Reklama

Analizy i komentarze

Nadchodzi pirocen. Megapożary będą naszą nową normalnością?

Autor. Los Angeles County Fire Department/Facebook

Czy musi się palić, bo „taki mamy klimat”? Czy mamy jakieś pomysły adaptujące nas lepiej do niesezonowych i nieprzewidywalnych wielkich pożarów, skoro niekoniecznie daje się im zapobiegać? „Megapożary, jak się wydaje, żywią się nowoczesnością, tak jak huragany żywią się ciepłymi oceanami.”

Reklama

Stephen Pyne, emerytowany historyk, ale pracujący na Wydziale Nauk o Życiu Arizona State University już w 2019 roku (czyli w zamierzchłej epoce przed pandemią) opublikował popularnonaukowy tekst, który w styczniu roku 2025, odświeżony, przedrukował magazyn „The Conversation”. Traktował on coraz bardziej niesezonowe i gigantyczne pożary jako dowód na nastanie na naszej planecie ery zwanej pirocenem. Ery niekontrolowanego ognia.

Ośmielam się o tym wspominać na tych łamach, bo choć kilka lat temu odtrąbiony antropocen już się nieco zużył jako hasło w walce o lepsze jutro (i zbierane dziś podatki zwane opłatami emisyjnymi), bo sprawa jednak jest poważna i zobrazować da się na licznych wykresach. Nie tylko klimatologów czy specjalistów od zanieczyszczeń powietrza (pożar to wszakże nie tylko niszczycielski płomień, ale i duszący dym). Także historyków, a ma być historia nauczycielką życia. Ponadto, ciężko, przynajmniej z naszej euroazjatyckiej perspektywy przeciwstawić się poglądowi, że era kamienia o różnym poziomie obróbki, miedzi, brązu, żelaza czy industrialna realnie miały miejsce, a nie są jedynie hasłami porządkującymi nam chronologicznie dookolną rzeczywistość. Jeśli zatem historycy nie mylili się co do nich, dlaczegóż mieliby błądzić na temat pirocenu, zwłaszcza historycy specjalizujący się w zagadnieniu ognia – od jego opanowania przez człowieka – a takim właśnie specjalistą jest prof. Pyne.

    W swoim tekście dokumentuje on tezę, że praktyki związane z igraniem z ogniem przez ludzkość stały się tak rozległe, zwłaszcza w ostatnich stuleciach, iż „tworzymy ogniowy odpowiednik epoki lodowcowej”. Chodzi w tym barwnym porównaniu o to, że lodowca się nie da zatrzymać nawet „wespół wzespół”, także i ognia już niebawem kontrolować się nie da. O to, że nawet bez żadnej gwałtownej industrializacji, masowego pozyskiwania i spalania paliw kopalnych, w ramach prostego i pradawnego, bo tuż polodowcowego powolnego zamieniania terenów naturalnych na rolnicze i „czynienia sobie Ziemi poddaną”, krajobrazy stały się bardziej podatne na ogień, z uszkodzonymi działami wodnymi i powietrznymi, z ekosystemami, które się rozpadły. Od zakończenia 11,5 tys. lat temu ostatniego zlodowacenia ludzie prowadzili gospodarkę wypaleniskową i jej podobne, konstruując stałe domostwa zamieniali krajobraz leśny czy stepowy w dosłownie skalisty. Im ich było więcej, tym intensywniejszy był to proces. Dlatego, jak stwierdza prof. Pyne: „ostatnie badania spekulują, że masowe wyludnienie, zwłaszcza w Ameryce, i pozwoliło lasom odzyskać ziemię uprawną, a tym samym sekwestrować atmosferyczny węgiel, mogło nawet pomóc w popchnięciu planety w kierunku Małej Epoki Lodowcowej od połowy XVI do połowy XIX wieku”.

    Reklama

    Człowiek z żagwią i ogniskiem, a tym bardziej z piecem hutniczym czy silnikiem spalinowym miałby zatem wpływać na środowisko pod względem jego podatności na pożary, nawet gdy sam nie podkładał ognia. I nie chodzi tu wyłącznie o dwutlenek węgla gromadzący się, w atmosferze, od którego robi się nam powoli mdło na sama myśl. Gdy w styczniu spłonęły posiadłości gwiazd i gwiazdeczek Hollywood, ludzie prości czytający tabloidy częstokroć nie wykazywali wielkiego współczucia. Jednak w poprzedzających wydarzenia kalifornijskie miesiącach i latach gigantyczne, trudne do ugaszenia pożary przetoczyły się przez miasta w Kolorado, południowe Appalachy i wyspę Maui, Kanadę, Australię, Portugalię i Grecję. Tam już niekoniecznie los był niełaskawy dla bogaczy, a specjalne i z całego świata wzywane jednostki straży pożarnej (w tym doskonali polscy strażacy) mają na co dzień co robić.

      W USA – jak wyjaśnia prof. Pyne – transformacja piryczna związana z europejskim osadnictwem wywołała falę potwornych pożarów. Były o rząd wielkości większe i bardziej śmiercionośne niż te z ostatnich dekad. Karczowanie terenów i wycinka lasów napędzały seryjne pożary, które wybuchały pod koniec XIX i na początku XX wieku — w ostatnich dekadach Małej Epoki Lodowcowej.

      Nie chodzi zatem o to, że śledztwo wykazuje, czy w danym wypadku jednak doszło do podpalenia (jak zdaje się miało to miejsce w styczniu w Los Angeles) i czy konkretni strażacy są właściwymi ludźmi na właściwym miejscu oraz czy hydranty przeciwpożarowe są sprawne a nie tylko kolorowe – choć oczywiście ma to znaczenie dla wydajności gaszenia. Istotne jest bowiem nie mniej, jak chętnie się zapala i do cna pali, gdy już ten pożar się zdarzy. Oczywiście – tu odpowiedź na zarzut klasycznych denialistów – „planeta płonęła” zanim człowiek był lemurem, a nawet gadem o dość szczególnym pasie miednicowym. W sylurze było tak sucho, że dziś nawet interior Australijski nie jest w stanie nam pozwolić sobie wyobrazić ówczesnego klimatu, pod koniec zaś permu na terenie dzisiejszej Syberii wulkany wybuchały z tysiąckrotnie większą intensywnością, niż kiedykolwiek później i wszystko wkoło się paliło. Nie mniejsze płomienie związane były z kosmiczną katastrową, która pod koniec kredy zakończyła była żywot dinozaurów. Nie szłabym jednak w tamtą stronę z argumentacją, bez obejrzenia mapy, na której widać, ile wtedy, gdy kontynent był jeden i wielki, a ile dziś mamy obszarów o klimacie ściśle kontynentalnym, czyli z natury suchym jak pieprz.

      Reklama

      Nie trzeba też nikogo przy zdrowych zmysłach przekonywać, że im klimat cieplejszy i suchszy, tym ryzyko pożarów większe. Energia z paliw kopalnych zastępuje nam dziś ciepło, światło i moc płomienia. Mamy do czynienia nie tyle ze starymi, znanymi nam pożarami lasów, zasadniczo nieuniknionymi w sezonie letnim, gdy częste są burze z piorunami, a z pożarami krajobrazów. Jak wyjaśnia prof. Pyne, ta „piryczna przemiana” w typach spalania zmusza nas do walki z dwoma różnymi rodzajami problemów — pożarami w żywych krajobrazach i pożarami, które spalają krajobrazy „skalne” (czyli industrialne i postindustrialne). Już z tym pierwszym mamy problemy, a w tym drugim wydajemy się, jak ostatnio w Los Angeles – bezradni. Zmiany wprowadzone w krajobrazie to bowiem nie tylko linie energetyczne ciągnięte w lasach, które są zarzewiem niejednego pożaru, ale i ścisła zabudowa z materiałów, które nie powinny być stosowane. Jeśli najlepsze dzielnice Hollywood dziś płoną jak rzymskie nędzne Zatybrze za Nerona, to coś z tą naszą nowoczesnością jest nie tak.

        Może odłóżmy na bok denializm klimatyczny i zacznijmy rozmawiać, jak zacząć się przystosowywać do świata, w którym pożary będą wybuchać częściej i większe. Jak zbudować lepszy i rozleglejszy system wczesnego ostrzegania, zaprojektować materiały budowlane, instalacje przeciwpożarowe do zwalczania ognia etc. Jak radzić sobie z gruntami rolnymi i otaczającymi je lasami oraz innymi żywymi krajobrazami? Jak przemyśleć całą gospodarkę by stała się bardziej odporna na ogień? Jaka urbanistyka – jak projektujemy miasta i przedmieścia? Jakimi metodami dokonujemy gromadzenia i przesyłu energii? Tematy są liczne i, że się tak wyrażę, palące.

        Jak obrazowo przedstawił to prof. Pyne, „żaden pojedynczy czynnik nie napędza pożaru: syntetyzuje on swoje otoczenie. Jest jak samochód bez kierowcy, który pędzi drogą, integrując wszystko, co jest wokół niego. Czasami napotyka ostry zakręt zwany zmianą klimatu. Czasami jest to trudne skrzyżowanie, na którym spotykają się krajobraz miejski i wiejski. Czasami są to zagrożenia drogowe pozostawione po poprzednich wypadkach, takie jak wycinka drzew, inwazyjne trawy lub środowiska po pożarach. […] Megapożary, jak się wydaje, żywią się nowoczesnością, tak jak huragany żywią się ciepłymi oceanami.” Dochodzimy do ściany, za którą otwartego ognia, jak dotąd czyniono w naszej industrialnej cywilizacji, nie da się już zastąpić chociażby elektrycznością z paliw kopalnych (jak w miastach) czy zamknąć i ograniczyć, jak to się daje zrobić w dowolnym piecu. Ogień zaczął się wymykać spod kontroli. Po jakimś milionie lat jako rodzaj Homo zatoczyliśmy z ogniem w ręku koło i dochodzimy do punktu wyjścia.

        Historia ognia to historia naszego monopolu na kontrolowanie płomieni. Kontrolowanie to dość gwałtownie odchodzi do przeszłości.

        Źródła: „Human use of fire has produced an era of uncontrolled burning: Welcome to the Pyrocene”

        Reklama
        Reklama
        YouTube cover video

        Komentarze

          Reklama