Analizy i komentarze
Ekologia nie znosi seksizmu. Jak dyskryminacja szkodzi planecie? [KOMENTARZ]
W Wysokich Obcasach ukazał się niedawno tekst „Seksizm szkodzi ekologii. Sceptycyzm klimatyczny to nie tylko Adrew Tate, ale i wpływowi starsi mężczyźni”. Autorka wychodząc od konfliktu Andrew Tate vs. Greta Thunber próbuje wykazać, że kobiety są bardziej „ekologiczne”, a seksizm to jedna z głównych przeszkód w osiągnięciu celów ochrony środowiska, w tym klimatycznych.
Znaczna część tekstu odnosi się do kwestii racjonalności i jej zdefiniowania, gdyż główna teza artykułu sugeruje, iż istnieje związek między zmianami klimatycznymi, stereotypami płciowymi i racjonalnością. Logiczna spójność tekstu pozostawia wiele do życzenia, jednak zanim przejdę do polemiki muszę podjąć próbę streszczenia głównych wypływających z niego wniosków. Z rozumowania autorki i przytaczanych przez nią wyników badań może wynikać, że klasycznie rozumiana, naukowa, zachodnia racjonalność, będąca podstawą Oświecenia doprowadziła zarówno do kryzysu ekologicznego, jak i sceptycyzmu klimatycznego przejawianego przez akademików płci męskiej. Ratunkiem dla planety mają być nie-męskie, nie-białe i nie-naukowe źródła wiedzy, które powinny być też podstawą redefinicji pojęcia racjonalności.
Pragnę odnieść się do tego artykułu, który uważam za szkodliwy i błędny na wielu płaszczyznach, a mianowicie feminizmu i stereotypów dotyczących płci, nauki, w szczególności nauk przyrodniczych oraz skutecznych działań na rzecz klimatu i ochrony przyrody. Piszę tę polemikę jako zawodowy przyrodnik (naukowiec i praktyk), wykładowca głęboko przekonany o odpowiedzialności społecznej tego zawodu, a także bardziej osobiście, jako kobieta.
Czytaj też
Po pierwsze, jak na tekst walczący z seksizmem, zadziwiająco dużo w nim seksizmu i stereotypów płciowych. Niepokojąca jest próba redefinicji racjonalności tak, aby uwzględniała subiektywne przeżycia natury artystycznej lub duchowej. Najlepiej w takim kierunku, który mówi, że kobiety są bardziej „ekologiczne". Nie zgadzam się z ekofeminizmem w wydaniu „kobiety są w bliższym związku z naturą niż mężczyźni." Dlaczego 50% jednego gatunku ma być w jakiś magiczny sposób bardziej związane z naturą niż druga połowa? Mamy tu ukryty antropocentryzm. Czy możemy sobie wyobrazić poważne twierdzenie, iż samice szympansów są bardziej związane z przyrodą niż samce?
Ponadto wrzucanie kobiet do szufladki „natura, emocje, intuicja", nawet pod przykrywką postulowanej rozszerzonej racjonalności, będącej rzekomo w kontrze do naukowej, męskiej racjonalności to stereotyp, który mnie, jako naukowca, razi. A Skłodowska-Curie pewnie się w grobie przewraca. Zapewniam, że kobiety nie mają problemu z danymi, kwantyfikacją i metodologią. Nie kupuję narracji, że nauka i logika jest dla białych mężczyzn, a dla kobiet jest egzaltacja, sny, poezja i New Age. To racjonalność „dla opornych".
Zdumienie budzi fragment o nieeuropejskiej świadomości" objaśniającej rzeczywistość nie tylko poprzez racjonalizację, ale także poprzez takie zjawiska jak erotyka i poezja". Proszę sobie wyobrazić, że erotyka i poezja znana jest Europejczykom przynajmniej od Safony, po Walta Whitmana i innych artystów. Znamy też duchowe uniesienia wynikające z obcowania z przyrodą, a nawet argument, że piękno przyrody jest dowodem istnienia Boga. Co nie zmienia faktu, że o zmianach klimatu nie mówią sny i poezja, tylko wieloletnie pomiary temperatur, fizyka atmosfery i generalnie konsensus naukowy.
Denializm klimatyczny to denializm naukowy, czyli odrzucenie konsensusu naukowego, chociaż z tekstu autorki wynika coś odwrotnego. Codzienne doświadczenie i subiektywne odczucia będące tak kluczowym dla autorki „innym źródłem wiedzy" jest z grubsza takie: „a panie, śnieg spadł wczoraj, jakie tam globalne ocieplenie?". Nie znam takich badań, które twierdzą, że akademicy płci męskiej zaprzeczają zmianom klimatu. Natomiast znam badania, które mówią, że poparcie dla energetyki jądrowej jest większe wśród mężczyzn, niż kobiet. Czy to oznacza, że mężczyźni bardziej dbają o klimat?
I tu przechodzimy do skutecznych działań prośrodowiskowych i proklimatycznych. Racjonalność wymaga zastosowania takich rozwiązań, które realnie radzą sobie z problemem i najwyraźniej tu, w kontekście polityki energetycznej i dekarbonizacji, proatomowa racjonalność męska jednak zwycięża, czyż nie? „Ekologiczny styl życia" ładnie brzmi, szczególnie na poziomie deklaracji, ale jest tylko niewielkim elementem układanki w zakresie rozwiązywania problemów środowiskowych i klimatycznych, już pomijając to, że samo pojęcie jest z punktu widzenia ekologii absurdalne i niepoprawne, co mówię swoim studentom na pierwszym wykładzie z ekologii i ochrony środowiska.
Czytaj też
Problemy środowiskowe mogą być rozwiązane przez systemowe działania podejmowane w skali globalnej i wspierane przez silne instytucje oraz adekwatne do problemu technologie. Poza energetyką jądrową są to też na przykład uprawy GMO. Tu nie jest potrzebny intersekcjonalny feminizm i jakieś tajemnicze „źródła wiedzy", tylko inżynieria genetyczna. Na szczęście mamy wspaniałe aktywistki walczące o GMO w Afryce w duchu pragmatyzmu i podejścia naukowego do kwestii klimatycznych, jak Ugandyjka Patricia Nanteza, współpracująca z ruchem ekohumanistów RePlanet. Nawiązując do ducha panafrykańskiego - niedawno w Kenii i Ugandzie odbyły się marsze pro-GMO. Mamy też prawicowych, świetnych mężczyzn postulujących racjonalne rozwiązania w zakresie przeciwdziałania zmianom klimatu, jak Jakub Wiech, dziennikarz serwisu Energetyka24.com. Mamy również konserwatystów obojga płci z Klubu Jagiellońskiego, promujących zielony konserwatyzm w duchu lokalnego patriotyzmu na modłę poglądów Rogera Scrutona i naszych rodzimych mężczyzn, dzięki którym powstał Tatrzański Park Narodowy, czyli Szafera i Pawlikowskiego.
Oświecenie z naciskiem na prawa obywatelskie, prawa człowieka i na indywidualizm jednostki oraz wolność słowa, sumienia i wyznania jest najmniej opresyjnym systemem w historii ludzkości, który wraz z postępem naukowym i technologicznym umożliwił między innymi emancypację kobiet. Metodę naukową mogą stosować i z powodzeniem to robią ludzie wszystkich kultur, ras i płci. Twierdzenie, że paradygmat naukowy jest związany „z bielą, męską tożsamością i oddzieleniem od natury" jest nie tylko seksistowskie i obraźliwe dla pokoleń naukowczyń. Wypacza ono też sens nauk przyrodniczych, które od biochemii po ekologię, od teorii ewolucji po paradygmat o jedności świata żywego dobitnie dowodzą, że człowiek jest częścią natury. Na podstawie tekstu można odnieść wrażenie, że autorka nie ma pojęcia o naukach przyrodniczych. Co gorsza, nie rozumie również wyzwań stojących przed praktyką ochrony środowiska.
Czytaj też
Nie ma nic gorszego dla ochrony przyrody niż wpisywanie jej w tożsamościowe wojny kulturowej między płciami, rasami czy plemionami polityczno-światopoglądowymi. To jest nieskuteczne i przeczy racjonalności, zarówno tej tradycyjnie poznawczej, czy też nazwijmy to „operacyjnej", rozumianej zgodnie z definicją przyjętą choćby przez Pinkera. Również w kontekście wspominanego w artykule konsensusu społecznego w sprawach klimatu, bo promowanie narracji w stylu „ekologiczna przepaść między płciami" z pewnością nie służy udanej komunikacji.
Autorka: Karolina Królikowska - dr. nauk o Ziemi, wykładowca ekologii i ochrony środowiska, turystyki zrównoważonej oraz rozwiązywania konfliktów środowiskowych w Wyższej Szkole Bankowej i na Uniwersytecie Wrocławskim, konsultant i ekspert w zakresie ocen oddziaływania na środowisko, planów adaptacji do zmian klimatu oraz konsultacji społecznych i rozwiązywania konfliktów na obszarach chronionych.