Reklama

Gaz

Schulz wraca z politycznych zaświatów. Co przyniesie niemieckiej i unijnej energetyce?

Fot. Pixabay
Fot. Pixabay

Niemcy odetchnęli z ulgą. Po ponad 100 dniach od wyborów pojawiły się realne szanse na budowę rządu. Stworzy go znany duet: chadecy (CDU/CSU) Angeli Merkel i socjaldemokraci (SPD) pod wodzą Martina Schulza. Ta druga partia- wbrew pierwszym powyborczym zapowiedziom- wyraziła zgodę na oficjalne rozpoczęcie negocjacji koalicyjnych. Dla samego Schulza kolejna Wielka Koalicja jest ostatnią deską politycznego ratunku. Jak były przewodniczący Parlamentu Europejskiego wykorzysta karty energetyczne w swej rozgrywce o wszystko?

Martin Schulz rozpaczliwie potrzebuje blaskomiotnego sukcesu. Musi bowiem wymazać z pamięci wyborców wybitnei długie pasmo swoich klęsk. Przez ostatnie miesiące niemiecka prasa opisywała go jako największego przegranego federalnych wyborów parlamentarnych. Jest to niezwykły kontrast w porównaniu do początku ubiegłego roku, kiedy lider SPD nazywany był tym, który odbierze władzę kanclerz Angeli Merkel. W RFN wytworzyło się nawet krótkotrwałe zjawisko, które publicyści okrzyknęli mianem „Schulzowej gorączki”: po wyborze byłego przewodniczącego Europarlamentu na szefa partii socjaldemokratycznej słupki poparcia dla tego ugrupowania wystrzeliły w powietrze. Jednakże, przy całym wysiłku, na który SPD zdobyła się podczas kampanii wyborczej do Bundestagu, wynik tej partii był najgorszym rezultatem w jej całej powojennej historii. Socjaldemokracji zdobyli zaledwie 20,5% głosów, wcześniej przegrywając walkę o landy. Rozgoryczony i skompromitowany Martin Schulz pożegnał się ze swoim marzeniem o kanclerskiej władzy i szykował się do roli lidera opozycji.

Przygotowanie te przerwał jednak niespodziewany uśmiech losu. Po ponad 100 dniach od wyborów do socjaldemokratów rękę wyciągnął stary koalicjant. Chadecja nie potrafiła sformułować tzw. Jamajki, czyli rządu złożonego z CDU/CSU, Zielonych i FDP. Na parlamentarnej obstrukcji zaczynała zyskiwać AfD - sondaże z połowy stycznia wskazywały, że partię tą popiera 14% Niemców (w tym samym sondażu SPD mogła liczyć na poparcie rzędu 18%). Socjaldemokraci nie byli wyraźnie zdecydowani w kwestii rozpoczęcia rozmów z chadekami. Można wyobrazić sobie, jak zażarte były wewnątrzpartyjne spory, skoro decyzję w tej sprawie podjęto stosunkiem głosów 362:297. Spora część partii sądziła, że lepiej będzie „przezimować” tę kadencję jako opozycja i zyskać poparcie na krytykowaniu słabnącej Merkel. Wygrał jednak wariant koalicyjny.

Zgodnie z panującymi w RFN zwyczajami, Schulz jako lider „mniejszej” partii koalicyjnej obejmie fotel szefa resortu spraw zagranicznych. Będzie mógł zatem wpływać bezpośrednio na kształtowanie niemieckich interesów – także tych energetycznych. Tymczasem, obecna kadencja Bundestagu będzie obfitować w niezwykle istotne decyzje, które będą miały wpływ nie tylko na niemiecką, ale także na unijną energetykę.

Odsiecz dla „Festung Nord Stream 2”

W czasach zimnowojennych w NRD popularny był następujący dowcip:

Nauczycielka pyta uczennicę:

- Helgo, dlaczego zawsze mówisz „nasi sowieccy bracia”? To są nasi przyjaciele!

- Cóż, przyjaciół chyba możemy wybierać. – odparło rezolutne dziecko.

Sytuacja przedstawiona w tym kawale może służyć jako wstęp do opisu obecnych relacji między RFN a Rosją w kwestii Nord Stream 2. Gazociąg ten zaczyna bowiem coraz bardziej ciążyć Niemcom, którzy szukają już względnie korzystnych wizerunkowo dróg ucieczki z tego przedsięwzięcia (vide: propozycja rezygnacji z NS2 w zamian za wygaszenie sprawy polskich reparacji wojennych). Może się wydawać, że Angela Merkel „nie chce, ale musi” trwać przy tym skompromitowanym projekcie, by nie stracić całkowicie twarzy. Winę za taki stan rzeczy ponoszą w dużej mierze politycy SPD.

Prace nad pierwszą nitką tego kontrowersyjnego połączenia rozpoczęły się za rządów Gerharda Schrödera, kolegi Martina Schulza z partii socjaldemokratycznej. Ten były niemiecki kanclerz do dziś jest bardzo specyficznym ogniwem łączącym Berlin i Moskwę na polu energetycznym. Po przegranych wyborach w roku 2005 Schröder znalazł zatrudnienie w spółce Nord Stream, która budowała gazociąg łączący Rosję i Niemcy. Wywołało to falę krytyki w Europie, która jednak nie pozwoliła zablokować realizacji projektu podwodnego połączenia.

Jednakże, prawdziwa batalia polityczna rozpoczęła się, gdy zaczęto rozmawiać o projekcie drugiej nitki Nord Streamu.

Od czasu budowy pierwszego gazociągu między Rosją a Niemcami sytuacja międzynarodowa zmieniła się diametralnie. Moskwa, pomimo propagandowych zabiegów, została uznana za agresora, który oderwał fragment terytorium ukraińskiego, wobec czego UE nałożyła na kraj Władimira Putina sankcje. Przeciwko budowie NS2 wystąpił otwarcie nowy prezydent USA Donald Trump, grożąc spółkom zaangażowanym w przedsięwzięcie finansowymi retorsjami. Na forum Unii Europejskiej przygotowuje się narzędzia prawne, które mogą uderzyć w ekonomiczną racjonalność całego projektu. Dodatkowo, coraz większe rzesze Niemców nie chcą już wierzyć w zapewnienia o biznesowym charakterze gazociągu – jego polityczne tło stało się zbyt jaskrawe. Angela Merkel jest już zmęczona nieustannym odpieraniem ataków przeciwników drugiej nitki tego połączenia, zwłaszcza, że jej „stare zaklęcia”, którymi broniła się przed tymi zarzutami, przestały działać, a nowe się nie pojawiły.

Tymczasem, ugrupowanie Martina Schulza zdaje się nie dostrzegać politycznych niezręczności narosłych wokół Nord Stream 2. Jego polityczni doradcy nie zrezygnowali z mantry o ekonomicznych walorach tego gazociągu. SPD zapewne będzie kontynuować dziedzictwo Sigmara Gabriela, który- jako szef niemieckiej dyplomacji- czynił wiele politycznych wysiłków, by doprowadzić ten projekt do szczęśliwego końca. Widać to chociażby po podejściu ich nowego lidera do instrumentów, które wzięły sobie NS2 za cel. Schulz otwarcie skrytykował amerykańską ustawę, która daje możliwość nałożenia sankcji na podmioty związane z drugą nitką Nord Streamu. Niemiecki polityk stwierdził, że działania Donalda Trumpa są „niebezpieczne” oraz „protekcjonistyczne” i Europa musi się im przeciwstawić, by zamanifestować swoją wolność. Dodał też, że „ma prawo bronić interesów przemysłowych RFN, której bezpieczeństwo energetyczne zależy od konstruktywnej współpracy z Rosją”. Nie zabrakło też wzmianki o „zamachu Białego Domu na zachodnie wartości”. Jak widać, socjaldemokraci nie zamierzają spuścić z tonu w kwestii kontrowersyjnego połączenia. Takie podejście będzie polem do konfliktu z państwami Europy Środowkowschodniej (w tym Polską) oraz Waszyngtonem. Może to być również płaszczyzna walk wewnątrzkoalicyjnych.

Naftowy układ z Rosneftem po „Schröderowskiej znajomości”

Gaz ziemny nie jest jedynym surowcem wykorzystywanym przez Kreml jako polityczno-gospodarcze spoiwo kontaktów z Berlinem. Podobną rolę odgrywa też ropa naftowa. Co ciekawe, w tym przypadku funkcję pośrednika między dwiema stolicami również sprawuje socjaldemokrata Schröder.

Na początku bieżącego roku do Niemiec przybył Igor Sieczin, prezes rosyjskiego supergiganta naftowego Rosnieft. Ten potężny i wpływowy Rosjanin udał się w podróż do RFN by odwiedzić należące do jego firmy aktywa oraz porozmawiać o rozbudowie rurociągu „Przyjaźń”. Inwestycja ta jeszcze bardziej zacieśni więzi gospodarcze między Berlinem a Moskwą. W opinii wielu komentatorów, pogłębiające się uzależnienie Niemiec od ropy ze Wschodu zwiększy wpływy Kremla w Europie. Sytuacja ta jest zatem bliźniaczo podobna do sprawy Nord Stream 2, zwłaszcza, że podczas wyprawy do Niemiec Sieczinowi towarzyszył Schröder - doświadczony lobbysta, posiadający siatkę potężnych kontaktów politycznych (głównie w SPD), a do tego, od września ubiegłego roku, szef Rady Dyrektorów Rosnieftu.

Działania tego byłego niemieckiego kanclerza zaczynają być coraz intensywniej krytykowane. Schröder jest już powszechnie uznawany za narzędzie wpływu Putina na politykę RFN, a jego karierę w rosyjskich spółkach energetycznych stawia się jako dowód na hipokryzję elit politycznych. Martin Schulz został już nawet oficjalnie skrytykowany przez CDU/CSU za nieumiejętność zdystansowania się od Schrödera. W dyskusji, którą wywołała decyzja byłego kanclerza RFN o przyjęciu stanowiska dyrektorskiego w Rosnefcie, ze strony chadeków padły wyjątkowo trzeźwe jak na niemieckie warunki słowa, że ta rosyjska spółka naftowa to „nie tylko biznes, ale przede wszystkim rdzeń władzy politycznej Władimira Putina”. Jak podał Financial Times, w partii Angeli Merkel pojawiały się głosy, że Schulz, który nie umiał odciąć się od swojego partyjnego kolegi, pokazał swoją słabość.

Sytuacji socjaldemokratów nie poprawia postawa samego Schrödera, który uparcie twierdzi, że jego decyzja nie wpłynie na wizerunek partii. Zdaniem części komentatorów były kanclerz przyłożył się do wyborczej klęski SPD, chociażby przez to, że na miesiąc przed wyborami federalnymi ujawnił swoją pensję w Rosnefcie (350 tysięcy dolarów rocznie). Można zatem założyć, że skoro Schulz nie zdecydował się zganić Schrödera w czasie kampanii, tym bardziej nie zrobi tego zasiadając w koalicji. Scenariusz ten jest tym bardziej prawdopodobny, że SPD nie chce stracić prorosyjskich wyborców z rejonu dawnej NRD.

Co ciekawe, Schröder to nie jedyny przedstawiciel partii SPD, który znalazł zatrudnienie w spółkach związanych z rosyjskimi projektami energetycznymi. Przykładem takiej współpracy jest Henning Voscherau, który w 2012 roku został szefem Rady Dyrektorów spółki South Stream Transport AG. Z kolei Heino Wiese, rosyjski konsul honorowy w Dolnej Saksonii i szef kampanii wyborczej kanclerza Schrödera, jest powiązany z firmą OMV, która działa przy projekcie Nord Stream 2. Natomiast w październiku 2016 roku do spółki Nord Stream 2 AG przeszła Marion Scheller, wpływowa urzędniczka niemieckiego ministerstwa gospodarki, którym kierował wtedy znany polityk SPD Sigmar Gabriel (obecnie minister spraw zagranicznych).

Termin wizyty Sieczina i Schrödera wydaje się być nieprzypadkowy – praktycznie zgrał się on z datą ogłoszenia zgody SPD na rozpoczęcie oficjalnych negocjacji koalicyjnych. Jest to więc kolejny argument dla przeciwników politycznych socjaldemokratów (i kolejny ciężar dla koalicjanta SPD).

Próby zwiększania energetycznych wpływów Kremla w Europie podyktowane są konkurencją ze strony USA – jak się bowiem okazało, nowy prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump nie tylko nie jest prorosyjski, ale stanowi dla Moskwy istotne zagrożenie. Do państw europejskich zaczęły bowiem napływać dostawy ropy i gazu z Ameryki, co stanowi bezprecedensowe wtargnięcie w rosyjską strefę wpływów gospodarczych. Celem odparcia tych ataków i zwiększenia skuteczności swoich działań, Rosjanie mogą sięgnąć po sprawdzone polityczne „wytrychy”. Jednym z nich jest z pewnością SPD. Więzy tej partii z imperium Władimira Putina są niezaprzeczalne i z pewnością przełożą się na prokremlowski charakter polityki Martina Schulza w kwestiach energetycznych.

Środowisko – tak, rezygnacja z węgla – nie

Koniec obecnej kadencji Bundestagu będzie okresem rozliczeń środowiskowych dla całych Niemiec. Na rok 2020 RFN wyznaczyła bowiem sobie dość wyśrubowane cele klimatyczne. Ich spełnienie będzie niezaprzeczalnym sukcesem, lecz porażka na tym polu ośmieszy koalicję rządzącą i to na krótko przed kolejnymi wyborami. Tymczasem, większość czynników wskazuje na fiasko niemieckiej walki o czystsze środowisko.

Po pierwsze, Niemcy nie wychodzą najlepiej na jednoczesnym forsowaniu swojej zielonej Energiewende i zamykaniu elektrowni jądrowych. Przede wszystkim, pomimo tego, że na przestrzeni lat 2015-2016 RFN zwiększyło moce swych jednostek wiatrowych o 10% a słonecznych o 2,5%, to w 2016 roku ze źródeł tych wygenerowano o 1% mniej energii elektrycznej. Odpowiedzialna za to jest pogoda, która szczędziła Niemcom dni słonecznych i wietrznych. Choć obrońcy Energiewende tłumaczą, że winę za taki stan rzeczy ponoszą też straty sieciowe oraz wciąż niewystarczająca energooszczędność budynków, to jednak trudno przyjąć, że poprawa kondycji linii energetycznych i lokali da Niemcom więcej wiatru i słońca. Zresztą, śledząc wykresy produkcji energii w Niemczech, można zauważyć, że w czasie tzw. doliny nocnej, za ok. 80-90% produkcji energii odpowiadają źródła konwencjonalne, których Niemcy mają całkiem sporo- z węgla kamiennego i brunatnego produkuje się tam wciąż ok. 42% energii.

Po drugie, oparcie przez Niemców energetyki w 34% na źródłach odnawialnych, spowodowało też ustawiczny wzrost emisji dwutlenku węgla. W 2016 roku RFN wyprodukowała 906 milionów ton dwutlenku węgla, czyli o 4 miliony ton więcej niż w 2015 roku. Co więcej, od 2011 roku Niemcy nie potrafią skutecznie zmniejszyć emisji, która albo rośnie, albo utrzymuje się na stałym poziomie.

Po trzecie, za Energiewende coraz więcej płacą zwykli obywatele Niemiec. Cena prądu u zachodniego sąsiada Polski wzrosła w latach 2006-2016 o 47% i jest teraz dwa razy wyższa niż np. we Francji. Dziesięć lat temu dopłata do energetyki odnawialnej stanowiła 5% niemieckiej ceny prądu. Obecnie jest to już 22%. Koszty liczą też spółki energetyczne. Koncern RWE poinformował, że w roku 2015 odnotował 170 milionów euro straty. To kolejny, po E.ON, niemiecki przedsiębiorca, którego sytuacja ulega pogorszeniu m.in. w wyniku realizowania przez rząd federalny "zielonej rewolucji".

Warto wspomnieć jeszcze o paru przykrych incydentach, które zostały szeroko skomentowane przez ogólnoświatowe media. Chodzi m.in. o wycięcie lasu Hambach oraz o wyburzenie XIX-wiecznego kościoła w Immerath. Oba te obiekty zostały zniszczone, by umożliwić rozwój kopalniom węgla brunatnego.

Na polu klimatycznym czeka na koalicję CDU/CSU-SPD nie lada wyzwanie. Nowy rząd musi jednocześnie wypełnić cele klimatyczne na rok 2020 (ostatnio zdementowano wieści, jakoby nowa ekipa miała od nich odejść), zagwarantować Niemcom bezpieczeństwo energetyczne oraz ułożyć się ze związkami zawodowymi pracowników energetyki, którzy mogą nerwowo zareagować na wszelkie bardziej zdecydowane ruchy polityczne w sektorze. Znając temperament i zacięcie polityczne Martina Schulza (jest on określany jako choleryk), można spodziewać się, że polityk ten będzie starał się zakamuflować wszelkie problemy wewnętrzne RFN na polu klimatu atakami na państwa kontestujące niemieckie podejście do ochrony środowiska (m.in. Polskę i USA). 

„Wielka” gorsza niż Jamajka

Jak to zostało powiedziane na wstępie: Martin Schulz potrzebuje sukcesu. Musi przekonać wyborców, którzy porzucili SPD, że partia ma dla nich kuszącą ofertę. Sektor energetyczny, będący oczkiem w głowie dla wielu Niemców, wydaje się być dobrą płaszczyzną do poprawy notowań tego polityka. Podsumowując: czego można się spodziewać po liderze socjaldemokratów? Forsowanie coraz to bliższego sojuszu RFN i Rosji w kwestiach energetycznych, zabieganie o realizację kluczowych inwestycji Berlina i Moskwy (nawet pomimo sprzeciwu części państw UE), krytyka wszelkich państw kontestujących niemiecką politykę klimatyczną – to będą główne kierunki polityki nowego szefa niemieckiej dyplomacji. Warto podkreślić, że wszystkie te akcenty będą okraszone charakterystyczną dla lidera socjaldemokratów agresywną, ostrą i kontrastującą retoryką.

Koalicja CDU/CSU-SPD jest dla Warszawy znacznie mniej atrakcyjna niż tzw. Jamajka, w skład której wchodzić mieli m.in. przeciwni Nord Stream 2 Zieloni oraz niechętni wobec zbyt agresywnych działań klimatycznych liberałowie. Jednakże, znajomość słabych punktów na ciele politycznym Martina Schulza oraz świadomość niekorzystnego położenia tego polityka, może pomóc w negocjacjach z Berlinem.

Reklama

Komentarze

    Reklama