Reklama

Ropa

Populistyczne gry polityków wokół cen paliw. Czy grozi nam racjonowanie benzyny? [ANALIZA]

Autor. Pixabay

Propozycja Partii Razem, aby ustawowo decydować o marżach na paliwo i wynikach spółek giełdowych trudno określić inaczej, niż jako czysty socjalizm. Bardzo ryzykowny jest radykalny pogląd, że zysk przedsiębiorcy z natury jest zły i państwo powinno z nim w imię sprawiedliwości społecznej walczyć. Najciekawszy jednak był fakt, że swój projekt autorzy przedstawiali pod siedzibą PKN Orlen, skąd, jak twierdzili właśnie wyszli. Rozmawiali tam z zarządem i przeglądali dokumenty – jeśli tak, to kompletnie nic z nich nie zrozumieli.

Reklama

Generalnie propozycja Partii Razem i Lewicy zakłada uchwalenie ustawy regulującej marże hurtowe i detaliczne paliw. I tu zaczynają się schody, gdyż marża określona jest w dokumencie jako różnica między ceną zakupu surowca a ceną sprzedaży do detalisty.  Wobec tego ustanowienie maksymalnej wartości tak rozumianej marży sprawia, że cena hurtowa będzie powiązana z notowaniem ropy, a nie poszczególnych produktów paliwowych.

Reklama

Wyzysk, czyli kapitalista bierze marżę

Niestety, politycy nie chcą zauważyć, że marża to nie zysk, lecz całość różnicy między w wartością surowca a produktu – jak mąka i chleb na przykład. Nikt rozsądny nie twierdzi, że całość różnicy pomiędzy ceną mąki a chleba zabiera sobie do kieszeni właściciel piekarni. W przypadku paliwa ta oczywistość jakoś się nie przebija.  Jeśli od początku wojny cena surowca, energii, dodatków wzrosła o ponad 30%, a np. transportu morskiego o 110% – to co musiało stać się z kosztem przerobu, który marża w jakimś stopniu odzwierciedla?  Dodatkowo tzw. modelowa marża rafineryjna, której wysokość tak bulwersuje polityków, jest rynkową miarą wartości, jaką osiąga rafineria w wyniku przerobu ropy na gotowe produkty naftowej. Nie jest to ani wskaźnik zarobku koncernu, ani cen paliw na stacjach. To uproszczony wskaźnik, głównie dla inwestorów, działający w oparciu o konkretne liczby, czyli globalne, rynkowe notowania cen ropy i gotowych paliw, niezależne od firm paliwowych. Marże modelowe są w swym kształcie podobne dla wszystkich koncernów w regionie, różni je jedynie struktura produkcji poszczególnych firm, a skonsumowanie tej modelowej marży w cenie to już w naszych realiach kompletna fikcja.  Do tego dochodzi fakt, iż ponad 50% przychodów Orlen czerpie spoza polskiego rynku, w kraju zaś z detalicznej sprzedaży paliw pochodzi 10% jego przychodów.

Reklama

Czytaj też

Ciekawe, jak w praktyce miałoby wyglądać rozdzielanie marży z przerobionej baryłki na paliwo i produkty petrochemiczne, dodatkowo jeszcze idącej na eksport? W logice ustawy, albo byłaby ona fikcją, albo też, przy poważnym potraktowaniu, zmuszałaby polskie przedsiębiorstwa do realnego dotowania przemysłu petrochemicznego innych krajów.

Ponieważ ceny hurtowe paliw nie są ustalane w oparciu o notowania ropy, a przede wszystkim w oparciu o giełdowe notowania gotowych paliw (od rozpoczęcia wojny notowania ropy i paliw znacząco się rozeszły), ustawa doprowadziłaby do sytuacji, w której ceny hurtowe w Polsce byłyby poniżej notowań giełdowych tych paliw. Oznacza to, że import paliw do Polski najprawdopodobniej stałby się nieopłacalny. Ponieważ rafinerie Orlenu i Lotosu są w stanie pokryć jedynie ok. 70% krajowego zapotrzebowania, a reszta uzupełniana jest importem, w szybkim tempie mogłoby zabraknąć u nas ok. 30% paliw.

Projekt ustawy zaproponowanej przez Lewicę określa również górny pułap marży detalicznej, pobieranej przez stacje paliw. Pułap ten określony jest na 10 gr na litr paliwa. Jest to poziom będący daleko poniżej marż detalicznych umożliwiających prowadzenie stacji, czyli wypłatę wynagrodzeń dla pracowników stacji paliw, pokrycie kosztów mediów, logistyki i innych kosztów funkcjonowania stacji.  Wg Polskiej Organizacji Przemysłu i Handlu naftowego średni zysk stacji na litrze paliwa od początku roku to 7 gr/l. Czyli Lewica zakłada, że za pozostałe 3 gr/l przedsiębiorca powinien paliwo dowieźć, zapłacić ludziom i utrzymywać stację w należytym stanie i bezpieczeństwie. Zresztą i za całe 10 gr też się tego nie da zrobić.  Regulacja marż detalicznych na poziomie 10 gr/l byłaby szczególnie dotkliwa dla małych, niezależnych stacji i dla większości z nich oznaczałaby konieczność zaprzestania działalności. No, ale mniej kapitalistów, to więcej socjalizmu. Może o to chodzi?

Budapeszt w Warszawie, czyli zabraknie piasku na pustyni

Tak się składa, że mamy do czynienia z sytuacją, w której podobny szlak został już przetarty, i to akurat przez Węgrów – dzisiaj słusznie krytykowanych za hamowanie sankcji przeciw Rosji. Węgierska regulacja wpłynęła bardzo negatywnie na rynek paliw, mimo że zawiera ona między innymi wyłączenia dotyczące transportu ciężarowego i zabezpieczające przed „turystyka paliwową", czego projekt Lewicy nie uwzględnia. Zatem dużo mniej restrykcyjna ustawa węgierska doprowadziła do redukcji importu gotowych paliw na Węgry (które, podobnie jak Polska, są importerem paliw netto) o 12% w pierwszym kwartale i, według wstępnych szacunków, o ok. 66% w drugim kwartale. W efekcie mamy wprowadzenie limitów na tankowanie tańszego paliwa na największych stacjach do 50l/dziennie i limitów sięgających nawet 5-10l/na transakcję na mniejszych stacjach oraz zamknięcie od początku wojny ok. 50-100 małych, niezależnych stacji (przy całym rynku ok. 1700 stacji) – co oznacza, iż co najmniej co dziesiąta stacja nie przetrwała eksperymentu. Z kolei na 30-40% wszystkich stacji w kraju występują już regularne braki poszczególnych paliw, zaś prezes MOL publicznie ogłosił, że w obliczu przestojów remontowych rafinerii MOL na Węgrzech i na Słowacji przewidywane są dalsze braki w zaopatrzeniu w paliwa. Podobnie „przejechała" się Chorwacja, która ogłosiła maksymalną dopuszczalną cenę paliwa (w przeliczeniu 8,5 zł/l), co w efekcie spowodowało natychmiastowe zamknięcie wielu stacji – ich właściciele po prostu musieliby to paliwo sprzedawać poniżej ceny zakupu.

Reasumując, projekt ustawy autorstwa Lewicy miał raczej wywołać szum medialny i budowanie narracji, że „mamy dobre pomysły, tylko nam nie pozwalają". W takiej sytuacji oczywiście fakt, iż ignoruje się podstawowe pojęcia ekonomiczne, takie jak zysk czy marża, nie ma znaczenia: chodzi przecież wyłącznie o efektownie brzmiące cyfry i hasła.

Większy problem polega niestety na tym, że tego typu oderwane od rzeczywistości pomysły kształtują wiedzę ekonomiczna Polaków, łudząc ich, że wszelkie problemy można rozwiązać populistyczną ustawą czy zmiana personalną. Niestety, prawa ekonomii, tak jak prawa fizyki, raczej nie podporządkowują się ustawom.

dr Dawid Piekarz

Wiceprezes Instytutu Staszica

Reklama

Komentarze

    Reklama