Reklama

Analizy i komentarze

W Chinach denialistów klimatycznych praktycznie nie ma. Bo taki pogląd się nie opłaca

Xi ma wzrok skierowany w dół
Xi Jinping, prezydent Chińskiej Republiki Ludowej
Autor. Flickr / @GovernmentZA

Czy w Chinach są denialiści* klimatyczni? Otóż praktycznie ich nie ma - bo Pekin uznał, że denializm klimatyczny się nie opłaca.

Jak się okazuje w chińskiej debacie publicznej praktycznie nie ma narracji denialistycznych lub podważających sens wprowadzania polityk klimatycznych - choć jeszcze 15 lat temu były one powszechne. Co się zatem stało?

Wielki zwrot długiego marszu

Problem ten został poruszony w tekście Geoffa Dembickiego opublikowanym na łamach Foreign Policy w 2017 roku. I trzeba przyznać - dostrzeżenie tego materiału te 7 lat temu pozwalało przewidzieć to, co teraz ze swoją gospodarką robią Chiny. Autor dostrzegł bowiem fundamentalny zwrot w chińskiej polityce wewnętrznej, który jednoznacznie wskazywał, że Państwo Środka przestawia wajchę i chce być liderem świata w polityce klimatycznej. Niemniej, warto spojrzeć na kwestię chińskich denialistów, bo to jest tekst właśnie o nich.

Jak pisze Dembicki, jeszcze w 2010 roku - a więc tuż po nieudanym szczycie COP w Kopenhadze oraz po kampanii dezinformacji wymierzonej w klimatologów znanej jako „Climategate” denializm klimatyczny w Chinach miał się całkiem nieźle. W książkach, gazetach i telewizji spotkać można było narrację, że polityka klimatyczna to wymysł Zachodu, który ma wyhamować chiński rozwój i kontrolować Państwo Środka. Wszystko to zasadzało się na żywych w chińskiej mentalności obawach przed ponownym upokorzeniem ze strony Zachodu oraz błędach popełnianych przez chińskich naukowców zajmujących się klimatem.

YouTube cover video

Trudno tu oprzeć się wrażeniu, że takie podejście jest bliskie także Polakom: w polskiej debacie publicznej też można spotkać narrację o hamowaniu wzrostu poprzez politykę klimatyczną; co ważne: nie wszystkie z nich są całkowicie nieprawdziwe, nie wszystkie to denializm - ale o tym trochę później.

Niemniej, narracja denialistyczna w Chinach gwałtownie się urwała. Po roku 2011 w zasadzie wycięto wątki denialistyczne z debaty publicznej. Denialistów oraz osoby straszące polityką klimatyczną przestano dopuszczać do głosu. Zmiana była szczególnie widoczna w komunikacji elit rządzących. Dla przykładu: minister środowiska Zhou Shengxian powiedział, że w liczącej tysiące lat historii Chin konflikt między ludźmi i naturą nigdy nie był tak poważny, jak ma to miejsce obecnie.

Reklama

Równolegle w chińskich księgarniach zaczęły się pojawiać publikacje autorów piszących do niedawna treści denialistyczne, których przesłanie jest już znacznie inne. Materiały te wskazywały na zależności importowe w zakresie nowych technologii energetycznych oraz na rozgrywkę mocarstw stojącą za polityką klimatyczną. Jak wskazuje Dembicki, w książce „The Empire of Carbon Brokers” znaleźć można np. taki cytat: „Najważniejsze, żeby Chiny nie kłóciły się z Zachodem o to, czy zmiana klimatu istnieje, tylko żeby wzięły udział w tej wielkiej rozgrywce”.

Co więcej, w tym samym roku Chiny ogłosiły swój 12. Plan Pięcioletni. Zakładał on położenie znacznie większego nacisku na rozwój technologii transformacji energetycznej i uczynienie z nich nowego motoru rozwoju chińskiej gospodarki. ChRL celowała, by do 2020 roku przeznaczyć na odchodzenie od paliw kopalnych kwotę 761 mld dolarów (obecnie przeznacza rocznie ponad 600 mld).

Skąd taka zmiana? Ano stąd, że Chiny zauważyły, iż denializm klimatyczny im się nie opłaca.

Smok umie liczyć

Po pierwsze, ChRL co roku wydawała mnóstwo pieniędzy na zwalczanie skutków zmiany klimatu oraz negatywnych konsekwencji zawęglowionej gospodarki. Jak podaje Dembicki, w 2009 roku same nakłady na zwalczanie zdrowotnych konsekwencji zanieczyszczeń powietrza sięgnęły 110 mld dolarów. Co więcej, w samym 2015 roku Chiny wydały na wsparcie odbiorców paliw płynnych w transporcie drogowym kwotę 21 mld dolarów. Jednakże zmiana podejścia Pekinu wynikało to nie tylko z kosztów, które chińska gospodarka ponosiła ze względu na globalne ocieplenie i uzależnienie od paliw kopalnych. Chodziło również o nowe korzyści, które już wtedy poprawnie identyfikowali Chińczycy. Warto przypomnieć: tekst Dembickiego został opublikowany w 2017 roku, opisujący zmianę, która zaszła w roku 2011. Od tego czasu Chiny stały się światowym liderem w elektromobilności, źródłach odnawialnych, technologiach bateryjnych oraz energetyce jądrowej. Wiele branż, w których dziś są mocarstwem, rozwinęli bardzo szybko od absolutnych podstaw. W nakładach na politykę klimatyczną przeskoczyły UE oraz USA razem wzięte.

Reklama

Mówiąc krótko, chińskie władze zrozumiały - patrząc na działania innych państw oraz twarde dane dotyczące postępu i skutków zmiany klimatu - że światowa gospodarka zmieni swój paradygmat i ci, którzy dostosują się do tego najszybciej i najlepiej mogą wygrać najwięcej. Dlatego ChRL zaczęła wdrażać znacznie bardziej rygorystyczną, daleko idącą i zaawansowaną politykę klimatyczną niż np. europejska (niemniej, trzeba zaznaczyć, że Chińczycy wzorowali się na Europejczykach np. tworząc swój własny system handlu emisjami - obecnie największy taki mechanizm na świecie). Denializm klimatyczny - oparty na emocjach, nie na faktach i odciągający państwo od postępów w nowych sektorach - był tu zbędny.

Warto również zwrócić uwagę na równie specyficzne chińskie warunki debaty wewnętrznej: w ChRL władze nie pozwoliły na rozwój think tanków promujących denializm klimatyczny za pieniądze koncernów paliwowych. W krajach Zachodu istnienie takich organizacji jest powszechne - jak wskazuje autor tekstu w Foreign Policy, tego typu podmioty dostają od przemysłu paliw kopalnych setki milionów dolarów, dzięki czemu mogły organizować całe kampanie dezinformacyjne. Gdyby zarząd którejś z chińskich spółek paliwowych przeznaczył pieniądze na przekaz zgodny z biznesem jego firmy, ale sprzeczny z linią polityczną partii, to nie porządziłby zbyt długo.

Problem dwóch ciał

Znając realia polskiej debaty publicznej powyższy tekst zostanie zapewne przez niektórych jako pochwała dla chińskiej polityki - czy to względem klimatu, czy względem denialistów. Otóż nic bardziej mylnego. Chiny to komunistyczny moloch wsparty pragmatycznie mechanizmem kapitalizmu, który krzywdzi miliony łamiąc absolutnie podstawowe prawa człowieka. Natomiast warto zwrócić uwagę, jak ta potężna gospodarka gwałtownie przestawiła się na tory proklimatyczne - także w kształtowaniu debaty wewnętrznej. I tu wrócić należy do wątku polskiego: w odróżnieniu od Chin, które są politycznym monolitem jeśli chodzi o ich politykę zewnętrzną czy klimatyczną, Polska jest na tych płaszczyznach związana siecią zależności wynikających np. z naszej pozycji w UE. Co więcej, sama Unia nie jest jednolita jeśli chodzi o swoją politykę klimatyczną - podejście do tego tematu w wersji francuskiej czy niemieckiej różni się istotnie. Dzieje się tak, gdyż polityka klimatyczna to nie jest fizyka. Jej prawa nie są niezmienne i stałe. Nie ma zatem powodów, by w polskiej debacie klimatycznej nie było miejsca na racjonalną i osadzoną na faktach krytykę np. Europejskiego Zielonego Ładu. Natomiast pilną koniecznością jest, by wyrugować z debaty poglądy, które są wręcz przerażające w swoim oderwaniu od rzeczywistości - jak np. to, że wciąż nie wiadomo, czy człowiek ociepla klimat, a jeśli tak, to w jakim stopniu. I tu mamy pewien wspólny mianownik z Chinami: powinniśmy to zrobić, bo taki denializm nam się nie opłaca.

*przypomnę jeszcze, że denialista to nie jest człowiek, który kwestionuje ten czy inny instrument polityki klimatycznej. Denialista to człowiek, który kwestionuje rzeczywistość i fakty - a więc np. to, że produkowane przez człowieka gazy cieplarniane ocieplają klimat.

Reklama

Komentarze

    Reklama