Reklama

Analizy i komentarze

Polskie górnictwo mentalnie zatrzymało się w XX wieku. To efekt lat zaniedbań rządzących

Fot. Unsplash
Fot. Unsplash

Pochodzę z rodziny, w której szanuje się górników oraz ich pracę. Jest ona trudna, niebezpieczna i niewdzięczna. Przez dekady stanowiła także fundament naszego bezpieczeństwa energetycznego – nie twierdzę, że to dobrze, ale tak było i nie ma co udawać, że nie. Śląsk i Ślązacy, z różnych przyczyn, zawsze byli bliscy mojemu sercu, jako ludzie godni zaufania, solidni oraz niezwykle życzliwi. Zresztą, każdy kto ich poznał wie, że robota na grubie to nie są przelewki, a dla nich to nie jest zwykła praca, ale rodzaj życiowego powołania. I dlatego właśnie z takim smutkiem obserwuję to, co dzieje się z branżą górniczą – nie tylko w wymiarze gospodarczym, ale i społecznym. Dane dotyczące 2023 wskazują jednoznacznie, że kontakt z rzeczywistością został, delikatnie mówiąc, nadwyrężony i nie widać perspektyw na poprawę.

Z raportu o stanie polskiego górnictwa za rok 2023 wyłania się smutny obraz branży, która zupełnie nie rozumie co dzieje się wokół niej. Stosując metaforę nawiązującą do jednego z najgorszych filmów, jakie miałem (nie)przyjemność obejrzeć, można by rzec: statek od dawna jest na kursie kolizyjnym z górą lodową, ale orkiestra dalej żwawo przygrywa, zaś pokładowe związki zawodowe przekonują, że przeszkoda nie jest taka duża jak się wydaje. I w zasadzie to wystarczy tylko twardo trzymać kurs, a na pewno się uda, bo ten statek to jest przecież nasze dobro narodowe. A kto nie z nami, ten brukselczyk-sprzedawczyk. Przypomina mi się tutaj fragment jednej z piosenek śpiewanych ongiś na górniczych karczmach piwnych (zaczerpnięty ze śpiewnika wydrukowanego przez ZZ „Kadra” – pozdrowienia):

„Przeżyliśmy Zjednoczenia,

i Gwarectwa i Zrzeszenia

Nawet ten najbardziej bierny

Musi przeżyć te koncerny”

Te kilka wersetów, niestety, w moim przekonaniu bardzo trafnie obrazuje stan górniczej duszy – nie tylko kilkanaście lat temu, ale przede wszystkim dzisiaj. Najgorszym złem są oczywiście mityczne „koncerny”, a już zwłaszcza takie, które mogą próbować urealnić warunki funkcjonowania w sektorze. Zanim przejdę do omówienia danych udostępnionych przez Agencję Rozwoju Przemysłu, pozwolę sobie na jeszcze jedną opinię. W wielu branżach związki zawodowe są organizacjami, które dbając o prawa pracownicze, równocześnie nie sabotują podstawowej działalności przedsiębiorstw. Oczywiście, ich zarządcy zapewne woleliby, aby nie istniały, natomiast w ogólnym ujęciu społeczny bilans ich działalności jest korzystny. W górnictwie jest inaczej. Górnicze związki zawodowe są jedną z najgorszych plag, jakie mogły się tej branży przytrafić – to organizacje budujące mur między rzeczywistością a górnikami. Organizacje, które wespół z politykami, o czym niżej, są w pełni odpowiedzialne za katastrofalną kondycję polskiego górnictwa. Za to, że mentalnie i organizacyjne zostało ono w XX wieku.

Czytaj też

Najnowsze dane o polskim górnictwie

Dane, o których wspomniałem zostały zawarte w dokumencie pt. „Obraz polskiego górnictwa na rynku węgla do 2022 roku oraz w okresie styczeń-grudzień 2023 roku”. Płynie z niego kilka wniosków. W okresie 2011 – 2023 roczne wydobycie węgla spadło o 36%, czyli 27,3 mln ton. W minionym roku kopalnie „wyprodukowały” 48,4 mln ton węgla – pod koniec epoki Gierka było to astronomiczne 200 mln ton. Podobny wynik (niespełna 50 mln t) wypracowany został ostatnio w trakcie… II wojny światowej. W raportowanym okresie daje się zaobserwować trend polegający na rosnącym znaczeniu węgla koksującego (wzrost udziału z 15% do 25%) oraz spadku węgla energetycznego (85% vs 75%). W ujęciu liczbowym rok 2023 wygląda następująco: 11,9 mln t (-444 tt r/r) pierwsza kategoria, 36,4 mln t (-4 mln t r/r) druga.

W końcówce 2023 roku krajowe kopalnie zatrudniały 73,7 tys. osób, co oznacza, że w 2023 zwiększyły (!) zatrudnienie o, bagatela, 800 osób. W tym samym okresie (2022-2023), pomimo spadku wydobycia węgla energetycznego o blisko 10%, a koksującego o 3% odnotowano potężny wzrost kosztów produkcji – z 24,1 mld zł do 31 mld zł (a więc +28%). Na powyższe nakłada się także obserwowany od kilku lat wzrost zarówno przeciętnego wynagrodzenia (+19,8% r/r), jak i wydatków na wynagrodzenia ogółem (+20,4% r/r). Czy trzeba to komentować? Pan Longinus Podbipięta rzekłby – czytać hadko.

Reklama

Dane za rok 2023 (a tak naprawdę również wcześniejsze, bo możemy tutaj zaobserwować przecież kilka wyraźnych, negatywnych trendów) nie pozostawiają złudzeń, że jest źle i coraz gorzej. Ale bądźmy szczerzy – dramat górnictwa nie rozpoczął się, ani wczoraj, ani przedwczoraj tylko wiele, wiele lat temu. Odpowiedzialnością za sytuację sektora obarczam wspomniane już górnicze związki zawodowe oraz będącą jej zakładnikami klasę polityczną, która nie potrafiła podjąć trudnych decyzji i uświadomić (tak sobie, jak i górnikom), że socjalizm się skończył. A skoro się skończył, to trzeba urealnić sposób funkcjonowania kopalń, strukturę wynagrodzeń, fundusze socjalne oraz przede wszystkim systemy motywacyjne. Przez długie lata rentowne kopalnie (które przecież także istnieją) de facto dokładały się (podobnie jak całe społeczeństwo) do funkcjonowania tych nierentownych. Pominę zupełnie demoralizujący charakter takiego układu, by zwrócić Państwa uwagę na jego konsekwencje – dlaczego w tej sytuacji komukolwiek miałoby się chcieć coś zmieniać?\ Ostatnia poważna restrukturyzacja tego sektora (niedokończona i niepełna, ale chyba najlepsza jaka miała miejsce) to czasy Janusza Steinhoffa i premiera Jerzego Buzka. W jej efekcie z branży odeszło ponad 90 tysięcy osób, wydobycie zmniejszono (urealniono!) o 21 milionów ton, a 20 zakładów zlikwidowano. I zrobiono to, by ratować pozostałe miejsca pracy – a one przecież nie są związane tylko z pracą na kopalni, ale również wieloma podsektorami funkcjonującymi w górniczym ekosystemie, łącznie zatrudniającymi dziesiątki tysięcy osób. Nikt później nie odważył się na działania o podobnej skali – podkreślam, mam na myśli działania, a nie ich zapowiedzi w roku 2049.

Czytaj też

Dlaczego władze tak zaniedbały sprawę?

Kolejne rządy – niezależnie od deklarowanej proweniencji – górników po prostu się bały. W przeciwieństwie do wielu innych branż potrafią oni wyrażać swój sprzeciw w sposób dość ekspresyjny. A na dodatek są jeszcze dobrze zorganizowani, więc stanowią (z punktu widzenia tchórzliwych polityków) tym większe zagrożenie. Nikt nie lubi wielotysięcznych protestów oraz opon płonących na ulicach Warszawy. I proszę mnie tutaj nie zrozumieć źle – ja górników oraz ich strach o przyszłość rozumiem, każdy boi się zmian, zwłaszcza jeśli mają one następować w wieku, który nieszczególnie kojarzy się np. z przebranżowieniem. Nie mam więc do nich jakichś szczególnych pretensji, no chyba, że o to, iż jakiś czas temu zamknęli oczy i udają, że świat wokół nich się nie zmienia. No, ale w sumie nie na tym polega ich praca, by odczytywać megatrendy i opracowywać długofalowe strategie rozwoju. To robota dla klasy politycznej, przekonanej o swym elitarnym charakterze oraz nieomylności sądów. Tyle tylko, że oni zawiedli tutaj na całej linii, wywiesili białą flagę, którą przyozdobili banałami o narodowym skarbie skrytym pod ziemią i wieloma podobnymi bzdurami, mającymi na celu wyłącznie uspokojenie górniczych nastrojów.

Raport ARP oraz wcześniejsze Najwyższej Izby Kontroli to swoiste akty oskarżenia wobec nieomal wszystkich partii politycznych, które podczas sprawowania swoich rządów nie potrafiły (a w moim głębokim przekonaniu - nie chciały) skutecznie rozwiązać problemów sektora. Nieodpowiedzialnie pozwalając im narastać, kumulować się i generować kolejne straty dla budżetu państwa. A to wszystko w imię źle pojmowanego „spokoju społecznego”. Wina polityków polega nie tylko na tym, że nie byli w stanie wypracować uczciwego i skutecznego planu działań, ale również na tym, że do kierowania górniczymi spółkami kierowano amatorów, znajomych królika, którzy byli wręcz ordynarnie niekompetentni. NIK zarzucał im zresztą (i to moim zdaniem powinno wykluczać z obiegu menadżerskiego na wysokim szczeblu), że strategie kierowanych przez nich przedsiębiorstw były opierane na mało realistycznych założeniach i prognozach – oderwanych od realiów rynkowych oraz cykli koniunkturalnych. Dotyczyło to głównie zbyt optymistycznych założeń dotyczących strony przychodowej, przy jednoczesnym marginalizowaniu znaczenia strony kosztowej– uznawanej za obszar „społecznie wrażliwy”. W efekcie przez lata „przejadano” zyski na „koszty osobowe” oraz inne nierozwojowe działania.

Reklama

Przez lata, a właściwie to można już chyba powiedzieć – dekady – sektor górnictwa węgla kamiennego funkcjonował w sposób doraźny, całkowicie bezbronny nie tylko wobec wyzwań współczesności, ale i starych problemów, które od dawna były dlań kulą u kilofa. Żaden rząd nie odważył się na program powszechnej (ale nie całkowitej!) prywatyzacji kopalń, aby choć poudawać, że jest to element normalnej, wolnorynkowej gospodarki i w ten sposób stymulować konkurencję. Wszyscy zamknęli oczy, zatkali uszy i liczyli, że jeśli sprawa się rypnie (proszę mi wybaczyć kolokwializm), to nie w ich kadencji. Dziś zbieramy tego owoce, a najgorsze jeszcze przed nami.

Reklama

Komentarze

    Reklama