Reklama

Zdaniem rosyjskiego wiceministra energetyki Aleksieja Tekslera jego kraj poważnie bierze pod uwagę scenariusz, w którym dochodzi do nałożenia sankcji na eksport rosyjskiej ropy do Europy. Dlatego rząd opracował scenariusz działań na taki wypadek. Jak zaznaczył polityk: „Byłby on bardzo kosztowny dla Europy”.

Zachodnie sankcje nałożone na rosyjski sektor naftowy ograniczyły niektórym działającym w jego obrębie spółkom dostęp do kredytów średnio i długookresowych (Rosnieft, Gazprom Nieft, Transnieft). Dozwolone pozostały jedynie transakcje krótkoterminowe z zapadalnością do trzydziestu dni. Kolejnym obszarem restrykcji jest sfera technologiczna dotycząca prac wydobywczych prowadzonych na obszarach morskich i złożach niekonwencjonalnych (łupkowych). Obostrzenia spowodowały, że prace w rosyjskiej Arktyce da facto zamarły, a eksploatacja nowych złóż np. na Syberii Wschodniej stała się ekstremalnie trudna w kontekście braku odpowiedniego know-how i deficytu środków finansowych. Zamierzony przez kraje zachodnie skutek został więc osiągnięty, a należy rozpatrywać go w kategoriach długofalowego uderzenia w żywotny z perspektywy Kremla obszar gospodarki rosyjskiej. To dlatego choć widać już pierwsze skutki tych działań to ich pełną gamę będzie można podziwiać dopiero za kilka lat.

Logicznym rozwinięciem sankcji obejmujących sektor naftowy w Rosji jest wprowadzenie embarga na rosyjską ropę, a więc działanie „tu i teraz”. Kwestię tą podnosiły swego czasu: niemiecki Sueddeutsche Zeitung i amerykański Newsweek twierdząc, że to jedyny ruch, który może skłonić Rosję do zaprzestania dalszego eskalowania napięcia. Zyski generowane ze sprzedaży ropy to przecież lwia część dochodów budżetowych tego państwa. Do tej pory nie było jednak woli politycznej by wdrożyć takie działania po stronie UE, która pozostaje kluczowym odbiorcą surowca rosyjskiego. Głównymi importerami ropy z Rosji we Wspólnocie są: Niemcy, Holandia i Polska, pozostali to -  Finlandia, Szwecja, Litwa, Włochy, Francja, Hiszpania, Wielka Brytania, Bułgaria, Węgry.

Fot. EIA

Nie licząc Bułgarii i Litwy każde z wspomnianych państw jest członkiem Międzynarodowej Agencji Energii i jest zobowiązane do posiadania 90. dniowych zapasów ropy naftowej, gotowych do wdrożenia mechanizmów ograniczających zużycie tego surowca oraz ewentualnych dostaw interwencyjnych. Wszystkie wyżej wymienione kraje posiadają techniczne możliwości pozwalające na sprowadzanie surowca z różnych rynków zagranicznych. Gdzie leży zatem problem? Co powoduje, że nałożenie embarga na rosyjską ropę jest takie trudne?

Infrastrukturę naftową w Europie zaznaczono kolorem zielonym.

Głównym przeciwnikiem takiego rozwiązania w Europie są kluczowi partnerzy biznesowi Rosji: Niemcy, Polska, Holandia (także inne kraje podłączone do systemu rurociągowego Przyjaźń). Z jakich powodów? Polskie rafinerie oraz zakłady petrochemiczne znajdujące się na obszarze byłego NRD są przystosowane do przerobu surowca typu REBCO eksportowanego przez koncerny naftowe powiązane z Kremlem. Ponieważ były one projektowane dla celów militarnych (jako zaplecze armii Układu Warszawskiego) ich usytuowanie bardzo często nie jest uwarunkowane kwestiami biznesowymi (wymowny przykład Możejek). Kluczowym czynnikiem poprawiającym ich rentowność jest więc przerób rosyjskiego „czarnego złota”, które jest tańsze od ropy typu Brent (dyferencjał). Zmiana dostawcy wiązałaby się więc z utratę tej przewagi, koniecznością korzystania z droższego od rurociągowego transportu morskiego i przystosowania instalacji służących rafinacji. Słowem – pociągnęłoby to za sobą duże koszty. W przypadku Holandii chodzi o inną kwestię. Rotterdam to kluczowy punkt przeładunkowy ropy naftowej, ograniczenie dostaw rosyjskich mogłoby uderzyć w jego pozycję, tym bardziej, że to do tego portu został dostarczony pierwszy ładunek surowca wydobytego przez Gazprom Nieft w Arktyce, a Holendrzy liczą, że za kilka lat będzie to perspektywiczny wektor współpracy.

Skoro obecnie nie ma woli politycznej do wprowadzenia embarga na rosyjską ropę przez UE należy zadać sobie pytanie o powód wypowiedzi wiceministra energetyki FR Aleksieja Tekslera? Najprawdopodobniej jest nim Iran. W 2012 roku Unia Europejska zakazała importu ropy naftowej pochodzącej z Iranu, co w połączeniu z amerykańskimi sankcjami doprowadziło do spadku krajowej produkcji z poziomu 3,6 mln baryłek dziennie w roku 2011 do 2,6 mln w 2014. Federacja Rosyjska okazała się głównym beneficjentem takiego stanu rzeczy, ponieważ dostarczany przez nią surowiec posiada podobną specyfikację jak ropa eksportowana przez kraj ajatollahów. Z danych dotyczących wymiany handlowej pomiędzy narodami, gromadzonych przez Trade Map, wynika, że w przypadku rynków azjatyckich oraz europejskich zaowocowało to ponad dwukrotnym wzrostem sprzedaży rosyjskiej ropy w okresie 2011–2014. Teheran z pewnością będzie chciał odrobić straty jakie poniósł w ostatnich latach, a w dłuższej perspektywie pomogą mu w tym zachodnie inwestycje w pola wydobywcze i sieć przesyłową oraz już istniejąca infrastruktura eksportowa (terminale na wyspie Charg, Lavan, Sirri, w Bahregansar, Cyrus). Spekuluje się, że do końca br. eksport irańskiej ropy wzrośnie o 500 tys. baryłek, a to dopiero początek. W efekcie UE stanie się niebawem bardziej skłonna do redukcji dostaw z Rosji.

Zobacz także: Polska może szantażować energetycznie Rosję

Zobacz także: Prezes Lotosu: Jesteśmy gotowi na kryzys naftowy [wideo]

 

 

Reklama

Komentarze

    Reklama