Wodór – paliwo przyszłości odejdzie do przeszłości?
Po trzynastu latach zajmowania się szeroko rozumianą energetyką doszedłem do momentu, w którym odniesienia do niej widzę już dosłownie wszędzie – nawet jak wrzucam coś do mikrofali, to zastanawiam się nad efektywnością konwersji energii. Nie było dla mnie zatem szczególnym zaskoczeniem, że oglądając niedawno Grę o Tron i tam odnalazłem energetyczne ślady. I nie chodzi mi tutaj, bynajmniej, o to, że smoki przypominają magazyny energii, a Jon Snow ostrzegający przed nadciągającym niebezpieczeństwem (w które wielu negacjonistów nie chce wierzyć), jednego ze znanych i lubianych redaktorów E24.
Na potrzeby tego tekstu pozwoliłem sobie przyjąć nieśmiałe założenie, że większość z Państwa co najmniej słyszała o wspomnianym wyżej serialu. Wiecie zatem, że jego zakończenie (pozwolę sobie bez szczegółów, bo spojlerowanie to czyn haniebny) wzbudziło wśród fanów mieszane uczucia. W skład tej mieszanki wchodziły: rozczarowanie, niesmak i poczucie zażenowania, że scenarzyści postanowili pójść w taki banał. Innymi słowy – zapowiadało się naprawdę świetnie, a skończyło prozaicznie. Pomysł na napisanie tego tekstu przyszedł mi do głowy, gdy z bólem dobrnąłem do finałowej sceny, bo jako żywo – historia Gry o Tron przywodzi na myśl losy paliwa przyszłości, któremu grozi odejście do przeszłości.
Przegrzany temat
Chodzi oczywiście o wodór. Przez lata budowaliśmy wokół niego narrację pełną ekscytacji i nadziei, przypisując mu nieomal mesjańską rolę w procesie transformacji klimatycznej. Trzymając się (jeszcze tylko przez jedno zdanie – słowo!) terminologii z uniwersum G.R.R. Martina – atmosfera wskazywała, że już wkrótce wodór zasiądzie na żelaznym tronie dekarbonizacji i zaprowadzi porządek w naszym energetycznym Westeros. Oczywiście trochę przesadzam, ale ci z Państwa, którzy śledzą energetyczny dyskurs na bieżąco wiedzą, że naprawdę nieznacznie. Im bliżej jesteśmy końca pierwszego sezonu (tak widzę nadchodzący już bez cienia wątpliwości moment urealnienia oczekiwań), tym wyraźniej widać, że trochę za dużo było w tym wszystkim polityczno-lobbingowej magii, a za mało technologiczno-ekonomicznego pragmatyzmu.
To chyba klasyczny przykład przegrzanego tematu. Rozbudzono tak wielkie oczekiwania, nadając części z nich charakter regulacyjny (np. udział RFNBO w różnych sektorach gospodarki), że teraz wszystko oprócz spektakularnego sukcesu będzie uznane za porażkę. I niestety („niestety”, bo należę do osób, które mimo wszystko w wodór wierzą) niewiele wskazuje, by widowiskowa wiktoria miała nadejść. No chyba że za sukces uznamy brak druzgocącej klęski, ale to chyba umiarkowanie ambitne podejście do tematu. W każdym razie – dwa lata pracy w nieco innej branży nauczyły mnie wielu rzeczy, ale jedną z nich jest starożytna prawda, która mówi: z excelem nie wygrasz.
Można organizować wspaniałe konferencje, wydawać piękne raporty i pompować balonik latami, ale na koniec zawsze przychodzi ktoś, kto po prostu zaczyna to wszystko liczyć, bo musi zapłacić. I wtedy okazuje się, że wplatanie ideologii w całkiem sensowne rozwiązanie to dość kosztowna sprawa – tak postrzegam upieranie się przy zielonym wodorze na warunkach proponowanych w prawie UE i niemal całkowite rugowanie pozostałych kolorów. Właściwie, to bardzo kosztowna. I narracja zaczyna się sypać niczym ostatni sezon Gry o Tron, która miała wszystko, by przejść do historii jako serial wybitny, a została zapamiętana głównie przez bezsensowne zakończenie. Wiem, że miałem już do tego nie wracać, ale sami Państwo widzą, jak głęboka jest ta rana.
Czy ktoś kupuje wodór?
Przeczytałem gdzieś niedawno branżowy „bonmocik”, mówiący, że obecnie na wodór łatwiej znaleźć wielomilionową dotację niż kupca. Wymowne, prawda? I nie chodzi tu nawet o otaczającą nas odrażającą grantozę (gdy piszę ten tekst, Polska żyje jachtami i ekspresami do kawy kupowanymi za pieniądze z KPO), ale o to, że sztuczna próba wytworzenia popytu po prostu się nie udała.
Oczywiście mam świadomość, że po takim wstępie część P.T. Czytelników zapisała mnie już do partii wiecznych malkontentów, którzy najchętniej to nic by nie zmieniali i do końca świata, a nawet jeden dzień dłużej, truli wszystkich dookoła swoim dieslem. Jeśli tak jest, to uprzejmie proszę, by zaczekać, aż przytoczę liczby z raportu Międzynarodowej Agencji Energii pt. „Global Hydrogen Review 2024”. Później postaram się przełożyć je na rzeczywistość, bo niestety zarówno rok 2024, jak i 2025 nie był dla wodoru łaskawy. Niektóre europejskie kraje zmniejszyły znacząco swoje ambicje dotyczące elektrolizy w perspektywie roku 2030. I tak, dla przykładu, Francuzi zredukowali je o ponad 30%, a Portugalczycy o 45%. Z kolei Włosi, jak informuje Reuters, przenieśli niedawno 600 mln euro zaplanowanych środków z wodoru na biometan. W ubiegłym roku podobnie postąpili Holendrzy, którzy przekierowali środki na planowaną budowę nowych elektrowni jądrowych.
Ze wspomnianego wyżej opracowania MAE wynika, że dziś rola zielonego wodoru jest absolutnie marginalna. I doprawdy nie wygląda, żeby miało się to zmienić w najbliższych latach (nawet nie żartujmy o 2030 roku), bo większość projektów produkcyjnych jest wciąż w fazie planowania lub na jeszcze wcześniejszych etapach – tylko 4% osiągnęło etap finalnej decyzji inwestycyjnej lub jest realizowanych. Reszta to plany i marzenia. Nieco lepiej jest w przypadku Europy Północno-Zachodniej, która może „pochwalić się” wynikiem na poziomie zawrotnych 9%. Co ciekawe, około 40% planowanych projektów niskoemisyjnej (a więc na ogół – elektroliza wody) produkcji wodoru znajduje się w regionach dotkniętych… niedoborem wody. Ciekawe, jak im to wróży.
Zawrotne tempo wzrostu
Eksperci agencji uważają, że, aby zrealizować zapowiedziane inicjatywy, sektor musiałby osiągnąć w latach 2024-2030 skumulowane tempo wzrostu przekraczające 90%. Zaznaczają przy tym, że to znacznie więcej niż wypracowała fotowoltaika w swoim prime time. Generalnie, nawiązań i analogii do energii słonecznej jest tutaj więcej, bo za większość (ok. 60%) mocy produkcyjnych elektrolizerów odpowiadają dzisiaj Chiny.
Z analizy Westwood Global Energy wynika, że tylko do końca minionego roku „zezłomowano” lub opóźniono ponad 20% wszystkich europejskich projektów wodorowych. WGE prognozuje, że do roku 2030 UE zrealizuje co najwyżej jedną piątą swojego celu w tym zakresie. Realizacja tego scenariusza byłaby fatalna z punktu widzenia wpływu na pozostałe cele klimatyczne, ale to wątek zasługujący na osobną opowieść. Globalna wartość projektów, które zostały zamknięte lub odłożone ad calendas graecas sięga dziś co najmniej kilkunastu miliardów dolarów. A mówię tylko o tych, które spotkały się z ekonomiczną ścianą w okresie 2024-2025.
Chyba najbardziej spektakularnym przykładem jest tutaj fiasko projektu CQ-H2, którego wartość wynosiła początkowo 12,5 miliarda dolarów australijskich, by później wzrosnąć do 14,75 mld AUD. Zakładał on produkcję 200 ton wodoru w 2028 roku, ale upadł, gdy stanowy rząd odrzucił wniosek lidera konsorcjum – Stanwell Corporation – o zwiększenie dofinansowania dla inwestycji o 1,6 mld AUD. Inicjatywie zarzucano, że w zbyt dużym stopniu polega na środkach publicznych.
Dotkliwy cios musieli przyjąć także Niemcy, którzy liczyli, że drugi największy producent stali na świecie – ArcelorMittal – zmodernizuje zakłady w Bremie i Eisenhuettenstadt w sposób umożliwiający wykorzystywanie pieców zasilanych wodorem wytwarzanym przy wykorzystaniu OZE. Niestety, w czerwcu br. firma poinformowała, że nic z tego. Nie pomogła zapowiedź dotacji sięgającej 1,3 miliarda euro (przy projekcie wycenianym na 2,5 mld euro). Z produkcji zielonego wodoru nad Łabą zrezygnował także E.ON, który chciał wybudować 20 MW instalację w Essen. Z kolei hiszpańska Iberdrola zmniejszyła swoje ambicje w zakresie produkcji zielonego wodoru o prawie 2/3 – z 350 tys. ton do 120 tys. ton w perspektywie 2030 roku.
Zdecydują liczby
Problemy ma nie tylko zielony wodór, ale także niebieski. We wrześniu 2024 r. Shell poinformował o wycofaniu się z planów dotyczących jego wytwórni na zachodnim wybrzeżu Norwegii. Powód? Brak chętnych na zakup. Kilka dni wcześniej podobną decyzję, dotyczącą tej samej technologii wytwarzania, podjął Equinor. Wszystko to projekty warte grube miliony euro.
Bez niezawodnych i ekonomicznie opłacalnych dostaw wodoru, wiele inicjatyw z niższego szczebla także czeka marny los. Dobrym przykładem jest tutaj Wielka Brytania, gdzie firma Air Products zrezygnowała z wartego ok. 2,7 mld dolarów projektu terminala importowego zielonego wodoru. Miał on powstać w Immingham, ale nic z tego – plany rozbiły się o niewystarczające wsparcie finansowe państwa oraz niepewność polityczno-regulacyjną.
Czytaj też
Eksperci zwracają uwagę, że elektrolityczny wodór jest znacznie droższy zarówno od gazu ziemnego (jako surowiec do wytwarzania energii), jak i od swojej szarej (produkowanej w reformingu parowym) odmiany. Prognozy mówią, że jego koszty będą spadać, ale jednocześnie rośnie świadomość, że ten spadek nie będzie tak spektakularny, jak pierwotnie zakładano. Z perspektywy ekonomicznej zielony wodór pozostaje towarem luksusowym, który nie jest w stanie konkurować z bardziej tradycyjnymi paliwami/odmianami w większości zastosowań. I to bardzo zła wiadomość dla wszelkiej maści ideologów – na końcu o sukcesie lub porażce wielkich projektów decydują liczby, a nie roztaczane na powerpointowych prezentacjach piękne wizje. Wodór miał być odpowiedzią na wszystko, a zamiast tego staje się symbolem rozdźwięku między tym co możliwe a tym co na papierze.

malek
Wodór nie jest paliwem, tylko nośnikiem energii, który najpierw trzeba wytworzyć, by potem go zużyć. Wytworzenie 1 kg wodoru wiąże się z wytworzeniem ok. 10 ton CO2. Można produkować inaczej, ale jest drożej, często dużo drożej. Co prawda wartość opałowa wodoru liczona w MJ/kg jest prawie 3 razy większa niż oleju napędowego, ale jego gęstość pod ciśnieniem 70 MPa jest 20.5 razy mniejsza niż diesla, czyli do zgromadzenia tej samej ilości energii potrzeba zbiornika o ponad 6 razy większej objętości. Nie dziwi mnie coraz bardziej widoczny brak entuzjazmu.
Morfeusz_X
Wodór to mżonka. Logistyczny koszmar. Niewykonalne poza laboratorium.
radziomb
to dlaczego Chiny w to inwestują? Samochody spalinowe tez kiedys byly nowe, dziwne i ludzie je mega krytykowali a benzyne kupowało sie w aptece... Tak samo jak smartfony były nowe, inne, skomplikowane i je krytykowałem.