Reklama

Ropa

Możejki pomagają stabilizować sytuację paliwową w regionie [KOMENTARZ]

Rafineria w Możejkach / fot. www.orlenlietuva.lt
Rafineria w Możejkach / fot. www.orlenlietuva.lt

Jedyna rafineria w krajach bałtyckich świętowała niedawno czterdziestolecie swojej działalności. Rocznica przypadła w roku, w którym ostatecznie zakończyła się długa i w gruncie rzeczy dość absurdalna historia rozebranego torowiska Możejki - Renge. Potrzeba było prawie dziesięciu lat bojów, interwencji Komisji Europejskiej oraz wielomilionowej kary dla litewskich kolei, aby przywrócić… normalność.

Wiele lat temu największy przewoźnik na Litwie postanowił utrudnić działalność największemu podatnikowi w tym kraju. Była to z jednej strony kolejna odsłona trudnych polsko-litewskich relacji, z drugiej zaś przykład jałowego sporu w niezwykle ważnym obszarze dla niezależności obydwu krajów - energetyce. W połowie lutego 2020 roku, po niemal dekadzie walk, sporów przed organami UE oraz mrówczej dyplomatycznej pracy oficjalnie otworzono odbudowane połączenie rafinerii Orlen Lietuva z Łotwą. 

Początki rafinerii w Możejkach sięgają roku 1964. Wtedy to zrodził się pomysł, aby w Litewskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej wybudować infrastrukturę do przerobu ropy naftowej. Oczywiście, zgodnie z ówczesnymi realiami, trafił on pod obrady Państwowego Komitetu Przemysłu Naftowego i Chemicznego ZSRS. Decyzja o lokalizacji zakładu właśnie w Możejkach zapadła 24 czerwca 1970 roku - a więc cztery lata po rozpoczęciu prac projektowych. Pierwszą łopatę na budowie nowej rafinerii wbito w ziemię dwa lata później - w 1972.

Pierwsze instalacje przeznaczone dla Możejek zostały oddane do użytku w roku 1980, były to m.in. instalacja reformingu katalitycznego, destylacji atmosferycznej hudrotreatingu destylatów i wytwórni gazu. Na rok 1989 datuje się odbiór kolejnych „elementów” rafinerii - instalacji destylacji próżniowej, visbreakingu, krakingu katalitycznego, itd.

Najciekawszy okresów z punktu widzenia współczesnego czytelnika, chcącego zrozumieć istotę zakończonego niedawno sporu, rozpoczyna się w roku 1995, kiedy utworzono spółkę AB Mažeikių Nafta. 10% udziałów objęli w niej pracownicy, zaś 90% litewski skarb państwa. Cztery lata później, w październiku 1999 roku 33% akcji za 150 milionów dolarów zakupili Amerykanie z Williamsa, którzy przejęli również rolę operatora rafinerii. Szybko przekonali się jednak, że sektor energetyczny w tej części Europy jest obszarem podwyższonego ryzyka. Zwykle związane jest ono z agresywną postawą Federacji Rosyjskiej - zarówno na płaszczyźnie militarnej, jak i gospodarczej (zgodnie z doktryną Falina-Kwicińskiego). Nie inaczej było tym razem.

Niedługo po sfinalizowaniu transakcji pojawiły się, tradycyjne i znane także dzisiaj, problemy z dostępem do rosyjskiego surowca, którego dostawcą był Łukoil. Sprawę dodatkowo komplikował fakt, że Amerykanie właśnie tę firmę pokonali w wyścigu po AB Mažeikių Nafta. Kiedy jesienią 2000 roku Rosjanie ograniczyli dostawy surowca, w Williamsie bardzo szybko zrozumiano, że albo znajdą sobie partnera ze Wschodu, albo trzeba będzie zwijać interes. Na powyższe nałożyły się również finansowe turbulencje firmy. 

W sierpniu 2001 roku litewski Seimas, zmieniając prawo, zezwolił Williams International na rozpoczęcie negocjacji z Jukosem. Ich finałem była umowa z czerwca 2002 roku, na mocy której Rosjanie zakupili 26,85% akcji AB Mažeikių Nafta. Kwotę transakcji określono na 75 mln dolarów (oraz drugie tyle w linii kredytowej) plus gwarancja dostaw 4,8 mln ton ropy rocznie. To jednak nie satysfakcjonowało, ani władz rosyjskiej spółki, ani jej rzeczywistych mocodawców. Zaledwie trzy miesiące później, 19 września 2002 r. Jukos zakupił 26,85% udziałów należących do Williamsa, stając się zarazem operatorem rafinerii w Możejkach.

Połknąć, czy zostać połkniętym?

Wokół rafinerii w Możejkach, jej historii oraz kulisów zaangażowania PKN Orlen narosło wiele mitów. Służą one obydwu stronom politycznej barykady do prowadzenia wojenek podjazdowych, w których interes państwa znajduje się oczywiście na sztandarach - niestety tylko tam. Rytualne już zaklęcia o tym, że była to inwestycja skazana na porażkę, wymyślona i forsowana wyłącznie przez środowisko Lecha Kaczyńskiego oraz wspierana ochoczo przez ówczesny obóz rządzący przy sceptycyzmie światłej opozycji- można w większości włożyć między bajki. 

Podobnie absurdalne, jak powtarzanie utrwalanych latami kalek, jest całkowite pomijanie kontekstu transakcji - i mam tu na myśli zarówno ujęcie historyczne, jak i geopolityczne. Oczywiście możemy udawać, że żyjemy w najspokojniejszej części Europy, w której nikt nie próbuje uzyskać nad nikim dominacji, zaś sektor energetyczny to tylko biznes. Możemy. Ale dokąd nas to zaprowadzi? 

Przenieśmy się na kilka chwil do roku 2006. Najwięksi konkurenci PKN Orlen w regionie - austriacki OMV oraz węgierski MOL mieli już za sobą szereg udanych akwizycji. OMV dysponował mocami przetwórczymi na poziomie ponad 25 mln ton ropy rocznie, zaś MOL kontrolował 38% rynku detalicznego na Słowacji, 36% na Węgrzech oraz 20% w Czechach. Sytuacja była trudna. Nie poprawiał jej fakt, że na Litwie funkcjonowała rafineria, która potencjalnie mogła zalać północno-wschodnią część Polski swoimi produktami i na tym nie poprzestać. Zniszczenie Jukosu przez ludzi Władimira Putina sprawiło, że ryzyko pojawienia się poważnego konkurenta dla polskich firm stawało się coraz bardziej realne. Zakupem rafinerii w Możejkach były zainteresowane: rosyjski Łukoil, austriacki Baltic Holding wspierany przez Gazprom, kazachski KuzMunaiGaz, Rosyjsko-brytyjska TNK-BP oraz szwajcarski Vitol, który blisko współpracuje z rosyjskimi koncernami energetycznymi.

Menadżerowie zaangażowani w transakcję wspominają po latach, że proces podejmowania decyzji akwizycyjnej oparty został na dwóch rodzajach przesłanek. Z jednej strony chodziło o zapobieżenie przejęciu rafinerii przez konkurencyjny koncern, przede wszystkim rosyjski, co stworzyłoby poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa energetycznego naszego kraju, z drugiej natomiast o rzeczywiste wzmocnienie PKN Orlen, który w skutek błędów politycznych zaczął odstawać od regionalnej konkurencji. 

Nie jest to miejsce i czas na spór dotyczący zasadności tej inwestycji, warto jednak odnotować, że „w latach 2008-2014, a więc za czasów Radosława Sikorskiego jako szefa MSZ w rządzie Donalda Tuska, spółka zanotowała łącznie 538 mln USD straty, natomiast w latach 2015-2017 – 568 mln USD zysku”. Nazwisko byłego ministra pojawia się tutaj nieprzypadkowo - to za jego kadencji rozebrane zostały tory do Renge, zaś on sam wskazywany był jako jeden z głównych winowajców fatalnych relacji z polsko-litewskich.

W roku 2019 Orlen Lietuva prawie trzykrotnie zwiększyła swój zysk netto w porównaniu do 2018, osiągając poziom 76 milionów dolarów. Równocześnie podwojeniu uległa EBITDA LIFO, która wyniosła 110 mln dol., w porównaniu do 57 mln dol. rok wcześniej. Spółka odnotowała również 14-procentowy wzrost sprzedaży. Pierwszy kwartał 2020 r. był dla firmy trudniejszy, ponieważ jej wyniki znajdują się pod presją pandemii koronawirusa. „Niespotykany spadek cen ropy naftowej i produktów ropopochodnych miał znaczący wpływ na cały przemysł rafinacji ropy naftowej w Europie (…)  Niekorzystne warunki makroekonomiczne mogą się utrzymywać, dlatego w najbliższych miesiącach Orlen Lietuva skoncentruje się na poszukiwaniu i wdrażaniu rozwiązań pozwalających poprawić sytuację finansową” - mówi Michał Rudnicki, dyrektor generalny spółki.

Zapewne na tle słabszych wyników za pierwszy kwartał znowu podniosą się (na szczęście z czasem coraz mniej liczne) głosy podważające zasadność akwizycji. Odpowiedzmy sobie jednak na proste pytanie: czy Polska i nasz region byłyby bezpieczniejsze, gdyby jedyna rafineria w krajach bałtyckich należała np. do firmy powiązanej z Kremlem? Śmiem wątpić.

Reklama
Reklama

Komentarze