Analizy i komentarze
Dlaczego w Polsce brakuje węgla? [ANALIZA]
Jak to możliwe, że w kraju, który „ma węgla na 200 lat” zaczyna brakować tego surowca?
„Węgiel jest naszym strategicznym surowcem. Jak podają eksperci, mamy jeszcze zapasy węgla na 200 lat i trudno, żebyśmy z naszego surowca zrezygnowali" – mówił w 2018 roku prezydent Andrzej Duda. Cztery lata później narracja się zmieniła. „Mimo że kopalnie polskie zwiększają wydobycie, zarówno na Śląsku jak i na Lubelszczyźnie, węgla może być za mało" – stwierdził kilka dni temu premier Mateusz Morawiecki, zwołując kryzysowe spotkanie z wicepremierem Jackiem Sasinem oraz szefami spółek PGG, PGE i Węglokoks ws. sytuacji dotyczącej surowca węglowego. Wiele wskazuje bowiem na to, że węgiel w Polsce może być w najbliższych miesiącach towarem luksusowym – drogim i trudno dostępnym. Jak do tego doszło?
Węglowa masa upadłościowa
Polskie górnictwo węgla kamiennego od lat zmniejsza wydobycie. Powodów takiej sytuacji jest wiele – wszystkie przekładają się jednak na to, że wydobywany nad Wisłą surowiec jest drogi, a produkujące go podmioty w większości nierentowne.
Wysokie koszty wydobycia węgla w Polsce, rzutujące na jego rentowność, wynikają m.in. z warunków geologicznych polskich kopalń, które są głębokie (nawet do 1300 m), zametanowione i znajdują się często w terenach zurbanizowanych. Swoje dokładają tez systemy zatrudniania i pracy w tych zakładach, które obfitują w różnorakie benefity. Realny czas pracy górnika w państwowej kopalni skracał się od lat, gdyż w czas trwania szychty wliczano pochłaniające nawet kilka godzin dojście do przodka. Ponadto, kopalnie nie pracują nieustannie, wyłączając maszynerię np. na weekendy. Jej rozruch pochłania wtedy dodatkowe środki.
Do tego dochodzi jeszcze kwestia jakości surowca. Polski węgiel energetyczny przegrywa z australijskim, kolumbijskim czy rosyjskim, gdyż węgiel wydobywany na Śląsku ma wysoką zawartość popiołów (nawet do 40%), siarki (do 1,22%) i metali ciężkich. Rodzi to poważne problemy przy jego wykorzystaniu, polegające m.in. na zagrożeniu dla instalacji elektrowni czy konieczności wdrożenia dodatkowych systemów ochrony środowiska. Wszystko to przekłada się na koszty.
Czytaj też
Polski węgiel ustępuje też konkurencji pod względem kaloryczności, czyli wartości opałowej -- ta potrafi wynieść nawet zaledwie 14 MJ/kg, podczas gdy wartość opałowa węgla importowanego to średnio ok. 24 MJ/kg. Warto zaznaczyć, że większa kaloryczność to niższe emisje, a więc i niższe koszty - wyemitowanie dwutlenku węgla do atmosfery generuje bowiem konkretne wydatki w ramach unijnego systemu ETS.
Na sektorze ciąży również kwestia niewykorzystanych szans inwestycyjnych. W czasach globalnej węglowej koniunktury (lata 2002-2011) polskie górnictwo przejadało wypracowane środki, nie inwestując w efektywność czy innowacje (zostało to opisane szeroko w raporcie NIK za lata 2007-2015). Sytuacja ta zemściła się, gdy ceny węgla na globalnych rynkach spadły.
Powyższe powody sprawiły, że polskie górnictwo wydobywało coraz mniej, przegrywając walkę konkurencyjną nawet na rynku krajowym. Otworzyło to drogę do importu surowca z innych krajów, głównie z Rosji, skąd pochodziło 70% importowanego węgla.
Embargo obosieczne
Strumień z rosyjskim węglem wysechł w kwietniu, gdy prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę o szczególnych rozwiązaniach w zakresie przeciwdziałania wspieraniu agresji na Ukrainę oraz służących ochronie bezpieczeństwa narodowego. Ustawa ta wprowadziła Ustawa wprowadza zakaz przywozu do Polski i tranzytu przez polskie terytorium węgla i koksu pochodzących z Rosji i Białorusi. Odcięło to dostawy z Rosji, które szły głównie na użytek gospodarstw domowych oraz ciepłowni.
Niestety, wprowadzając (słusznie) embargo rząd nie zadbał o jednoczesne zapełnienie luki po węglu z Rosji – choć resort klimatu i środowiska już 24 lutego zwrócił uwagę, że wojna rozpoczęta przez Moskwę może zagrozić dostawom surowca do Polski.
Spowodowany tymi działaniami spadek importu widać dobrze w danych zaprezentowanych przez Forum Energii. W maju 2022 roku do Polski sprowadzono tylko 640 tys. ton węgla, choć np. w rekordowym 2018 roku było to ponad 1,5 miliona ton. Maj - czyli pierwszy pełny miesiąc po wprowadzeniu embarga - charakteryzował się importem o połowę mniejszym od średniej z okresu styczeń-kwiecień. Co ważne, sprowadzany do Polski węgiel był w 2022 roku ekstremalnie drogi - jak podaje Forum Energii, od stycznia do maja Polska wydała na import tego surowca 5 mld złotych.
Nie zadbano również o komunikację. Obywatele byli przez długie tygodnie pozostawieni samymi sobie, co nakręcało spiralę strachu oraz możliwe spekulacje na cenie w skupach.
Pierwsze informacje o działaniach rządu w sprawie węgla trafiły do wiadomości publicznej dopiero na początku czerwca, kiedy minister Anna Moskwa stwierdziła, że Polska ma zagwarantowane dostawy 8 ton tego surowca. Rozpoczęto też pracę nad systemem wsparcia w postaci ustalenia ceny gwarantowanej – co nie wypaliło, ze względu na błędną konstrukcję systemu, zakładającego, że sprzedawcy węgla będą brać na siebie handel surowcem poniżej ceny rynkowej.
Teraz rząd wydał polecenie zakontraktowania dodatkowych 4,5 mln ton oraz wprowadzenia jeszcze jednego mechanizmu wsparcia, tym razem w postaci dopłaty 3000 złotych dla gospodarstw domowych, w których głównym paliwem grzewczym jest węgiel.
Wspomniane wyżej 3 tysiące należy postrzegać raczej w kategoriach nagrody pocieszenia dla konsumentów węgla – nie rozwiązują one bowiem problemów z dostępnością surowca. Te zasadzają się obecnie na problemach z przeładunkiem w portach oraz z dystrybucją. System logistyczny jest bowiem dostosowany do odbioru węgla ze wschodu, nie z północy. Żeby rozwiązać kwestię transportowych wąskich gardeł rząd najprawdopodobniej będzie musiał użyć nadzwyczajnych środków logistycznych.
Czy tej zimy węgiel będzie w Polsce wozić wojsko? Nie można tego wykluczyć.