Reklama

Górnictwo

„Zawsze szukamy żywych i będziemy szukać do skutku”. Jak wygląda akcja ratunkowa w kopalni Zofiówka?

Fot.: CSRG w Bytomiu
Fot.: CSRG w Bytomiu

„Mamy zasadę «zawsze idziemy po żywego» i nie bawimy się w żadne dywagacje, czy ktoś ma szansę na przeżycie czy nie. Akcja trwa do czasu znalezienia ostatniego zaginionego”. Choć warunki są ekstremalne, to liczy się tylko to – dotrzeć do górników. Jak to się odbywa? O tym dowiecie się w materiale.

Jak przebiega akcja ratownicza?

Akcja ratownicza rozpoczyna się od kilku minut do pół godziny od momentu pojawienia się informacji o potencjalnym zdarzeniu. Mniej więcej tyle zajmuje określenie z jakiego typu wydarzeniem mamy do czynienia. Kluczowe na tym etapie jest sprawdzenie, czy nikt nie zaginął. Najpierw zatem górnicy opuszczają obszar potencjalnego zdarzenia by sprawdzić, czy wszyscy są. Jeśli kogoś brakuje – rozpoczyna się akcja ratownicza.

Mózgiem operacji jest sztab, na którego czele stoi kierownik akcji ratowniczej. To na nim spoczywa największa odpowiedzialność, bowiem to on jednoosobowo podejmuje najważniejsze decyzje.

Pierwszą z nich jest określenie, czy w danym przypadku potrzebna jest pomoc jednostek pomocniczych.

Ratownicy z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu; Fot.: CSRG w Bytomiu
Ratownicy z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu; Fot.: CSRG w Bytomiu

Filarem ratownictwa w każdej kopalni jest bowiem kopalniana stacja ratownicza. To jej członkowie, najlepiej znający topografię obiektu i panujące w kopalni warunki, stanowią trzon całej operacji. W zależności od potrzeb wzywane są kolejne jednostki.

W przypadku akcji w Zofiówce każda pomoc jest cenna. Do akcji dołączyli przede wszystkim ratownicy z Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu, Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego, ale także płetwonurkowie z KGHM i Wojsko Polskie.

O ile mózgiem akcji jest sztab, to już jego sercem jest baza ratownicza znajdująca się pod ziemią. To w niej ratownicy na bieżąco monitorują przebieg operacji. Przez nią też przetaczają się kolejne zastępy ratowników. Na dole jest ich około kilkanaście, a w każdym z nich znajduje się pięciu ratowników. Wymieniają się regularnie. Z uwagi na panujące warunki jednorazowo jeden zastęp może pracować tylko dwie godziny.

Fot.: CSRG w Bytomiu
Fot.: CSRG w Bytomiu

Pod ziemią uwięzionych było siedmiu górników. Na ratunek ruszyło im, jak do tej pory, ok. 600 ratowników, choć przedstawiciel Jastrzębskiej Spółki Węglowej zastrzega, że ostateczne dane zostaną podane dopiero po zakończeniu akcji i ta liczba może być dużo wyższa. Czy to dużo?

To nie odgrywa żadnej roli. Liczy się ludzkie życie i poczucie solidarności z górnikami, którzy zostali pod ziemią. W niedzielę 6 maja wydobyto dwa ciała, jednak dzień wcześniej – dwóch żywych górników. Niestety 13 maja znaleziono znów dwa ciała. Wciąż jednak trwają poszukiwania jednego człowieka. Jeśli będzie trzeba, w akcji udział weźmie więcej ratowników.

Co się wydarzyło w kopalni Zofiówka?

W Zofiówce doszło do tąpnięcia, którego przyczyną był wstrząs samoistny spowodowany warunkami naturalnymi. „ To tak, jakby podłoga zderzyła się z sufitem” – wyjaśnia obrazowo Tomasz Siemieniec z Jastrzębskiej Spółki Węglowej, w której skład wchodzi Zofiówka. Oznacza to, że wyrobisko znajdujące się 900 metrów pod ziemią zamiast szerokości 6 metrów i wysokości 4 metrów, obecnie ma wysokość około pół metra.

Oznacza to, że ratownicy działający pod ziemią muszą przeciskać się przez ciasną szczelinę, w której zalegają zniszczone i pogięte części sprzętu górniczego, dodatkowo tarasujące drogę.

Celem ratowników jest przedarcie się przez tę szczelinę w kierunku uwięzionych górników. Głównym problemem są jednak panujące na dole warunki. Temperatura sięga nawet 28 stopni, a w powietrzu unoszą się szkodliwe substancje, a w tym ta jedna najgorsza – metan.

Jego stężenie powoduje, że wykluczone jest stosowanie jakichkolwiek urządzeń elektrycznych. A to poważnie utrudnia przedarcie się przez szczelinę. Stosować można wyłącznie ręczne urządzenia mechaniczne oraz sprzęt zasilany sprężonym powietrzem. Żeby je użyć, trzeba natomiast najpierw doprowadzić przewody ze sprężonym powietrzem. A te w tych warunkach potrafią pękać.

Panujące na miejscu ekstremalne warunki oznaczają też konieczność stosowania aparatów z tlenem. Te natomiast umożliwiają jedynie dwie godziny pracy. Na pokonanie drogi do miejsca pracy, korzystając z aparatu, ratownicy muszą natomiast niekiedy poświęcić aż jedną godzinę. To powoduje, że realnie na miejscu, mogą oni pracować jedynie około 15 minut. Później zastęp wraca i zamienia go kolejny.

Działania ratownicy podejmują zawsze całym zastępem. Zawsze pięć osób. Gdy jedna powie, że się źle poczuła – wszyscy wracają do bazy. W takim miejscu jest to kwestia życia lub śmierci. „Oni są drużyną, są połączeni ze sobą.” – mówi Siemieniec.

Fot.: CSRG w Bytomiu
Fot.: CSRG w Bytomiu

Jakie są szanse, że górnicy jeszcze żyją?

„Mamy zasadę «zawsze idziemy po żywego» i nie bawimy się w żadne dywagacje, czy ktoś ma szansę na przeżycie czy nie. Akcja trwa do czasu znalezienia ostatniego zaginionego” – stanowczo stwierdza Robert Wnorowski, rzecznik Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego.

Identyczne słowa padają z ust Siemieńca z JSW: „Jeszcze nigdy w historii górnictwa nie było tak, żeby kogoś zostawiono. Najdłuższa akcja zawałowa trwała 67 dni i miała miejsce w kopalni Wujek-Śląsk. Mam nadzieję, że u nas to będzie trwało krócej, bo po odpompowaniu wody, która utrudnia prace, pozostał do przebycia krótki odcinek”.

Choć górnicy zjeżdżający na dół mają jedynie wodę i kanapki, wcale nie oznacza to, że sytuacja jest beznadziejna. Akcja trwa do skutku, a ratownicy idą po żywego.

Reklama
Reklama

Komentarze