Reklama

Analizy i komentarze

Bujanie paliwową łódką [KOMENTARZ]

Autor. Orlen

Chyba już wszyscy zdążyli się wypowiedzieć nt. zaskakująco niskich cen paliw na stacjach Orlenu. Do nadmiernie emocjonalnej debaty należy wprowadzić nieco spokoju i uporządkować fakty.

Reklama

Fakt nr 1 – Orlen to nie urząd

Reklama

Niektórzy gospodarczy komentatorzy w mediach i w rozmaitych kanałach społecznościowych mają tendencję do samouwielbienia i poczucia wyższości swoich sądów nad polityką prowadzoną przez państwo bądź duże podmioty gospodarcze.

„Popatrz Pan, teraz ropa spadła, to dlaczego na stacjach ceny te same?" – pytali niedawno. Teraz pytanie jest odwrócone. Nie, koncerny energetyczne, a zwłaszcza tak wielkie i bogate jak Orlen, nie muszą wyznaczać cen w oparciu o najnowsze odczyty z międzynarodowych rynków. Orlen nie jest urzędem, który wylicza ceny ropy za dany tydzień, dodaje koszty, stałą marżę i ma gotowe liczby na pylony.

Reklama

Jest spółką skarbu państwa. Nawet spółką strategiczną. Największą, dominującą w naszym kraju i regionie. Ale jest wciąż przedsiębiorstwem działającym w warunkach rynkowych. Dlatego może kreować na pewnym poziomie elastyczności swoją politykę cenową. Czy przez rozmiar koncernu będzie ona wpływać na cały krajowy rynek? Oczywiście. Ale mówiąc brutalnie – dlaczego Orlen miałby się martwić o konkurentów? Z samej definicji słowa wynika, że stosunek do nich będzie daleki od wsparcia, przyjaźni czy miłości. Czy Orlen może wykrwawiać konkurencję niskimi cenami? Tak. Rzecz jasna w granicach prawa i przepisów dot. konkurencji.  

Orlen nie jest urzędem, który musi szczegółowo tłumaczyć się z każdego ruchu, każdej drobnej zmiany polityki cenowej czy finansowej. Jest firmą, która poprzez nadzór właścicielski związana jest z państwem i procesem demokratycznym, ale wciąż jest firmą, korporacją działającą w świecie korporacji oraz na zasadach i prawach korporacji.

Nie ulega wątpliwości, że jest korporacją, która ma ogromny wpływ na rynek paliw w Polsce. Nie tylko posiada ok. 45 proc. wszystkich stacji na które dostarcza paliwa z własnych rafinerii, ale sprzedaje je także do konkurencyjnych sieci. Określanie Orlenu mianem monopolisty jest dalekie od ekonomicznej definicji, ale bez dwóch zdań dominuje na polskim rynku i pozostali gracze są od niego silnie uzależnieni.

Fakt nr 2 – wieczna polityka

Jeżeli Orlen pojawi się w przestrzeni publicznej z większą intensywnością to wiedz, że na merytoryczną debatę nie ma miejsca. Bo to zawsze będzie debata polityczna. A tam gdzie polityka, dominują emocje. Tam gdzie emocje, do wymiany uczciwych argumentów dojść nie może. I tak, ci, którzy nie lubią obozu rządzącego, nie ufają mu, uważają jego przedstawicieli za oszustów i złodziei, będą twierdzić, że dochodzi do matactw. Ci, którzy ufają obecnej władzy i jej nominatom w spółkach skarbu państwa, uważają ich za ludzi szlachetnych i uczciwych, będą chwalić te same działania.

Czytaj też

Fakt nr 3 – handel ropą to nie bazar

Powyższa argumentacja może zostać odczytana jako obrona koncernu. Wcale nią nie jest, wynika z wrodzonej przekory autora oraz pogardy dla wiecznego świętego oburzenia w debacie publicznej i niejednokrotnie bezmyślnego podbijania medialnego bębenka. Autor zresztą sam bezpośrednio zapytał prezesa Orlenu o ceny paliw i sytuację na rynku.

Daniel Obajtek na pytanie nie odpowiedział, ale wymienił kilka oczywistości związanych z funkcjonowaniem zarządzanej przez siebie spółki. Istotną informacją jest to, że Orlen kupuje ropę w kontraktach terminowych. Ważne uzupełnienie – kiedy przychodzi Orlen do np. Saudi Aramco i chce podpisać kontrakt, dajmy na to, na dostawę miliona baryłek przez następne 12 miesięcy to nie wygląda tak, że obie strony wchodzą na MarketWatch czy Investing.com i nie sprawdzają po ile jest dziś WTI czy Brent. Negocjują, oczywiście uwzględniając otoczenie rynkowe, ale na własnych specyficznych warunkach biorąc pod uwagę szereg innych czynników. Kontrakty terminowe mogą wyglądać różnie – niektóre mają stałą cenę baryłki, inne zakładają mnożnik rynkowy za dany okres. Ponownie – nie wiemy jakie kontrakty Orlen zawarł, to nie są jawne informacje.

Obajtek podkreślał, że Orlen planuje w perspektywie rocznej. Czyli tak, jak większość przedsiębiorstw. Czy Orlen może robić promocje w wyznaczonym przez siebie okresie? Oczywiście. Czy obecny okres jest zupełnie przypadkowy? Ze względu na zbliżające się wybory parlamentarne można mieć co do tego uzasadnione wątpliwości.

Fakt nr 4 – jest rozjazd w cenach

Nie ulega wątpliwości, że rynek jest zaburzony. Obserwujemy zauważalny rozjazd w cenach paliw na rynkach międzynarodowych i polskim rynku. Dla konsumentów w Polsce, na pierwszy rzut oka, to dobra wiadomość. W ciągu dwóch miesięcy Orlen obniżył o 12 proc. ceny oleju napędowego, podczas gdy ropa w tym czasie zdrożała o 20 proc. a złotówka osłabiła się względem dolara po obniżeniu przez Radę Polityki Pieniężnej stóp procentowych o 75 pb. 6 września br.

Jeszcze nie tak dawno temu szef Orlenu przekonywał, że ceny paliw nie mogą być za niskie, bo przyjadą do nas sąsiedzi i wszystko wykupią. Czy nie zbliżamy się do takiego momentu? Sądząc po kolejkach na przygranicznych stacjach, nie jest to wykluczone. Istnieje ewentualność, że analitycy na Bielańskiej policzyli próg cenowy, poniżej którego to nastąpi takie zagrożenie i spółka trzyma ceny nad nim. W zasadzie byłby to model ekonomiczny. Nawet bardzo ciekawy model ekonomiczny, choć niezwykle trudny do stworzenia.

Dane pokazują, że ceny hurtowe diesla na międzynarodowych rynkach rosną, a w Polsce spadają. Po wykresie udostępnionym przez Roberta Tomaszewskiego widać, że w przypadku tego paliwa przez ostatnie kilkanaście miesięcy było zupełnie odwrotnie. Czy dzięki wyższym cenom wtedy Orlen może sobie pozwolić na obniżkę teraz? Niewykluczone, ale ponownie - może to zrobić.

Analitycy mówią o zjawisku arbitrażu cenowego. „Wysokie różnice w cenach jednorodnego produktu tworzą okazję do tzw. arbitrażu cenowego, czyli zakupu tego samego produktu po niższej cenie i jego sprzedaży po wyższej. Skutkiem tego może być powstawanie niedoborów, ograniczeń w dostępie do towaru, a w dłuższej perspektywie możliwość rozwoju czarnego rynku ropy. Niestety, historia ekonomii wielokrotnie pokazała, że sztywne regulacje cenowe prowadzą do powstania luk na rynku. Przykładem kraju, który niedawno doświadczył skutków polityki kontroli cen, są Węgry, gdzie zamrażanie cen na stacjach paliw zakończyło się pod koniec ubiegłego roku. Działania mające na celu zwalczanie najwyższej inflacji w Europie doprowadziły do wyczerpania się krajowych zapasów, których nie można było uzupełnić ze względu na nieopłacalny import. W efekcie Węgry mają dziś drugie z najwyższych cen netto benzyny Eurosuper 95 w Europie – 1,01 EUR/l. (4,67 PLN/l.)” – kometuje Grzegorz Dróżdż z Conotoxia Ltd.

„Wydaje się, że obecna »rynkowa« cena paliw w Polsce powinna mieścić się w przedziale między 1,62 a 1,72 EUR/l (7,5 a 8 PLN/l). Trudno jednak przewidzieć, kiedy zapasy tego surowca osiągną swoje krytyczne poziomy, a co za tym idzie, kiedy ceny mogą się ustabilizować. Węgry były w stanie zamrozić ceny paliw przez nieco mniej niż 12 miesięcy. Wydaje się, że Polska może przetrwać podobny okres. Należy jednak pamiętać o istotnym, choć niezwiązanym bezpośrednio z rynkiem, wydarzeniu, jakim są zaplanowane na 15 października wybory parlamentarne w Polsce. Istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że sytuacja na tym rynku może się zmienić właśnie po wyborach. Niemniej jednak nie należy oczekiwać nagłego i gwałtownego wzrostu cen pcjaliw, jakiego doświadczyliśmy na Węgrzech po zniesieniu cen maksymalnych” – dodaje.

Fakt nr 5 – ropa to nie masło

W tym momencie warto przytoczyć słowa Macieja Samcika z „Subiektywnie o finansach”. „Nie ma dwóch zdań, że ktoś w Polsce »trzyma« ceny. Podejrzany jest tylko jeden – Orlen, który jest największym sprzedawcą paliwa w hurcie. Żadna stacja paliw nie będzie sprzedawała paliwa ze stratą. Jeśli stacje mogą sobie pozwolić na stosowanie ceny rzędu 6,5 zł (takiej jak wiosną, mimo wzrostu cen ropy naftowej i wzrostu kursu dolara), to znaczy, że jeszcze taniej kupują paliwo w hurtowniach Orlenu” – pisze Samcik. „Nie wiemy oczywiście, po ile Orlen kupował ropę naftową, którą potem przerobił w swoich rafineriach na paliwo, by sprzedawać je do wszystkich polskich sieci” – dodaje.

Dochodzimy w tym momencie do oczywistego faktu, który często w debacie publicznej jest pomijany. Rozmiary Orlenu, zwłaszcza po fuzji, dają dosyć dużo przestrzeni (dosłownie i w przenośni) na kupowanie ropy na zapas. Jeszcze w czerwcu baryłka WTI kosztowała na mniej niż 70 USD, niedawno przebiła 90 USD. Można wyobrazić sobie sytuację, w której paliwa obecnie sprzedawane na stacjach powstały z ropy zakupionej po niższej cenie. Zwłaszcza, że Orlen to naprawdę spora firma, która kupuje ogromne wolumeny do swoich siedmiu rafinerii. Posiada nieliche zdolności negocjacyjne.   

Nie jesteśmy w stanie zweryfikować ile, za ile i kiedy Orlen kupił ropę. Ile wyprodukował paliw z ropy tańszej, ile z ropy droższej. Czy teraz sprzedaje paliwa z taniej, „starszej” ropy z normalną marżą czy z ropy droższej, z niską albo nawet żadną marżą. Spółka nie musi się dzielić tymi informacjami z opinią publiczną.

Weryfikowalnym faktem jest to, że Orlen posiada powierzchnię magazynową zdolną pomieścić ok. 3 mln ton paliw. Dodatkowo, „na potrzeby składowania zapasów interwencyjnych ropy naftowej i paliw PKN ORLEN posiada jedyny w kraju, podziemny kawernowy magazyn ropy i paliw (PMRiP »Góra«) o łącznej pojemności ponad 6 mln m3, zlokalizowany w Górze koło Inowrocławia na terenie spółki IKS Solino”. Dla porównania – w Polsce rocznie zużywa się ok. 32 mln ton paliw.

Fakt nr 6 – są braki na stacjach

Kolejnym faktem jest to, że Polska nie jest samowytarczalna pod kątem paliw tzn. nie produkujemy wystarczająco, aby zaspokoić własne potrzeby. W przypadku diesla ok. jedną trzecią importujemy zza granicy. „W 2022 r. do zbilansowania krajowego rynku konieczny był import, który dla oleju napędowego wynosił 32 proc. sprzedaży, dla benzyn 24 proc., a dla LPG aż 89 proc.” – czytamy w raporcie Polskiej Organizacji Przemysłu i Handlu Naftowego.

We wtorek Shell wprowadził limit tankowania diesla jednorazowo do 100 l. Po niecałej dobie się z tego wycofał. Autor tego tekstu bezpośrednio również spytał o tę kwestię prezesa Orlenu.

W piątek do sieci trafiła „instrukcja” dla pracowników stacji paliw nt. tego, jak zachowywać się w przypadku braku paliwa. „1. Jeżeli brakuje wybranego rodzaju paliwa – właściwą naklejkę z rodzajem paliwa należy zakleić komunikatem z informacją o awarii danej pompy. 2. Jeżeli brakuje wszystkich rodzajów paliw, wszystkie oznaczenia/naklejki paliwowe należy zakleić komunikatem formatu A4 zAwaria dystrybutora. Przepraszamy za utrudnienia”. W odpowiedzi na pytania Energetyka24.com, Orlen potwierdził autentyczność maila. „Mail, o który Pan pyta pochodzi z początku września i wynikał wyłącznie z rekordowego popytu, który obserwowaliśmy w związku z końcem letniej promocji. W tym czasie na niektórych stacjach wystąpił przejściowy (do 2-3 godzin) brak wybranych rodzajów paliw. W odpowiedzi na to firma wzmocniła logistykę, co pozwoliło szybko unormować sytuację” – odpowiedziało biuro prasowe spółki. Nie sposób zweryfikować tych informacji, choć ze zdjęć wrzucanych przez internautów wynika, że instrukcje z opublikowanego maila są realizowane obecnie, w ostatnim tygodniu września.

Sieć zalewają zdjęcia z kartkami informującymi o „awariach dystrybutorów”. Trudno ocenić skalę tego zjawiska oraz wiarygodność często anonimowych doniesień, ale właśnie tu leży największa obawa – że paliw na stacjach po prostu zabraknie. Gdyby do tego doszło, w zmodyfikowanej formie spełniłby się scenariusz węgierski. W wielkim skrócie – Viktor Orban przed wyborami postanowił zamrozić ceny paliw na stacjach mając do dyspozycji państwowego MOL-a. W pewnym momencie doszło do sytuacji, w której zamrożone ceny były niższe niż koszty produkcji paliw. Dodatkowo, różnica między zamrożoną ceną a cenami paliw z importu była tak duża, że zwyczajnie nie opłacało się ich sprowadzać, co doprowadziło do niedoborów na stacjach. W Polsce nie mamy urzędowo zamrożonej ceny, ale bez wątpienia występuje zjawisko „trzymania cen”.

Czytaj też

Fakt nr 7 – po owocach ich poznacie

Tak czy siak – wkrótce na pewno przekonamy się, czy Orlen celowo zaniża ceny, a po wyborach je „urealni”, czyli po prostu podwyższy. Przekonamy się również, czy dojdzie do niedoborów na stacjach i ciągnących się kolejek. Jeśli do tego dojdzie, oburzenie i wściekłość będą w pełni uzasadnione.

Czy Orlen może prowadzić własną, elastyczną politykę cenową? Tak. Czy może to robić w taki sposób, aby ryzykować niedobory paliw na szeroką skalę lub podwyższyć w szybkim tempie ceny o 20-25 proc.? Absolutnie nie. Kluczowe pytanie brzmi, gdzie leży granica, która prowadzi od pierwszego do drugiego. Być może tą granicą jest „ściana” na cenach oleju napędowego, o której piszą dziennikarze i ekonomiści.

Używając innej metafory – łódką można bujać, ale nie można jej wywrócić. I to dotyczy nie tylko działań samego Orlenu, ale również tego, co dzieje się w przestrzeni publicznej. Wywoływanie paniki i runu na stacje może sprawić, że niedobory paliw staną się samospełniającą się przepowiednią.

Korporacja o rozmiarach Orlenu nie jest zarządzana jak Januszex z lat 90. To zdanie wydaje się oczywistością, ale wielu uczestników polskiej debaty publicznej zdaje się żywić takie przekonanie. Nawet jeśli koncern decyduje się na ryzykowny manewr, wie, na ile może sobie pozwolić, by strategia nie eksplodowała mu w rękach. Może sobie pozwolić także na najdroższe kancelarie prawne, nie tylko w Polsce. Z tych powodów mało prawdopodobne wydają się groźby astronomicznych kar za łamanie praw konkurencji ze strony Komisji Europejskiej, o których donoszą media.

Na ten moment można zauważyć co najmniej jeden pozytyw – inflacja we wrześniu najprawdopodobniej spadnie po wielu miesiącach do jednocyfrowej.

Będzie to jednak marne pocieszenie, jeśli niedługo zobaczymy na pylonach wyższe ceny. „W pewnym momencie, kiedy inflacja w Polsce zbliżała się do poziomu 20 proc., ceny energii odpowiadały za blisko 50 proc. całej inflacji. Na ten moment ceny paliw pozostają niskie, co pozwoli na spadek inflacji do poziomów dwucyfrowych. Jednak jeśli ceny na stacjach w końcu zaczną reagować na fundamenty, nie można wykluczyć powrotu cen powyżej 7 zł za litr benzyny czy diesla. W takim wypadku możliwe będzie, że inflacja ponownie da o sobie znać i spowolni osiągnięcie celu inflacyjnego, co oczekiwane jest i tak dosyć późno i z niskim 50 proc. prawdopodobieństwem, na koniec 2025 roku” – komentuje dla Energetyka24.com Michał Stajniak, wicedyrektor Działu Analiz XTB.

Reklama

Komentarze

    Reklama