Wywiady
Naukowiec: zmiana klimatu wzmocniła powódź o 20%. „Adaptacja jest coraz trudniejsza”
Są już pierwsze analizy pokazujące, że to zjawisko zostało wzmocnione o ok. 20% przez zmianę klimatu - mówi o przyczynach powodzi w Polsce dr Sebastian Szklarek z Europejskiego Regionalnego Centrum Ekohydrologii Polskiej Akademii Nauk, autor bloga Świat Wody.
Jakub Wiech: Czy można powiedzieć, że na powodzie w południowej Polsce wpłynęła obecna zmiana klimatu?
Dr Sebastian Szklarek, Europejskie Regionalne Centrum Ekohydrologii Polskiej Akademii Nauk, autor bloga Świat Wody: Tak, są już pierwsze analizy pokazujące, że to zjawisko zostało wzmocnione o ok. 20% przez zmianę klimatu. Chodzi tu przede wszystkim o różnicę ciśnień, które wygenerował niż genueński oraz o opady, które przyniósł. Gdyby nie obecna zmiana klimatu, to źródło tych powodzi – czyli intensywny opad deszczu w krótkim czasie – byłby mniejszy.
Czy ta powódź nie psuje narracji o suszy, którą widzieliśmy w mediach tydzień temu?
Nie, wręcz przeciwnie, te narracje mają dużo wspólnych elementów, tylko nie wszyscy je dostrzegają. Susza bierze się stąd, że przez dłuższy czas nie pada. Nie pada, bo powietrze jest cieplejsze i zanim para wodna zamieni się w opad, to ciepłe powietrze dłużej się nią nasyca. I kiedy już do opadu dojdzie, to spada w krótkim czasie duża ilość wody, które potem nie jest zatrzymywana w krajobrazie. I wtedy mamy bardzo szybki powrót do stanu suszy. W ten sposób powodzie i susze współgrają ze sobą.
Jak się bronić przed takimi zjawiskami?
Adaptacja staje się coraz trudniejsza. Z modeli meteorologicznych i klimatycznych wynika, że takie zjawiska będą się intensyfikować, ale nikt nie potrafi powiedzieć, jak bardzo zintensyfikuje się pojedyncze zjawisko. Mamy tu więc wciąż pewne niepewności, jeśli chodzi o finalny wymiar takich wydarzeń, jak np. deszcze nawalne. Natomiast warto zauważyć, że np. modele Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej trafnie przewidziały skalę opadów.
Nawiasem: jak dalekosiężne mamy te modele?
Wiarygodne modele i prognozy mamy na trzy dni do przodu. Niemniej, wracając do pytania o obronę, to mówiąc o powodzi długofalowo stoimy przed koniecznością opuszczenia terenów zalewowych. Tu leży clou problemu. Gdyby nie zabudowa w terenach zalewowych, to nie mówilibyśmy o powodzi. Natomiast jeśli ludność nie będzie się chciała przenieść z tych miejsc, to trzeba będzie myśleć o rozwiązaniach ochronnych, np. jeśli chodzi o stolarkę okienną czy szandory. Tymczasem nadal walczymy archaicznymi metodami, czyli workami z piaskiem.
Nie da się tego załatwić zbiornikami, takimi jak w Raciborzu?
Wszystko zależy od lokalizacji. Do każdego przypadku trzeba podejść indywidualnie. Zbiornik Racibórz Dolny ma pewne zadanie – przechwytywać wodę idącą z Czech i chronić miasta wzdłuż Odry. Ale np. w Kotlinie Kłodzkiej nie ma miejsca na taki zbiornik. Tam mamy naturalne trudne uwarunkowania dotyczące biegu rzek w postaci np. sporych spadków i słabo przepuszczalnych utworów skalnych. A każda w miarę płaska przestrzeń zajęta jest zabudową, bo na niej łatwiej się wybudować niż na stoku.
Skoro są „naturalne trudne warunki”, to może faktycznie niepotrzebna nam renaturalizacja rzek?
W tym sporze żadna ze stron nie ma całkowitej racji. Każda rozpatruje problem zerojedynkowo, a tymczasem powinniśmy szukać palety rozwiązań, które będą względem siebie komplementarne. One i tak by pewnie nie wyeliminowały powodzi, ale ograniczałyby skutki tego wezbrania. Natomiast powtórzę: kluczowe jest usunięcie się z terenów zalewowych.
A czy te tereny zalewowe mogą się rozprzestrzenić w miarę postępów zmiany klimatu?
Raczej nie, a jeśli już, to nieznacznie.
Dziękuję za rozmowę.