Reklama

Gaz

„Trudne początki”: Gazowy sojusz Polski, USA i Ukrainy [ANALIZA]

Fot. Pixabay
Fot. Pixabay

Szum medialny wokół porozumień dotyczących dostaw LNG z USA przez Polskę na Ukrainę przesłonił szereg trudności w zrealizowaniu tych pomysłów. Projekt w wersji przedstawianej w środkach masowego przekazu ma zaledwie iluzoryczne szanse na realizację. Te nieprzejrzyste inicjatywy mogą zaś posłużyć do dyskredytacji samego pomysłu dostaw – idei bez wątpienia potrzebnej.  

Ogólnikowy start

O zaletach koncepcji importu gazu z USA na Ukrainę przez Polskę napisano już bardzo dużo: to inicjatywa słuszna i potrzebna, mogąca mieć pozytywne implikacje dla pozycji na rynkach energetycznych Polski i Ukrainy, poprawić poziom konkurencji i bezpieczeństwa tych rynków.

W ciągu ostatniego roku temat dostaw LNG na Ukrainę był w centrum uwagi medialnej co najmniej trzykrotnie. 31 sierpnia 2019 roku w Warszawie Memorandum o współpracy w sektorze energetycznym podpisali pełnomocnik rządu RP ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Piotr Naimski, sekretarz Rady Bezpieczeństwa i Obrony Ukrainy Ołeksandr Danyluk oraz sekretarz energii USA Rick Perry. Dokument przewiduje dostawy 6 mld m3 gazu LNG z USA do Ukrainy via terminal w Świnoujściu. Zakłada również wspólne wysiłki dotyczące reform sektora gazowego na Ukrainę, a także rozbudowę infrastruktury gazowej łączącej Polskę z Ukrainą.  

13 marca 2020 roku wiceminister energetyki Ukrainy Kostiantyn Czyżyk poinformował o podpisaniu przez ministerstwo listu intencyjnego z Louisiana Natural Gas Exports dotyczącego importu na Ukrainę przez terminal LNG w Świnoujściu 6-8 md m3 gazu z USA rocznie „w ciągu dwóch-trzech lat”. Zwraca uwagę, że komunikaty płynące z Kijowa całkowicie marginalizowały i uprzedmiotowiały stronę polską. Na początku maja K. Czyżyk stracił posadę wiceministra.

Mimo tego, 27 maja 2020 roku GMU zatwierdził memorandum z amerykańską firmą, ale oficjalny komunikat w tej sprawie był bardzo skąpy i zakładał tylko „zbadanie możliwości dywersyfikacji źródeł dostarczania gazu poprzez zapewnienie długoterminowych dostaw LNG i rozwój infrastruktury gazowej na granicy Ukrainy z UE”. Dokument, którego oficjalne organy dotąd nie opublikowały, miał być w terminie jednego dnia dopracowany przez cztery ministerstwa (finansów, spraw zagranicznych, gospodarki i sprawiedliwości) oraz regulatora energetyki. Tego samego dnia deputowany opozycyjnej partii „Europejska Solidarność” Ołeksij Honczarenko opublikował na swoim kanale Telegram informację, zgodnie z którą memorandum zakłada współpracę na okres 20 lat, a roczne wolumeny gazu dostarczanego na Ukrainę mają wynosić 5,5 mld m3. Cena na surowiec ma być przywiązana do wskaźników Henry Hub.Według danych Honczarenki memorandum przewiduje budowę nowego gazociągu łączącego największą ukraińską przechowalnię gazu Bilcze-Wołycko-Uherską (o pojemności 17 mld m3) z węzłem Hermanowice.      

Zwraca uwagę zaledwie deklaratywny charakter podpisanych dokumentów czy komunikatów płynących ze strony wysokich urzędników. Memorandum czy list intencyjny – to ogólnikowe dokumenty nie przesądzające o powodzeniu. Wgląd w trudności stojące przed inicjatorami projektu studzi optymizm.

Infrastrukturalne rozterki

Ziszczenie ww. deklaracji może mieć miejsce po spełnieniu kilku warunków infrastrukturalnych. Kijów musi w kontekście planów zwiększenia dostaw z kierunku polskiego wspólnie z Warszawą rozwiązać problem infrastruktury łączącej obydwa kraje. Obecnie możliwości przesyłowe pozwalają na dostarczenie 2 mld m3 gazu rocznie, co zmusza do pochylenia się nad problemem zwiększenia przepustowości. Nad Dnieprem istnieją dwie koncepcje.

Pierwsza zakłada budowę nowego gazociągu łączącego systemy Polski i Ukrainy. Zgodnie z koncepcjami jego budowy omawianymi od kilku lat, ma on mieć przepustowość 5 mld m3 rocznie z możliwością zwiększenia do 8 mld m3 w kierunku Ukrainy i 7 mld m3 w kierunku Polski. Jeden z najgorętszych zwolenników budowy połączenia Leonid Unihowski – szanowany ekspert i dyrektor generalny firmy Naftohazbudinformatyka – argumentuje, że pozwoli to zlikwidować problem przestarzałości gazociągów i ominąć trudności z dotrzymaniem standardów bezpieczeństwa – obecna stacja kompresorowa Komarno, od której idzie w kierunku Polski gazociąg jest położona zbyt blisko strefy budynków mieszkalnych. Unihowski zwraca jednak uwagę, że potrzebne będzie dokonanie ponownego studium wykonalności. Ekspert nie zaprzecza, że z komercyjnego punktu widzenia inne rozwiązania mogą być bardziej atrakcyjne, ale podkreśla znaczenie takiego projektu dla wzmocnienia bezpieczeństwa energetycznego Ukrainy, a także Polski. Według jego szacunków wartość budowy nowego gazociągu byłaby tańsza (ok. 200 mln dol.) od rekonstrukcji istniejącego połączenia.

Druga koncepcja zakłada modernizację obecnego złącza gazowego. Zwolennikiem tej opcji jest m.in. Naftohaz. Według ocen prezesa zarządu Naftohazu Andrija Kobolewa i wtórującego mu dyrektora OGTS Serhija Makohona, prace rekonstrukcyjne na gazociągach po obu stronach granicy  pozwolą na zwiększenie przepustowości z obecnych 2 do 6,6 mld m3 gazu rocznie. W odróżnieniu od Unihowskiego, Kobolew i Makohon mocno biorą pod uwagę interes ekonomiczny jednocześnie nie bagatelizując spraw bezpieczeństwa. Mychajło Honczar – czołowy ukraiński ekspert ds. energetyki zdecydowanie popiera właśnie tę optykę. Podkreśla, że ponad 6 mld m3 gazu tylko z kierunku polskiego to i tak bardzo dużo. Ponadto nieznane są trwałe trendy na europejskich rynkach gazu i wyraźnie brakuje argumentów za budową nowego gazociągu.

Ponadto, moce przeładunkowe terminalu w Świnoujściu nie pozwalają na spełnienie wizji Czyżyka, a na ewentualne moce FSRU w Gdańsku przyjdzie jeszcze poczekać. Do tego nieznana jest precyzyjna struktura rynków w Polsce i na Ukrainie na najbliższe kilka lat. Nie wiemy ile dokładnie surowca potrzebować będzie Polska, ile będzie w stanie kierować na reeksport, a ile z polskiego kierunku realnie będzie potrzebować Ukraina. Prognozy kształtowania się innych rynków gazowych w regionie też są dość płynne. Brak odpowiedzi na tak zasadnicze pytania powoduje, że zrealizowanie wolumenów ujętych w prognozie Czyżyka jest bardzo mało prawdopodobne.  

Jak wpisać się w ukraiński rynek?

Charakterystyka podstawowych danych rynku gazu na Ukrainie jeszcze mocniej poddaje w wątpliwość koncepcję importu z USA w wersji proponowanej w memorandum i liście intencyjnym. Po pierwsze, są to potrzeby importowe. Ukraina w ubiegłym roku zużyła niewiele ponad 29 mld m3 gazu, a w tym będzie to jeszcze mniej – ze względu na ciepłą zimę i spowolnienie gospodarki zanosi się na konsumpcję w granicach 27-28 mld m3. Wydobycie krajowe nad Dnieprem wynosi nieco ponad 20 mld m3 rocznie i w najbliższych latach nie powinno się drastycznie zmienić. Kijów rozpoczął wdrażanie programów poprawy efektywności energetycznej, co w dłuższym terminie będzie sprzyjać dalszej redukcji konsumpcji. Czyli roczne potrzeby importowe Ukrainy będą oscylowały w granicach 6-8 mld m3 błękitnego paliwa, choć magazyny podziemne mogą wtłaczać więcej gazu z zagranicy (i zazwyczaj tak się dzieje), gdyby proceder przechowywania w nich surowca cieszył się dużą popularnością wśród firm zachodnich. Trzeba jednak być świadomym, że obecna przepustowość importowa ukraińskiej GTS (tylko z kierunku zachodniego: Słowacja, Węgry i Polska) wynosi prawie 26 mld m3 rocznie, czyli kilkakrotnie więcej niż potrzeby importu, które z zapasem stanowią 10 mld m3. Oznacza to, że dla Kijowa zwiększenie przepustowości połączenia z Polską nie jest sprawą krytycznie istotną, a raczej elementem urozmaicającym możliwości rynku.   

Po drugie, to silna konkurencja. W okresie styczeń – maj br. Ukraina zakupiła poza granicami kraju 5,2 mld m3 gazu. Aż 2,8 mld m3 (prawie 54%) pochodziło z kierunku słowackiego, 1,6 mld m3 (prawie 31%) z węgierskiego i 0,8 mld m3 (ponad 15%) z polskiego. Przyczyną takich proporcji nie jest wyłącznie lepsza infrastruktura na łączach słowacko-ukraińskim, ale po prostu konkurencyjność dostawców. Trudno o przekonujące argumenty, dlaczego nagle gaz pochodzący z polskiego kierunku miałby być na tyle bardziej konkurencyjny od surowca z pozostałych dwóch – słowackiego i węgierskiego. To mocny argument przemawiający za tym, że wolumeny gazu amerykańskiego via Polskę zarysowane w liście intencyjnym i zatwierdzone przez ukraiński rząd są dość wątpliwe do zrealizowania. Od kilku lat widać, że Kijów buduje model rynku opierający się na sporej elastyczności i maksymalnie dużej konkurencji eksporterów z różnych źródeł i kierunków, którzy w zamyśle władz ukraińskich powinni walczyć o odbiorców gazu na Ukrainie. Gaz z USA będzie musiał konkurować z pozostałymi sprzedawcami, na coraz bardziej elastycznym rynku.

Po trzecie, nie da się wykluczyć decyzji politycznych na najwyższym szczeblu dotyczących wznowienia importu gazu z FR. Nie jest tajemnicą, że część oligarchów zachęca władze kraju do „pragmatyzacji” stosunków gospodarczych z Rosją, czego wyrazem miałoby być m.in. kupowanie rosyjskiego gazu. Dotyczy to zwłaszcza grupy „gazowników” ostatnio wspieranej przez kremlowskiego faworyta nad Dnieprem – Wiktora Medwedczuka, Ihora Kołomojskiego i Wiktora Pinczuka. Co więcej, spełnienie przez Ukrainę wymogów trzeciego pakietu energetycznego powoduje, że obecnie Gazprom mógłby formalnie dostarczać surowiec kontrahentom na Ukrainie, a Operator GTS byłby zobowiązany udzielić niedyskryminacyjnego dostępu do ukraińskich sieci przesyłowych. Według nieoficjalnych informacji rosyjski koncern na razie odwleka osiągnięcie podobnego porozumienia. Zapewne tradycyjnie licząc na „lepszy moment polityczny”, który pozwoli wytargować znacznie więcej ustępstw ze strony administracji Wołodymyra Zełenskiego.

Kijów może zastosować plan „B” i wprowadzić zakaz importu z państwa agresora. Podobny zapis już istnieje w przypadku wielu sfer życia gospodarczego. Np. podmioty z FR są wyłączone z szans na uzyskanie udziałów w Operatorze GTS. Wydaje się, że ukraińskie władze same nie wiedzą, który wariant obrać, co dodaje jeszcze więcej niepewności. Wznowienie importu z Rosji miałoby wszelkie szanse silnie zaostrzyć konkurencję i ograniczyć pole manewru dla gazu dostarczanego z terytorium Polski. Pod tym kątem zawarcie trwałego porozumienia amerykańsko-polsko-ukraińskiego zawierającego zobowiązania Kijowa co do importu określonych wolumenów gazu, byłoby mocnym argumentem de facto przekreślającym sens wznawiania importu z Rosji. Jednak na razie kwestia dostaw z Rosji pozostaje sprawą otwartą.

Wydaje się, zatem, że wolumeny zarysowane w liście intencyjnym są mocno wygórowane i nieprzystające do realiów rynku ukraińskiego. Nie oznacza to, że sama idea jest pozbawiona sensu. Przeciwnie, jest ona ze wszech miar zasadna (także z punktu widzenia Ukrainy), ale powinna ulec istotnej modyfikacji. Zakładając, że udałoby się rozbudować infrastrukturę w Polsce i na granicy polsko-ukraińskiej, dużym sukcesem byłoby ustabilizowanie dostaw z Polski na Ukrainę na poziomie około 4 mld m3 rocznie. Przy czym ukraińscy eksperci są zgodni, co do tego, że gaz tłoczony z polskiego systemu na Ukrainę nie powinien pochodzić wyłącznie z USA, a także z europejskich hubów.

Ponure puzzle

Wymienione wyżej wątpliwości nie są największym mankamentem całej historii z memorandum. Najpoważniejszym problemem koncepcji zawartych w liście intencyjnym jest wiarygodność amerykańskiej firmy i klimat polityczny wokół stosunków amerykańsko-ukraińskich. Louisiana Natural Gas Exports ma zaledwie dwuletnią historię i brak doświadczenia w eksporcie. Co więcej, osoby występujące w dokumentach firmy mają bardzo złą reputację i przeszłość kryminalną.

Opiniotwórczy portal Dzerkało tyżnia przytacza oficjalne dane dotyczące amerykańskiej firmy, które mocno niepokoją. Przez dwa lata przyciągnęła tylko 17,5 mln dol. inwestycji, a sama zainwestowała zaledwie 2,25 mln. dol. Przy czym firma zalega ze spłatą podatków (340 tys. dol.). William Miller – współwłaściciel i dyrektor kompanii – w latach 80-ych spędził 8 lat za kratkami za nadużycia finansowe, a obecnie toczy się wobec niego podobne postępowanie. Jak w tej sytuacji firma bez doświadczenia i z bardzo wątpliwą wiarygodnością ma odgrywać kluczową rolę w dużym projekcie międzynarodowym?  

Zwraca uwagę, że w ostatnich miesiącach doszło do aktywizacji administracji Donalda Trumpa na kierunku ukraińskim. W oczywisty sposób Biały Dom życzyłby sobie zdecydowanych kroków władz w Kijowie wobec członka Rady Dyrektorów ukraińskiej firmy wydobywczej Burisma Huntera Bidena – syna Josepha Bidena, kontrkandydata urzędującego prezydenta USA. W tym kontekście, obietnica dostarczenia sporych wolumenów gazu amerykańskiego nad Dniepr wygląda jak próba zachęcenia władz ukraińskich do działań wobec H. Bidena.

Dodatkowo nie sposób nie zauważyć korelacji między tymi procesami i aktywizacją środowisk prorosyjskich na Ukrainie, które zaczęły ten temat mocno podnosić. Na pierwszy rzut oka groteskowe zarzuty pod adresem poprzedniego prezydenta Petra Poroszenki o faworyzowanie Burismy artykułowane przez Andrija Derkacza – deputowanego o skrajnie prorosyjskich poglądach – mają zapewne na celu jeszcze większe zachęcenie Zełenskiego do wykorzystania okazji do rozprawy z poprzednikiem. Ukraiński prezydent najpierw zareagował na nie z wyraźnym entuzjazmem zapowiadając dalszy bieg sprawie, jednak po dwóch dniach (zapewne za namową zachowujących przytomność doradców) wycofał się z tych awanturniczych planów. Wreszcie, w tym samym czasie wykazać się próbują ukraińscy lobbyści w USA – Andrij Artemenko i Andrij Teliżenko. Pierwszy jest byłym deputowanym ukraińskiego parlamentu,  a drugi dyplomatą – za oboma ciągnie się ślad prorosyjski. Także oni mocno optują za rozwiązaniem „kwestii Bidena” i notowana była ich aktywność w gazowych sprawach.

Źródła cytowanego powyżej portalu Dzerkało tyżnia twierdzą, że po stronie ukraińskiej „motorem napędowym” zawarcia memorandum z Louisiana Natural Gas Exports był szef Biura Prezydenta Ukrainy – Andrij Jermak, którego niemalże z automatu eksperci oceniają jako postać prorosyjską. Na podstawie wszystkich tych informacji można wysnuć hipotezę, że cała gra jest imitacją, w której liczą się tylko cele taktyczne polityków, a gazowe argumenty merytoryczne są mocno naginane, by nie powiedzieć wypaczane.

Wszystkie te elementy układają się w ponure puzzle, na których bieżący interes polityczny dominuje nad zdrowym rozsądkiem. Całość opowieści – fatalna reputacja firmy, porozumienia pomimo braku mocy przeładunkowych i polityczno-lobbystyczna otoczka – świadczą o tym, że historia z memorandum może posłużyć do dyskredytacji samej idei dostaw amerykańskiego gazu nad Dniepr. Podkreślmy – idei ze wszech miar słusznej i potrzebnej, ale nie w takim ujęciu, jak przedstawiono to w liście intencyjnym i, przede wszystkim, nie z takim partnerem.

Wnioski i perspektywy

Uwarunkowania infrastrukturalne i podstawowe cechy rynku gazu Ukrainy powodują, że szanse na materializację dostaw w zakresie proponowanym w memorandum są iluzoryczne. Taktycznym celem maksimum powinna być realizacja ok. 4 mld m3 gazu, które z czasem w przypadku korzystnych uwarunkowań mogłyby ulec zwiększeniu.  

Wydaje się, że zasadnym jest również korekta podejścia w modelu samej współpracy wokół tego projektu. Model przewidujący dostawy wyłącznie w jednym kierunku na Ukrainę prędzej czy później zrodzi niechęć nad Dnieprem. Warto pamiętać o zachowaniu elastyczności w przepływach gazu w regionie i traktowanie współpracy z Ukrainą nie jak znalezienie rynku zbytu, a etapu w integracji jej rynku z europejskim.

Na Ukrainie obecne są dwie percepcje wobec projektu. Szeroko rozumiane środowiska energetyczne (zaplecze merytoryczne organów państwa, spółki państwowe i prywatne, eksperci) mocno popierają samą ideę zwiększenia dostaw z kierunku polskiego, choć różnią się co do szczegółów jej realizacji. Natomiast percepcja i działania świata polityki kreują zagrożenie dyskredytacji samego pomysłu dostaw z kierunku amerykańskiego. 

Reklama
Reklama

Komentarze