Eksperci Koalicji Klimatycznej: temperatury nasilają parowanie, wiosną może być sucho

Jesień w Polsce, poza wrześniową powodzią, była na ogół sucha. Zima nie obfitowała w opady śniegu, a temperatury często przypominały raczej wiosnę niż mrozy znane z dzieciństwa. Czy bez roztopów czeka nas w tym roku susza, a co za tym idzie – wysokie ceny produktów rolniczych?
Alicja Jankowska, Energetyka24: Słyszymy ostatnio o niskich stanach wód w rzekach. Czy to powód do niepokoju o tej porze roku?
Dr hab. Bogdan Chojnicki, prof. Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, ekspert Koalicji Klimatycznej: Po pierwsze, pamiętajmy, że tak naprawdę najmniejsze opady notujemy właśnie w okresie zimowym. Gdybyśmy spojrzeli, ile wody spada – często w postaci śniegu, tak jak niedawno, to okaże się, że ten okres zimowy jest dość suchy.
Trzeba jednak pamiętać, że w okres zimowy wchodziliśmy już z deficytami wody i m.in. dlatego teraz obserwujemy niskie stany wody w rzekach. Była co prawda olbrzymia powódź na południowym zachodzie Polski we wrześniu, ale poziom wód w pozostałych rzekach, m.in. w Wiśle, nie był wysoki – odnotowywano wręcz rekordy niskich stanów.
Ponadto woda opadowa dociera do koryta rzeki na dwa sposoby – spływając bezpośrednio po powierzchni, ale głównie jest to jednak woda, która dociera do cieku poprzez grunt, więc zwykle wzrost poziomu wody w rzece to proces opóźniony względem czasu, w którym wystąpił opad. Innymi słowy, jeśli przez kilka ostatnich miesięcy nie notowaliśmy szczególnie wysokich opadów, to musimy liczyć się z tym, że stany wody w rzekach będą niskie, nie należy się temu dziwić. Ostatnio co prawda spadł śnieg, ale będzie on w stanie zasilić rzeki dopiero gdy zacznie się topić, wcześniej to tylko taki „suchy depozyt”.
Czy w tym roku w rzekach jest znacząco mniej wody, niż w innych latach o tej porze?
Prof. Bogdan Chojnicki: W 2024 r. wody w rzekach w tym okresie było naprawdę sporo, w lutym występowały wręcz podtopienia, był to naprawdę mokry miesiąc. Wówczas dyskutowaliśmy, gdzie tę wodę odprowadzać, bo nam przeszkadzała. Mogło to w nas wytworzyć takie fałszywe przekonanie, że zima to mokry okres, podczas gdy w rzeczywistości to najbardziej suchy czas w roku, a najwięcej wody opadowej odnotowuje się w lecie.
Niestety wtedy często bywają to deszcze nawalne, które sprawiają, że woda gwałtownie spływa w zagłębienia terenu, powodując nawet podtopienia – ponownie rok 2024, szczególnie maj, był tego dobrym przykładem. Taki gwałtowny opad nie wsiąka w grunt i należy liczyć się z tym, że nie zasili później rzeki tym drugim, ważniejszym sposobem, czyli poprzez wody gruntowe.
Alicja Jankowska: Na czym więc polega susza zimowa?
Dr hab. Zbigniew Karaczun, prof. Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, ekspert Koalicji Klimatycznej: Zacząć trzeba od zrobienia kroku w tył, ponieważ są różne rodzaje suszy. To, co obserwujemy głównie wiosną i latem, co nas najbardziej niepokoi i najbardziej dotyka, to jest albo susza fizjologiczna, albo susza rolnicza.
Fizjologiczna jest wtedy, kiedy z różnych przyczyn rośliny nie mogą pobierać wody, która jest w glebie lub kiedy nie ma jej wcale. Susza rolnicza występuje wtedy, kiedy w wyniku suszy rolnicy odnotowują straty z powodu zbyt niskich plonów – to zwykle nazywamy suszą w znaczeniu potocznym.
Z punktu widzenia ekosystemów ważne jest również to, ile wody gleby oraz wody podziemne pozyskują w zimie. Gleby inaczej przyjmują wodę z rozmarzającego śniegu a inaczej z deszczu – zwłaszcza z częstych w ostatnich latach deszczów nawalnych występujących w lecie i na wiosnę, o czym przed chwilą mówił profesor Chojnicki.
W przypadku śniegu topi się on od dołu, a ponieważ jest stosunkowo zimno, to jego górna warstwa chroni przed odparowywaniem wody, która ma szansę powoli wniknąć do gleby i infiltrować w głębsze jej warstwy, dzięki czemu zasila również wody podziemne. Problemem jest więc to, że tej zimy śniegu prawie nie mamy i istnieje ryzyko, że będzie za mało wody do zasilenia systemu hydrologicznego na wiosnę. W tej chwili mówi się, że mniej więcej połowa kraju jest objęta suszą hydrologiczną właśnie dlatego, że jest za mało dostaw wody.
Gdy rozpocznie się wiosna, to cała wilgoć, która jeszcze jest w glebie, bardzo szybko zostanie wykorzystana przez rośliny, które rozpoczną okres wegetacyjny. Nawet jeśli wystąpią wówczas opady, mogą okazać się niewystarczające, aby zasilić cały system hydrologiczny kraju.
Czy można powiedzieć, że w tym roku pod względem suszy jest dużo gorzej niż w poprzednich latach?
Prof. Zbigniew Karaczun: Chyba po raz pierwszy już w zimie zaczynamy obserwować suszę hydrologiczną. To anormalna sytuacja.
Prof. Bogdan Chojnicki: Moim zdaniem na razie nie ma jeszcze powodów do obaw, chociaż niskie stany wód w rzekach już sygnalizują, że sytuacja nie jest komfortowa. Do wiosny zostało jednak trochę dni. Ale kiedy temperatura zacznie już wzrastać, zacznie się też intensywniejsze parowanie. Jeżeli woda zdąży wsiąknąć wcześniej w grunt to dobrze – zasili rośliny i rzeki, a jeśli nie – to odparuje, wróci do systemu atmosferycznego i pozostanie tylko czekanie na kolejny deszcz.
Czyli mimo tego, że jest sucho, ale trzyma mróz, to jeszcze nie jest najgorzej?
Prof. Bogdan Chojnicki: Dokładnie – niska temperatura powstrzymuje parowanie, ale także wegetację roślin. Gdyby śnieg poleżał do marca, to byłoby doskonale. Wygląda jednak na to, że za chwilę będziemy mieli znaczne ocieplenie, więc ten śnieg najpewniej zacznie topić się bardzo szybko.
Pozostaje jeszcze pytanie, jak bardzo zamarznięty jest grunt. Jeśli pod śniegiem nie jest on bardzo zmrożony, to powstały optymalne warunki, by woda wsiąkała w grunt i stworzyła odpowiednie warunki wodne w glebie do rozwoju roślin.
Czy jest jeszcze szansa i czas na poprawę?
Prof. Zbigniew Karaczun: Na idealne warunki się nie zanosi. Według prognoz meteorologicznych w najbliższych dniach mają już wystąpić temperatury znacznie powyżej zera. Hipotetycznie, gdyby przez np. trzy tygodnie codziennie występowały opady na poziomie 10-20 mm to z dużym prawdopodobieństwem moglibyśmy powiedzieć, że na wiosnę problem suszy nie wystąpi.
Jednakże długoterminowe prognozy – które oczywiście są obarczone dużym ryzykiem błędu – wskazują na nowe wzorce pogodowe, wynikające ze zmiany klimatu. Marzec i kwiecień prawdopodobnie znów będą anormalnie ciepłe i sprawią, że nad naszą częścią Europy rozbudują się bardzo silne wyże, które nie dopuszczą na te tereny słabych niży niosących wodę znad Atlantyku. Jeśli już będzie padało, to raczej w północno-zachodniej Polsce. W pozostałej części kraju raczej nie ma co spodziewać się znaczących opadów, o ile nie utworzą się silne niże, ale to właśnie one przynoszą opady nawalne. Przez ten utrzymujący się od lat trend anomalnie ciepłego początku wiosny i bardzo silnych wyży nad Europą doświadczamy wzrostu ilości gwałtownych ulew, bo tylko bardzo rozbudowane niże, niosące duże ilości wody, mogą się przez nie przebić.
Prof. Bogdan Chojnicki: Statystyka jest wciąż po naszej stronie. Trzeba natomiast pamiętać, że z roku na rok, wraz ze wzrostem średniej globalnej temperatury, sytuacja będzie robić się coraz trudniejsza, a wody w krajobrazie będziemy wypatrywać z coraz większym utęsknieniem.
Gdybyśmy dzisiaj zanotowali duże opady śniegu, to podczas gwałtownego ocieplenia – a w ostatnich latach często mamy z takimi nagłymi podmuchami ciepła do czynienia – w rzekach pojawią się duże ilości wody, przez co mielibyśmy do czynienia z wysokimi stanami wód i ryzykami podtopień lub nawet powodzi. Śnieg jest dobrodziejstem jeśli chodzi o retencję, ale jeśli zaczyna topić się bardzo gwałtownie, to może stanowić zagrożenie.
A gdyby teraz padał deszcz?
Prof. Bogdan Chojnicki: Wsiąkanie byłoby ułatwione, bo wielu miejscach powierzchnia gleby jest mokra i niezamarznięta, jednak w przypadku gwałtownego opadu woda nadal spływałaby w zagłębienia. Gdyby to był powolny opad, woda spokojnie wsiąknęłaby w glebę, a potem dotarłaby do cieków wodnych. Wchodzilibyśmy w wiosnę ze znakiem zapytania, czy w wierzchniej warstwie gleby wystarczy wilgoci dla rozwoju roślin. Śnieg pod tym względem jest lepszy. To taki suchy depozyt, a proces topnienia rozpoczyna się dopiero w okolicy początku sezonu wegetacyjnego. Śnieg roztapia się powoli, dzięki czemu też bardzo powoli i skutecznie wsiąka w glebę. To stanowi zabezpieczenie wilgoci w glebie na okres wiosennych wschodów, a później, reszta tej wody zasili poprzez grunt też rzeki.
Prof. Zbigniew Karaczun: Gdyby utrzymywała się temperatura na poziomie około 4-5°C, a jednocześnie siąpił deszcz przez kilka dni, to już by zrobiło dużą różnicę, ponieważ parowanie w tak niskiej temperaturze nie byłoby zbyt szybkie, a opady byłyby na tyle powolne, że woda mogłaby wnikać w glebę. Jednakże w styczniu obserwowaliśmy znacznie wyższe temperatury, a w lutym dodatkowo często silne słońce, co wysusza glebę w ciągu dnia. W nocy natomiast panuje mróz, który skuwa glebę i utrudnia infiltrację wody i wilgoci w jej głąb.
Jak to wszystko może wpłynąć na rolnictwo w tym roku?
Prof. Bogdan Chojnicki: Może być bardzo różnie. W miejscach, gdzie jeszcze jest śnieg i utrzyma się on przez jakiś czas, a następnie powoli stopnieje, warunki do startu wegetacji powinny być niezłe. Jeżeli natomiast śnieg zniknie szybko lub już zniknął i nastaną niezwykle wysokie jak na tę porę roku temperatury, to woda z gruntu zacznie intensywnie parować i znów trzeba będzie czekać na opady.
Gdyby spadły duże ilości śniegu, który gwałtownie zacząłby się topić to w zasadzie też dobrze – po prostu trzeba by dobrze tą wodą zarządzić, bo ona nam się przyda, gdy zrobi się naprawdę gorąco i bezdeszczowo. Problem jest w tym, że wytworzyliśmy w sobie taką mentalność i zbudowaliśmy wokół siebie takie warunki, by wody się jak najszybciej pozbyć, gdy jest jej dużo, zamiast ją retencjonować. O wodzie musimy inaczej myśleć, inaczej z wodą żyć. To jedyny sposób, by budować długofalową odporność na zmianę klimatu. I nie chodzi wcale o budowę zbiorników retencyjnych, których istnienie w wielu miejscach to kwestia bardzo dyskusyjna.
Prof. Zbigniew Karaczun: Ja mam obawy jeśli chodzi o sytuację w rolnictwie, bo pewne problemy już częściowo wystąpiły. Po anormalnie ciepłym styczniu w Polsce (według danych Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej był o 3,2°C cieplejszy niż średnio w latach 1991-2020 – przyp. Energetyka24) w wielu miejscach w kraju ruszyła już wegetacja. Część z tych roślin została później przemrożona przez lutowe mrozy, a dołóżmy do tego jeszcze prawdopodobny suchy początek wiosny. Nie jest to co prawda nowa sytuacja, w ostatnich latach około 70 proc. strat w rolnictwie jest powodowana właśnie tymi anormalnymi warunkami klimatycznymi.
Są też dobre strony obecnej pogody – dobrze, że luty jest dosyć chłodny – co ogranicza parowanie – dobrze też, że spadło trochę śniegu. Niskie temperatury pozwolą również wymrozić część organizmów, które uznajemy za szkodniki w produkcji rolnej. Jednakże rośliny wciąż desperacko potrzebują wody, a nie widać, żeby niedługo miała pojawić się w odpowiednich ilościach.