Taka analiza musi wykraczać poza sferę obecnych emocji, werbalnych deklaracji i dyplomatycznych ostrzeżeń. W czym rzecz? Otóż Stara Europa bardzo sobie ceni spokój i bezpieczeństwo. Wśród czynników tego dobrostanu jeden jest niewątpliwie zasadniczy – to jest bezpieczeństwo energetyczne, pewność dostaw źródeł energii, bo przecież Europa samowystarczalna w tym zakresie nie jest i długo nie będzie. Z tego właśnie powodu, bo przecież nie z racji etycznych lub ideowych, Francja jest gotowa do militarnych interwencji w Mali czy Nigrze.
Oczywiście, agresywność tamtejszych zastępów Al-kaidy jest samym w sobie czynnikiem tej gotowości. Lecz fundamentalną motywacją Paryża jest osłona zakładów dostarczających nad Sekwanę i Loarę rudę uranu z tej części kontynentu. Francja 80% energii elektrycznej wytwarza w siłowniach jądrowych. Dostępność ropy naftowej opiera się w Europie na większej elastyczności, można ja dostarczać z różnych kierunków, także morzem do portów zachodnioeuropejskich. Gaz ziemny to inna historia – elastyczność sposobów dostaw jest mniejsza. Rola Rosji jako dostawcy gazu do zachodniej Europy nie maleje, odwrotnie – rośnie.
Norweskie zasoby gazu nie są perspektywiczną gwarancją – powoli się wyczerpują. Poza Rosją ogromnym i potencjalnie coraz bardziej znaczącym dostawca gazu do Europy jest Algieria. Lecz czy Algieria to kraj budzący poczucie bezpieczeństwa, stabilny, przewidywalny? Czy nie nastąpi tam powrót do stałej wojny domowej pomiędzy islamskimi fundamentalistami a armią? Kto zatem – w opinii Zachodniej Europy - jest pewniejszym gwarantem energetycznego bezpieczeństwa – Algieria czy Rosja?
Takie są, w moim przekonaniu, podstawy zachodnioeuropejskiego myślenia o sprawach rosyjskich. Na Zachodzie Europy doświadczenie z Rosją jest historycznie inne niż polska pamięć i polskie traumy. Czy naprawdę ktoś w Starej, Zachodniej Europie będzie chciał „umierać” za Ukrainę, zwłaszcza za Krym?
Andrzej Barcikowski