Ropa
Energetyczne grupy interesów napędzają kampanię wyborczą w USA [KOMENTARZ]
Pomimo trwającej pandemii koronawirusa, kampania wyborcza w Stanach Zjednoczonych trwa. Wydarzenia minionych dni zapowiadają coraz ostrzejszą walkę również na polu polityki energetycznej i klimatycznej. 3 listopada Amerykanie będą wybierać spośród dwóch zupełnie różnych wizji. Czy prezydent Donald Trump zdoła przekonać liczną grupę wyborców niezdecydowanych, że jego polityczna strategia jest bardziej skuteczna i lepsza dla obywateli?
14 sierpnia agencja Reutera przekazała informację, że administracja 45. prezydenta USA, Donalda Trumpa zderegulowała część przepisów obligujących sektor naftowo-gazowy do zmniejszenia emisji metanu. Uchylone zostały również niektóre wymagania proceduralno-kontrolne dla wydobycia oraz przetwarzania ropy i gazu. Miejsce wydania komunikatu w tej sprawie jest - stan Pensylwania od niemal 140 lat bardzo silnie związany z branżą paliw kopalnych.
Nowelizacja pozwoli przedsiębiorstwom branży oil & gas na zaoszczędzenie w ciągu następnej dekady nawet 100 milionów dolarów. Jest to kolejny etap realizacji składanych w 2016 r. obietnic Trumpa. Działania te zostały przyjęte z radością w środowisku przemysłowym i spotkały się z potężnym atakiem organizacji ekologicznych - grożących kolejnymi sporami przed amerykańskimi sądami. Jednoznacznie źle o nowych przepisach wypowiedział się również świat nauki, w tym m.in. profesor Uniwersytety Harvarda, Joe Goffman. „Redukcja emisji metanu jest konieczna dla przeciwdziałania zmianom klimatu” – powiedział.
Bieżący tydzień rozpoczął się od kolejnego „puszczenia oka” przez prezydenta w kierunku jankeskich nafciarzy. Jak donosi Reuters rząd USA rozważa zmiany dotyczące przedłużenia licencji na rozbudowę odwiertów firmom działającym w Zatoce Meksykańskiej. Spółki naftowe obsługują 68 morskich platform głębokowodnych. Aby kontrolować koszty, firmy często wykonują nowe odwierty w promieniu 40 – 50 km od istniejących platform i łączą te nowe odwierty tzw. wiązaniami.
„Amerykańskie Biuro ds. Bezpieczeństwa i Ochrony Środowiska (BSEE) dokonuje cyklicznych przeglądów zasad, które ograniczają okres wykorzystania wiązań” – powiedział agencji dyrektor BSEE Scott Angelle. „Biuro rozważa zmianę polityki, która może sprawić, że podmorskie inwestycje w Zatoce Meksykańskiej będą w następnym dziesięcioleciu większe, szerzej zakrojone i śmielsze” - dodał. Produkcja ropy naftowej w amerykańskiej Zatoce Meksykańskiej osiągnęła w zeszłym roku rekordowy poziom ponad 2 milionów baryłek dziennie. Po załamaniu popytu, a w efekcie także cen surowca na początku tego roku wydobycie spadło do około 1,6 miliona b/d. Angelle wspomniał również, że „BSEE bada wykorzystanie platform wydobywczych ropy w Zatoce oraz czy są one eksploatowane w stopniu maksymalnym. Ostatnią rzeczą, jakiej byśmy chcieli, jest posiadanie tak istotnego atutu narodu amerykańskiego, którego rozwój zostałby zahamowany” - powiedział.
W minionym tygodniu administracja urzędującego prezydenta zatwierdziła plan przeprowadzenia odwiertów na dzikich terenach Alaski. Wypracowanie tak wysokich poziomów wydobycia, jakie były osiągane jeszcze w 1988 r. jest niemal niemożliwe. Było to wówczas 2 miliony baryłek dziennie, natomiast aktualnie – 500 tys. Spadek produkcji miałby zostać zahamowany rozpoczęciem działalności wiertniczej na terenie o powierzchni 7,7 mln hektara. Zagwarantowałby dodatkowych ponad 160 tysięcy baryłek ropy na dzień.
Warto odnotować, że terytorium jest siedliskiem dzikich zwierząt, niedźwiedzi polarnych i od wielu dziesięcioleci jest poza zasięgiem spółek naftowych. Ruch ten w zdecydowany sposób skrytykował konkurent Trumpa z Partii Demokratycznej, Joe Biden oraz „zielone” NGO-sy – uznali oni, że zaszkodzi to ekosystemowi Arktyki i tubylcom.
W związku ze zbliżającymi się wyborami Americam Petroleum Institute (API) zdecydowała się przeznaczyć dodatkowe środki na reklamę skierowaną do młodych wyborców i niezdecydowanych w tzw. swing states (stany, w których różnica poparcia pomiędzy Republikanami a Demokratami jest niewielka i może zaważyć na zwycięstwie w głosowaniu elektorskim). Kwota ta ma opiewać na niemal 2 miliony dolarów. Dotychczas, w okresie do 16 sierpnia, API przeznaczyła 3 mln USD NA kampanię „Energy for Progress”. Polega ona m.in. na przekonywaniu Amerykanów, że gaz ziemny to paliwo „czyste” i „spalane w czysty sposób”. Klimatolodzy twierdzą zaś, że gaz ziemny choć czystszy od węgla, również nie jest przyjazny środowisku i wydziela do atmosfery pokaźne pokłady dwutlenku węgla oraz innych gazów cieplarnianych.
Autorzy tekstu, jako źródło intensyfikacji tej aktywności wymieniają deklaracje Joe Bidena o przeznaczeniu 2 bilionów dolarów na dekarbonizację po dojściu do władzy. Kampania API ma być zatem reakcją na proklimatyczną kampanię byłego wiceprezydenta USA. Może się jednak okazać, że to nie koniec wydatków grupy na tego typu zabiegi, ponieważ budżet organizacji pozwala na większe zaangażowanie. W formularzu podatkowym opublikowanym w 2018 r. API podało, że otrzymało w składkach od swoich członków 116 milionów dolarów. Jednym z nich jest brytyjsko-holenderski koncern Royal Dutch Shell PLC, który również posiada swoje interesy w Stanach Zjednoczonych.
W USA, które są obecnie największym światowym producentem ropy i gazu, członkowie API są coraz częściej przedmiotem protestów związanych z budową nowych rurociągów oraz presji inwestorów o prokliamtycznym nastawieniu. W październiku 2018 roku Grupa Inwestorów Instytucjonalnych ds. Zmian Klimatu – grupa europejskich funduszy emerytalnych i zarządzających aktywami – wezwała firmy do większej przejrzystości w kwestii lobbingu związanego z klimatem. Organizacja zarządza aktywami o wartości ponad 30 bln euro (35,60 bilionów dolarów) – w tym ropą i gazem.
Nie wpływają to jednak znacząco na działania lobby naftowo-gazowego. Prezes API, Mike Sommers, powiedział, że niektórzy inwestorzy i aktywiści nigdy nie zaakceptują korzyści płynących z gazu ziemnego. „Myślę, że po prostu inaczej patrzymy na przyszłość”.
Prognoza USA Energy Information Administration 2020 opisuje perspektywę rozwoju wykorzystania gazu ziemnego do produkcji energii. Jeśli tendencja zostanie utrzymana, to Stany zamiast zredukować emisję CO2, podniosą ją do 2050 r. względem obecnego poziomu.
Wydaje się, że w faworyzowaniu branży gazowej i naftowej przez Donalda Trumpa nie ma odrobiny przypadku. Pomimo, że w 2016 r. ówczesny kontrkandydat Hillary Clinton mógł liczyć na mniejsze wsparcie finansowe w kampanii wyborczej ze strony firm tego sektora, niż była Pierwsza Dama, to i tak po wygranej na same uroczystości inauguracyjne spółki z sektora paliw kopalnych przeznaczyły 107 mln dolarów – ponad dwa razy więcej, niż podczas pierwszej inauguracji Baracka Obamy. W samej kampanii wyborczej nie były one jednak tak hojne dla biznesmena z Nowego Jorku. Ich donacje wyniosły tylko 2 mln dolarów.
Teraz sytuacja jest zupełnie inna. Przemysł nafty i gazu tylko w pierwszym kwartale 2017 r. wydał na wysiłki lobbingowe (sic!) 36 milionów dolarów. Działania te przyniosły wymierne skutki. Zniesienie planu Clean Power czy deregulacje prawa na korzyść branży, to tylko najbardziej flagowe przykłady.
Tegoroczny wyścig wyborczy o najwyższy urząd w USA wkracza w decydującą fazę. Walka o prymat wysoko- i niskoemisyjnych źródeł energii coraz mocniej wchodzi na salony. Grupy interesów (związane z branżami paliw kopalnych, jak i OZE) przeznaczają coraz większe fundusze na kampanie wyborcze głównych kandydatów. Amerykański miliarder Kelcy Warren, związany z sektorem naftowym, w swoim prywatnym domu w Dallas zorganizował zbiórkę, dzięki której na konto prezydenta USA wpłynęło 10 milionów dolarów. Z drugiej strony tzw. „darczyńcy klimatyczni” przekazali w ostatnich dniach na działalność wyborczą Bidena 15 mln dolarów. Takich przykładów wsparcia można z resztą spodziewać się w najbliższych tygodniach więcej.
Zagadnienia dotyczące klimatu oraz polityki energetycznej mogą zdominować debatę w ramach trwającej kampanii. Amerykańska opinia publiczna w badaniach przeprowadzonych przez Pew Research Center jako najpoważniejsze wyzwanie stojące przez państwem stawia zmiany klimatyczne. Aż 2/3 obywateli USA jest podobnego zdania. To powoduje, że politycy nie będą mogli od tej kwestii uciec. Walka o reelekcję trwa i będzie jeszcze bardziej zacięta - a to czyni ją również coraz ciekawszą i wartą uwagi.