Reklama

Analizy i komentarze

Polityka klimatyczna UE do rewizji. Ale nie według planu populistów

Ursula von der Leyen
Ursula von der Leyen
Autor. European Union, 2024

Im dłużej obserwuję europejską (ale i globalną) politykę klimatyczną, tym mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że państwa można podzielić na dwie kategorie. Do pierwszej zaliczyłbym kraje, które stosują mechanizm (częściowego lub całkowitego) wyparcia. Próbują one oszukiwać (najczęściej swoich obywateli), że jest alternatywa, że jeszcze „tak naprawdę nie wiadomo”, a w ogóle to za chwilę wybory do PE i wszystko się zmieni. W drugiej pozycjonuję państwa, które złudzeń się wyzbyły. Pewnie nie muszę Państwu tłumaczyć, które z nich trwają w „świętym” oburzeniu, a które wykorzystują transformację do przeobrażenia swoich gospodarek i zarabiania.

Do napisania tego tekstu skłoniła mnie informacja udostępniona przez WindEurope, z której wynika, że tylko w 2023 roku inwestycje w energetykę wiatrową wyniosły, bagatela, 30 miliardów euro. Kwota jest o ponad 7000% (tak, siedem tysięcy!) większa od wydatków na nowe przedsięwzięcia w sektorze w 2022 roku. Wówczas było to zaledwie 0,4 mld euro. Ten ogromny wzrost przełożył się na rekordowo dużo przyłączonej mocy – 16,2 GW, z czego (niestety) aż 4/5 przypadło na farmy lądowe. Tempo rozwoju tego segmentu OZE ma być w najbliższych latach jeszcze szybsze – WindEurope twierdzi, że średniorocznie do systemu przyłączanych będzie 29 GW nowych mocy (przypomnę – 16,2 GW było rekordowe). I wszystko świetnie, tylko że nawet tak ogromny wysiłek nadal nie wystarczy, by UE zrealizowała swoje własne cele klimatyczne. Zakładają one bowiem, że potrzebna moc wiatrowa to 425 GW, tymczasem wynik, który zdaniem WE jest w naszym zasięgu wynosi – 393 GW.

Reklama

W grudniu ubiegłego roku KE poinformowała, oceniając krajowe plany klimatyczne, że ich wdrożenie doprowadzi do obniżenia emisyjności unijnej gospodarki o ok. 51%, czyli nieco mniej niż zakładane 55%.  Do 2030 roku 39% energii pochodzić ma ze źródeł odnawialnych, co jest całkiem dobrym wynikiem w porównaniu z nieco ponad 22% w 2022. Jako utrudnienie w realizacji celów wskazano m.in. dalsze dotowanie paliw kopalnych oraz fakt, że jak zauważa Reuters, takie kraje jak Niemcy i Rumunia zamierzają nadal spalać węgiel po 2030 roku. Ta lista jest zresztą niepełna, bo w momencie oceny, np. Polska nie przedłożyła jeszcze swojego KPEiK.

Wczytując się w komentarze internautów (i częściowo komentatorów od energetyki) do powyższych informacji trudno było nie dostrzec pewnego triumfalizmu. Większość z nich to poważna analityka w stylu: „No, bo wiecie, hehe, UE nie umie zrealizować celów, których wysokość sama określiła, hehe”. I być może rzeczywiście na pierwszy rzut oka nie wygląda to przesadnie poważnie, ale warto wyjść poza rytualne śmieszkowanie i dostrzec realny wysiłek, z jakim się to wiąże. Być może to po prostu nasze maksimum, ale czy udałoby się je osiągnąć, gdybyśmy założyli np. o połowę mniej ambitne cele w tym zakresie? Pewnie nie. Czy to oznacza, że w każdym przypadku przeskalowanie ambicji jest właściwe? Skądże. Zresztą, niedawno mogliśmy się o tym bardzo dobitnie przekonać.

Reklama

Ostatnie tygodnie przyniosły nam zdecydowany wzrost zainteresowania tematyką zmian klimatu. Niestety do głosu doszły przede wszystkim szkodliwe ekstremizmy w różnej postaci. Z jednej strony mamy „popisy” rozhisteryzowanych dzieciaków (co najmniej mentalnie) z organizacji, której nazwy nie warto powtarzać, zakłócających wydarzenia kulturalne czy niszczących pomniki. Kolejne występy żądnych zainteresowania „aktywistów” nie prowadzą (wbrew temu, co wmawiają sobie oraz innym) do zwiększenia zainteresowania tematyką zmian klimatu czy refleksji związanej z naszym sposobem egzystencji. Wręcz przeciwnie. Wywołują jedynie słuszne oburzenie i odwracają uwagę od istoty problemu. Prowadzą również do zupełnego ośmieszenia i skompromitowania idei, na rzecz których (rzekomo) są dokonywane. Jedynym osiągnięciem tych aktów bezmyślnego barbarzyństwa jest narastające w społeczeństwie przekonanie, że ochrona klimatu to domena niekoniecznie zrównoważonych emocjonalnie lekkoduchów.

Litościwie nie wspominam już o tym, jak irracjonalne i oderwane od rzeczywistości jest przekonanie, że dziś, kiedy państwa i organizacje inwestują setki miliardów euro w transformację klimatyczną, trzeba komukolwiek przypominać o istnieniu problemu. O wiele bardziej, zakładając oczywiście, że chcemy zrobić w tej kwestii coś więcej niż trochę hałasu, potrzebujemy dzisiaj przemyślanych i systemowych rozwiązań. Nie sądzę, żeby niszczenie dziedzictwa kulturowego było jednym z nich. Skuteczna walka o planetę to nie pełne emocji akty wandalizmu, ale działanie na rzecz budowania ponadnarodowego konsensusu, opracowywanie i realizacja opartych na ustaleniach naukowców strategii zmian, innowacje technologiczne oraz społeczne i wiele innych aktywności, którymi jakoś niespecjalnie parają się rozkrzyczani „aktywiści”. Nieprzypadkowo i konsekwentnie biorę to słowo w cudzysłów – nie chcę obrażać prawdziwych i rozsądnych aktywistów, którzy każdego dnia pracują, żeby czynić naszą walkę ze zmianami klimatu skuteczniejszą.

Reklama

Oprócz rozedrganych nastolatków (mam tu na myśli raczej poziom rozwoju emocjonalno-intelektualnego, a nie wiek) poważnym problemem są także ignorujący rzeczywistość „racjonaliści”. I tu cudzysłów nie jest przypadkiem. Niestety przyszło nam żyć w czasach, kiedy ignorowanie ustaleń nauki urasta do rangi cnoty –  zawsze wtedy, gdy może przynieść polityczne frukta. Opisywaniu przykładów takiej postawy moglibyśmy poświęcić osobny, całkiem opasły tekst, ale pozwolę sobie tego Państwu oszczędzić – opisywaliśmy i odkłamywaliśmy je nieraz na łamach Energetyki24.

Ograniczę się do jednej, ale za to bardzo świeżej i smutnej ilustracji. Otóż prezes Prawa i Sprawiedliwości był łaskaw stwierdzić niedawno, że wpływ człowieka na zmiany klimatu to kwestia „co najmniej dyskusyjna”. Pozostała część wystąpienia, w części poświęconej klimatowi, prowadzona była w podobnym duchu i miała równie dużo wspólnego z rzeczywistością. Intencje są tutaj oczywiście jasne – zbliżają się wybory, trwa walka o elektorat – także ten o skłonnościach do teorii spiskowych lub nie do końca rozumiejący, co dzieje się z klimatem. W sensie politycznym – rozumiem te słowa. Nie wytrzymują one jednak zderzenia z faktami i z pewnością nie pomagają w realizacji celów transformacyjnych.

Powiedzmy to sobie wyraźnie – w świetle ustaleń naukowców znaczący wpływ człowieka na obecny kryzys klimatyczny jest jednoznaczny. Jak zauważają specjaliści z NASA (ale nie tylko) obecny trend związany ze wzrostem średniej temperatury istotnie różni się od zmian klimatu, których planeta doświadczała w przeszłości. Nauka nie pozostawia złudzeń – klimat reaguje na poziom koncentracji gazów cieplarnianych – a ten w przypadku tylko dwutlenku węgla jest o 50% wyższy niż w epoce przedindustrialnej. Z danych Światowej Organizacji Meteorologicznej wynika, że ostatni raz na podobnym poziomie było w czasach, gdy poziom mórz był wyższy o 10-20 metrów (!), tj. 3-5 milionów lat temu. Naukowcy z NASA nie zostawiają złudzeń: „(…) paleoklimatyczne dowody wskazują, że obecne ocieplenie następuje mniej więcej 10 razy szybciej niż średnie tempo ocieplenia po epoce lodowcowej”. Powielanie bzdur o „wątpliwym” wpływie człowieka na zmiany klimatu (a robi to nie tylko Jarosław Kaczyński, ale także wielu innych polskich polityków oraz światowy król populistów – Donald Trump) jest nie tylko cyniczne, ale i bardzo szkodliwe – w imię doraźnych interesów osłabia społeczną presję na działania w tym względzie.

Kolejnym aspektem, o którym warto wspomnieć, gdy zastanawiamy się nad skutecznością naszych działań na rzecz klimatu, jest, niestety, absurdalność wielu z nich. Trudno oprzeć się wrażeniu, że stojąc w obliczu egzystencjalnego problemu (możemy to oczywiście wypierać, ale tak jest) wielu polityków oraz ekspertów dało się ponieść rewolucyjnej gorliwości. Jej efektem jest podejmowanie chaotycznych, zbyt szeroko zakrojonych i zbyt dotkliwych (tam, gdzie nie jest to konieczne) działań. Do takich należy spora część polityk europejskich, które być może poprawiają nam nastrój – jesteśmy wszak w zielonej awangardzie świata – ale przy okazji wywołują ucieczkę emisji (i często ich wzrost, ale już poza UE), społeczny bunt spowodowany kosztami oraz prowadzą w prostej linii do zamknięcia wielu branż w sposób niekontrolowany i chyba niekoniecznie głęboko przemyślany. To prowadzi do wzrostu popularności populistów, którzy nie tylko krytykują obecne rozwiązania (to akurat nie zawsze jest bezzasadne), ale i nie zamierzają ich niczym zastępować (celem jest opcja zero, bo „człowiek przecież nie ma wpływu na zmiany klimatu”) – co z kolei jest, najdelikatniej mówiąc, umiarkowanie mądre.

Europejska polityka klimatyczna bez wątpienia wymaga przeglądu z perspektywy możliwości, priorytetów, kosztów, celów szczegółowych i narzędzi do ich realizacji. Czas na poważną dyskusję zarówno o samym zagrożeniu, jak i sposobach przeciwdziałania oraz kosztach (nie tylko ekonomicznych). Niezbędne jest istotne rozbudowanie programów osłonowych w okresach przejściowych i połączone z tym wyzbycie się złudzeń – transformacja będzie trudna, ale nie musi (choć może) wiązać się z gospodarczą zapaścią. Kluczem jest jednak uczciwe podejście doń – a takiego chyba dotychczas brakowało. Trudno oprzeć się wrażeniu, że autorzy np. Europejskiego Zielonego Ładu inspirowali się Mickiewiczem, a właściwie słowami sędziego Soplicy:

„Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie, Ja z synowcem na czele i? - jakoś to będzie !”.

„Jakoś” już było, teraz musi być mądrzej, albo za chwilę z celów klimatycznych zostaną tylko wspomnienia.

Reklama

Komentarze

    Reklama