Reklama

Wiadomości

Ostatnie trzy miesiące fotowoltaicznego raju [KOMENTARZ]

Fot. Canva

Nie ma co ukrywać - przez ostatnie lata inwestowanie w przydomową fotowoltaikę było bardzo korzystnym rozwiązaniem. Zasady, na jakich będą się rozliczać przez 15 lat wszyscy, którzy do końca marca zainstalowali lub zainstalują panele, są niezwykle korzystne.

Małe domowe instalacje mają bowiem oparcie w dużej energetyce. Dla gospodarstw z panelami sieć elektroenergetyczna służy obecnie po prostu jako magazyn energii. Obecnie funkcjonujący system opustowy pozwala prosumentom rozliczać się z dostawcą energii w stosunku 1:0,8 w przypadku instalacji do 10 kW oraz 1:0,7 dla instalacji do 50 kW.

Ta barterowa wymiana to podstawa systemu prosumenckiego. Bardziej obrazowo - jak słońce intensywnie świeci i przydomowe panele generują więcej energii niż potrzebuje gospodarstwo, to idzie ona do sieci. Gdy zaś nie świeci, choćby w nocy, lub w miesiące jesienno-zimowe, gospodarstwo może „odebrać" tę energię z nadwyżki właśnie w 80% lub 70%.

„Mój Prąd"

Jakby to tego było mało, przez ostatnie lata funkcjonował program dotacji do budowy instalacji, czyli „Mój Prąd". Wszyscy podkreślają jego wagę w naszym polskim fotowoltaicznym boomie, ale w gruncie rzeczy kwota dotacji nie powalała - wynosiła tylko 5 tys. zł, podczas gdy średnie koszty całej operacji to 25-30 tys., oczywiście w zależności od wielkości, zleceniobiorcy czy zakresu pracy przy instalacji samego przyszłego prosumenta.

Zatem można uznać, że dofinansowanie z „Mojego Prądu" średnio wynosiło 1/5 lub 1/6 całej inwestycji. Budżet programu nie był mały, wynosił 1,7 mld zł (na zakończenie 3. edycji). Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, który koordynował program, chciał, aby rozdysponować środki jak najbardziej efektywnie. I chyba to się udało, gdyż licząc po tych średnich kosztach, 1,7 mld dotacji państwowej, wygenerowało 6,8-8,5 mld zł inwestycji prywatnych. To oczywiście duże zaokrąglenie i uproszczona kalkulacja, niemniej jednak liczby robią wrażenie.

A teraz spójrzmy na „liczby energetyczne". Na koniec października moc zainstalowana polskiej fotowoltaiki wynosiła 6687,451 MW. Można raczej spokojnie założyć, że do końca roku zostanie przekroczony próg 7 GW. Tymczasem przed programem, na początku 2019 r. moc zainstalowana wynosiła zaledwie 557 MW. Oczywiście mamy też ogromną zmianę w liczbach instalacji - pod koniec roku przekroczono liczbę 700 tys., podczas gdy w 2018 r. było ich zaledwie kilkadziesiąt.

NFOŚiGW zapowiada czwartą odsłonę „Mojego Prądu" na pierwszy kwartał przyszłego roku, pytanie tylko czy będzie wciąż tylu chętnych po zmianach od 1 kwietnia. Budżet czwartej edycji ma sięgać 1 mld zł.

Bitwa o ustawę

A teraz to wszystko ma się skończyć. Na początku listopada, po zawirowaniach wokół projektu nowelizacji ustawy o odnawialnych źródłach energii, poseł Jadwiga Emilewicz postanowiła wycofać swój projekt, gdyż na komisji energii dokonano w nim zmian, na które się nie godziła. Nowy projekt, bardzo podobny do poprzedniego, wycofanego przez Emilewicz, zgłosił szef komisji energii, Marek Suski a Sejm ekspresowo ją przyjął. Miesiąc później ustawa wróciła z Senatu, który ją odrzucił, a następnie została podpisana przez prezydenta.

Jakie zmiany są w niej zawarte? Po pierwsze, to koniec systemu barterowego. Od 1 kwietnia prosument właściwie przestanie być prosumentem i zmieni się po prostu w sprzedawcę i kupca energii. Nadwyżki ze słonecznych dni i miesięcy właściciel instalacji będzie sprzedawał spółce, z którą ma umowę, a w mniej słoneczne okresy będzie również na normalnych zasadach kupował od tejże spółki energię. Co za tym idzie? Sprzedaż i kupno energii elektrycznej obciążona jest podatkiem VAT, podatkiem akcyzowym oraz opłatą dystrybucyjną. Ten nowy model nazywany jest net-billingiem. Dr Jan Rączka, były szef NFOŚiGW wyliczył w analizie dla Polskiego Alarmu Smogowego, że okres zwrotu z inwestycji z 6-7 lat wydłuży się aż do 13-16 lat.

Nie trzeba być ekonomistą, aby wywnioskować z tego, że koszty funkcjonowania instalacji zwiększą się więcej niż dwukrotnie. To z kolei sprawi, że przyrost mocy zainstalowanej, kolejnych instalacji przydomowych, znacząco spadnie. O ile? Trudno to teraz ocenić, ale warunki się znacznie pogorszyły. Oczywiście nowe zasady będą dotyczyć tych, którzy zdecydują się na inwestycję po 1 kwietnia 2022 r. Wszyscy, którzy przed tą datą przyłączą swoją instalację do sieci, będą funkcjonować jeszcze na starych zasadach w systemie opustów na 15 lat.

Skąd właściwie ta zmiana? Tam gdzie zyskiwali prosumenci, tracił ktoś inny, czyli spółki energetyczne. Jakby nie patrzeć, koszty przesyłu energii w obie strony pokrywane były przez spółkę. Przedstawiciele dużych firm energetycznych skarżyli się na komisjach sejmowych, że ponoszą wielomilionowe straty z racji funkcjonowania systemu opustów. Tym bardziej, że liczba instalacji rosła w ostatnich latach w zawrotnym tempie o stawała się coraz większym obciążeniem dla tychże spółek.

Łatwo jest przedstawić ten spór jako kolejny przykład tego, że wielki gniecie „małych" prosumentów. Należy zrozumieć też argumenty wielkich firm energetycznych, bo nie ma wątpliwości, że to na nich spada, przynajmniej częściowo, ciężar utrzymania systemu prosumenckiego. A jak doskonale wiemy, również te firmy mają swoje problemy na innych polach, jak choćby ogromne koszty uprawnień do emisji CO2. Ponadto, przecież nie spółki zapłacą, tylko ich klienci, co tłumaczył portalowi wysokienapiecie.pl szef Polskich Sieci Elektroenergetycznych, Tomasz Sikorski.

„Ta zmiana jest w celu ochrony interesów odbiorców, którzy w tej chwili subsydiują prosumentów. I nie można mieć żadnych pretensji do prosumentów. Oni działają zgodnie z prawem,  wykorzystują optymalnie system, który został w regulacjach zaprojektowany. Tylko ten system powoduje skutki dla innych odbiorców. Ostrożne kalkulacje wskazują na to, że ten system rocznie kosztuje innych odbiorców kilkaset milionów złotych. To zaczyna sięgać miliarda złotych" - podkreślił.  

Czy dało się znaleźć jakiś lepszy kompromis? Jadwiga Emilewicz proponowała początkowo zakończenie systemu opustów od 1 stycznia 2023 r., potem od 1 lipca. Ostatecznie skończyło się na 1 kwietnia, a były propozycje, aby nowe rozwiązanie funkcjonowało już od 1 stycznia 2022 r. Teoretycznie państwo mogło zrezygnować z któregoś podatku od sprzedaży czy też kupna energii przez prosumentów, choć z drugiej strony poobijany przez pandemię budżet potrzebuje nowych zastrzyków gotówki.

Nieuchronne jest to, że fotowoltaika w Polsce spowolni. Imponujący wzrost może właśnie brał się z tego, że wielu z tych, którzy zdecydowali się na zakup instalacji przeczuwało się, że tak korzystne dla prosumentów zasady nie będą trwały wiecznie. W dużej mierze jednak dzięki systemowi opustów i „Mojemu Prądowi" udało się nam zrealizować cel, do którego zobowiązaliśmy się w ramach UE, czyli 15% w miksie do końca 2020 r. Dokładnie w 2020 r. udział energii odnawialnej w produkcji energii wyniósł 16,13% - taką informację podał niedawno wiceminister klimatu Ireneusz Zyska.  

W 2016 r. uchwalono nową ustawę odległościową, tzw. ustawę 10H, wedle której elektrownie wiatrowe muszą znajdować się w minimalnej odległości 10-krotności wysokości wiatraka od zabudowań mieszkalnych. To sprawiło, że dynamicznie wcześniej rosnąca moc zainstalowana właściwie się zatrzymała. Poza projektami dużych spółek energetycznych dysponującymi odpowiednimi gruntami, branża w Polsce właściwie stoi. Kilkukrotnie już zapowiadano nowelizację tej ustawy, ale jak na razie to nie nastąpiło. Rzecz jasna, ustawa 10H powstała w wyniku licznych protestów mieszkańców, którym wybudowano wiatraki bardzo blisko domów. Nikt nie ma wątpliwości, że należy chronić obywateli przed takimi sytuacjami, ale ustawowe odległości sięgają często 1,5 km, co sprawia, że polska ustawa odległościowa należy do jednej z trzech najbardziej restrykcyjnych w Europie. Europejska średni dystans wiatraka od domostw wymagana ustawami odległościowymi to 710 m, a mediana - 500 m.

Swoje racje i argumenty mają zarówno twórcy ustawy odległościowej, jak i nowelizacji dotyczącej fotowoltaiki. Niemniej jednak obie te ustawy są i będą hamulcem ręcznym zaciągniętym na rozwoju OZE w Polsce, a przecież udział energii odnawialnej ma się znacząco w naszym kraju zwiększać.

Reklama

Komentarze

    Reklama