Klimat
Czy szczyty klimatyczne mają jakiś sens? [KOMENTARZ]
W Madrycie trwa 25. Konferencja Stron Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych ws. Zmian Klimatu, znana jako COP25. Nikt nie spodziewa się, że będzie ona przełomowa; efektów dotychczasowych spotkań nie widać. Czy zatem szczyty klimatyczne mają jakiś sens?
Patrząc na szczyt COP25 z polskiej perspektywy nie sposób nie odnieść wrażenia, że jest on znacznie mniej „medialny” niż jego poprzednik – trudno się dziwić, w końcu COP24 odbywał się w Polsce, w Katowicach. Jednakże tegoroczna Konferencja Stron Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych ws. Zmian Klimatu nosi na sobie swoiste odium marazmu: nikt nie spodziewa się przełomu, nikt nie wieszczy olśniewającego sukcesu, nikt nie śledzi z uwagą rozmów.
Negocjacje na COP25 – choć dotyczą rzeczy ważnych, m.in. środków na transformację energetyczną dla krajów biedniejszych – odbywają się jakoby w cieniu wrześniowego szczytu klimatycznego ONZ (który stał się okazją do prężenia muskułów zwłaszcza przez kraje Europy) oraz zamieszania z lokalizacją (oryginalny gospodarz, Chile, musiał zrzec się goszczenia imprezy, która odbiła się następnie od Brazylii, by powędrować na drugą stronę Atlantyku, do Madrytu). Trudno też nie oprzeć się wrażeniu, że międzynarodowi komentatorzy bardziej wyczekują szczytu w Glasgow w 2020 roku, który przynieść może konkretniejsze ustalenia, wynikające z dalszego wdrażania Porozumienia paryskiego.
Jest też jednak inny aspekt, który może zniechęcać do śledzenia COP25 – dotychczasowe konferencje tego typu nie przyniosły instrumentów będących odpowiedzią na obecne wyzwania związane z ochroną klimatu.
Jak na razie żadne globalne instrumenty zmierzające do redukcji emisji nie przekładają się na takie wyniki, jakie są obecnie pożądane. Globalna produkcja CO2 od ok. 30 lat rośnie – jedynym wyjątkiem był rok 2009, czyli czas globalnego kryzysu ekonomicznego. Obecnie w atmosferze znajduje się średnio 407 cząsteczek CO2 na milion cząsteczek powietrza, co oznacza, że od epoki przedprzemysłowej ludzkość podwoiła ilość tego gazu. Rok 2019 może być rokiem „zero” dla emisji, tj. świat wyprodukuje w jego trakcie tyle samo CO2, co w roku ubiegłym. Tymczasem średnia temperatura powierzchni Ziemi skoczyła w ciągu ostatnich stu lat o prawie 1 stopień Celsjusza, plany zmierzające do jej wyhamowania do poziomu wyższego o 1,5-2 st. C w stosunku do ery przedprzemysłowej stają się z godziny na godzinę coraz mniej realne, a światu coraz bardziej potrzeba już nie tylko obniżania emisji, ale nawet wychwytywani tego dwutlenku węgla, który obecnie znajduje się w atmosferze.
Naukowcy na całym świecie biją na alarm, ostrzegając o konsekwencjach utrzymania tego kursu, wskazując na rosnące temperatury, zwiększający się poziom wód oceanicznych oraz topniejące lodowce. Nawet dość zachowawcze raporty Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu nie pozostawiają już cienia wątpliwości co do zagrożeń czyhających w nieodległej przyszłości. Na całym świecie ludzie tysiącami wychodzą na ulicę, by dać rządzącym sygnał do rozpoczęcia szeroko zakrojonych działań. Te zaś – holistycznie patrząc – nie następują albo są zbyt ostrożne czy wręcz: markowane.
Jak doniosły media, w Chinach w ciągu ostatnich 18 miesięcy otworzono 42,9 GW mocy w energetyce węglowej. To więcej niż mocy w ogóle posiada Polska. Państwo Środka planuje też oddać wkrótce kolejne 226 GW w węglu, czyli więcej niż wynosi całościowy park energetyczny jednostek węglowych Europy. W Afryce Moskwa i Pekin prześcigają się w neokolonializmie energetycznym, realizując swe geopolityczne interesy i budując m.in. sieć elektrowni zasilanych węglem. A na Starym Kontynencie Niemcy robią, co mogą, by zatrzymać rozwój energetyki jądrowej, będącej źródłem niskoemisyjnej i stabilnej energii.
Biorąc powyższe pod uwagę nie sposób nie zrozumieć tysięcy osób, które zaczynają wątpić w swoje siły, możliwości i całokształt sprawy ochrony klimatu – pogodnych wróżb nie widać wiele.
Czy jednak sytuacja ta uprawnia do zaniechania jakichkolwiek działań? Nie. Odpowiedzią na marazm nie może być marazm, a działanie. Receptą nie jest defetyzm, a przemyślenie, przeformatowanie i przegrupowanie. Walka ze zmianami klimatu to największe wyzwanie, przed jakim stanęła ludzkość. Żeby stawić mu czoła trzeba działać zdecydowanie, ale też umiejętnie i w porę odrzucić te kroki, które okazują się nieskuteczne. Nawet jeśli oznaczałoby to koniec formuły wygodnych i bezpiecznych dorocznych konferencji klimatycznych.