Reklama

Gaz

Powrót Gazpromu na Ukrainę: Skutki i perspektywy dla Polski

Fot. Gazprom.ru
Fot. Gazprom.ru

Decyzja Trybunału Arbitrażowego z grudnia ubiegłego roku determinuje przymusowe wznowienie dostaw Gazpromu na Ukrainę. Będą one jednak miały krótkotrwały charakter i prawdopodobnie obejmą tylko lata 2018–2019. Dla polskich firm sprzedających gaz na Ukrainę oznacza to test na konkurencyjność sprzedawanego przez nie surowca już w najbliższych dwóch latach. W dłuższym horyzoncie czasowym na polskie firmy planujące eksport gazu na Ukrainę oczekuje dalsze zaostrzenie konkurencji.

Sztokholmskie oczyszczenie

W grudniu 2017 roku Trybunału Arbitrażowy w Sztokholmie zakończył trwający ponad trzy lata spór między Naftohazem Ukrainy i Gazpromem. Postępowanie dotyczyło kontraktu podpisanego 19 stycznia 2009 roku na kupno rosyjskiego gazu przez Naftohaz na okres 2009–2019. Jednym z głównych postanowień sądu była decyzja w zakresie zasady take or pay. Zgodnie z werdyktem ukraińska spółka w latach 2018–2019 jest zobowiązana do wykupienia 5 mld m3 gazu rocznie. Wolumen ten może zostać zmniejszony do 4 mld m3, jeśli Kijów wyrazi taką wolę. Strony mogą odstąpić od wykonania tych zobowiązań za obopólną zgodą. Ponadto cena tych dostaw będzie przywiązana do niemieckiego hubu NCG, co spełnia oczekiwania Kijowa. Ukraińska spółka uzyskała także zgodę na swobodny obrót gazem zakupionym od Gazpromu na rynkach zagranicznych, co oznacza zniesienie zakazu reeksportu.

Decyzja sądu ostatecznie położyła kres skorumpowanym i nieprzejrzystym relacjom gazowym Kijowa i Moskwy, które silnie oddziaływały na agendę polityczną Ukrainy. Werdykt oczyszcza te stosunki z posowieckich pozostałości i teoretycznie stwarza pole do ich budowy na przejrzystych i komercyjnych zasadach. Rodzi to pytanie o możliwość nowego otwarcia w ukraińsko-rosyjskich stosunkach gazowych.

Według stanu na drugą połowę lutego, Naftohaz nie kupuje gazu od Gazpromu już prawie dwa lata i trzy miesiące.  Deficyt surowca  z powodzeniem uzupełniał dostawami na granicy zachodniej, w tym od dostawców z Polski. Przymusowe dostawy z Rosji wpłyną na kształt architektury gazowej nad Dnieprem i oznaczają pewne zmiany na rynku ukraińskim, które pośrednio dotkną także sprzedawców gazu z Polski. Jak bardzo znaczące będą to zmiany? Warto na to pytanie odpowiedzieć w dwóch płaszczyznach – krótko- i średnioterminowej.

Przykry obowiązek

Stosunkowo jasnymi są implikacje w perspektywie krótkoterminowej, czyli lat 2018–2019. Przywiązanie ceny na rosyjski gaz do hubu NCG oznacza, że w ciągu najbliższych dwóch lat kupowanie surowca bezpośrednio od Gazpromu będzie dla Naftohazu opłacalne. Najprawdopodobniej zatem Kijów wykorzysta maksymalnie decyzję Arbitrażu i wniesie o dostawy 5 mld m3 z Rosji zarówno w roku bieżącym, jak i kolejnym. Potwierdzają to zapowiedzi włodarzy ukraińskiej spółki. Otwartym, zaś pozostaje pytanie o to, w którym kwartale dostawy zostaną zrealizowane. Sądząc po komunikatach kierownictwa Naftohazu, będzie to II kwartał tego roku. 

Należy raczej wykluczyć, by w ciągu najbliższych dwóch lat dostawy nad Dniepr od Gazpromu mogły wynieść więcej niż 5 mld m3. Do tego niezbędnymi będą dodatkowe ustalenia firm bez pośrednictwa Trybunału, co praktycznie przekreśla szanse na porozumienie. Gazprom z całą pewnością zechciałby taki obrót sprawy wygrać propagandowo próbując zademonstrować zależność Ukrainy od Rosji. Bez wątpienia rosyjski koncern zaproponowałby cenę, która byłaby nie do przyjęcia dla Naftohazu. Ponadto dla samego Kijowa taka gra byłaby zbyt ryzykowna z politycznego punktu widzenia. Wreszcie w ciągu ostatnich trzech lat Ukraina sporo zrobiła w kierunku otwarcia swojego rynku dla eksporterów z kierunku zachodniego. Gdyby w latach 2018–2019 Naftohaz zdecydował się na zwiększenie dostaw od Gazpromu kosztem kupna surowca na granicy zachodniej, podważyłoby to zaufanie ze strony kontrahentów zachodnich. Z uwagi na powyższe, dostawy z Rosji wykraczające poza wyznaczone przez Arbitraż wolumeny są bardzo mało prawdopodobne.  

Oznacza to istotne, ale nie fundamentalne zmiany w bilansie gazowym Ukrainy. Według danych Naftohazu, w 2017 roku ukraińskie zapotrzebowanie na gaz osiągnęło 31,9 mld m3. Wydobycie własne wyniosło 20,5 mld m3, a import z krajów zachodnich – 14,1 mld m3. Wstępne prognozy na rok bieżący mówią o tym, że zapotrzebowanie nawet, jeżeli ulegnie redukcji, to tylko niewielkiej. Wydobycie własne ma wzrosnąć nieznacznie – o około 5%. Z oczywistych względów mniej precyzyjne są prognozy na rok 2019, ale najprawdopodobniej zarówno krajowe zapotrzebowanie, jak i wydobycie będą się nieznacznie, odpowiednio, kurczyło i rosło. Oznacza to, że w latach 2018–2019 Ukraina zechce importować na granicy zachodniej około 78 mld m3 gazu, czyli o około 67 mld m3 gazu mniej niż w roku ubiegłym.

Bez wątpienia, wiąże się z tym zaostrzenie konkurencji dla polskich sprzedawców, którym w roku ubiegłym udało się dostarczyć na Ukrainę rekordowe 1,31 mld m3 gazu. W świetle tych procesów powtórzenie zeszłorocznego rezultatu będzie sporym osiągnięciem. Wydaje się, że tegoroczny wynik sprzedaży będzie oscylował maksymalnie w granicach 1 mld m3. Nie należy z tego powodu dramatyzować – warto pamiętać, że dalsze zwiększenie wolumenów eksportowanych na Ukrainę i tak jest uwarunkowane bardziej złożonymi czynnikami: klimatem inwestycyjnym na Ukrainie, rozwojem tamtejszego rynku i wreszcie rozrostem mocy przesyłowych polsko-ukraińskiego połączenia gazowego. Lata 2018–2019 mogą być dobrym wstępem do lepszego zapoznania się ze specyfiką rynku ukraińskiego i przygotowania gruntu do zadomowienia się na nim w latach kolejnych. Okres ten należy rozpatrywać przede wszystkim jako test konkurencyjności gazu sprzedawanego przez polskie firmy.

Kurs na zaostrzenie konkurencji  

Poczynając od 2020 roku ewentualne kupno przez Naftohaz od Gazpromu surowca będzie mogło mieć miejsce w oparciu o zupełnie nowe podstawy prawne. Innymi słowy, niezbędnym będzie podpisanie nowego kontraktu na dostawy gazu, co już samo w sobie jest bardzo poważną przeszkodą do zrealizowania.

Główną przyczyną tego są stosunki polityczne Kijowa z Kremlem. Dla ukraińskich władz podjęcie takich negocjacji z Gazpromem będzie się wiązało z dużym ryzykiem strat reputacji, zarówno na krajowej scenie politycznej, jak i na arenie międzynarodowej. Dla patriotycznie usposobionego elektoratu nad Dnieprem, który sukcesywnie rośnie w siłę, podobne negocjacje będą uznane za pakt z agresorem, który potem wykorzysta dochody ze sprzedaży na dozbrajanie swojej armii. Na tle starań Kijowa o utrzymanie bądź pogłębienie zachodnich sankcji wobec Rosji, podjęcie bez wyraźnego przymusu stosunków komercyjnych z Gazpromem dostarczyłoby kolejnych argumentów środowiskom na Zachodzie, które opowiadają się za zniesieniem restrykcji – skoro sama Ukraina handluje z Rosją, to dlaczego ma tego nie robić Zachód? Są to podstawowe polityczne uwarunkowania, które decydują o braku perspektyw dla dostaw gazu z Rosji na Ukrainę po roku 2019.

Oczywiście nie należy wykluczyć zmian politycznych na samej Ukrainie polegających na przyjściu do władzy sił prorosyjskich. Oznaczałoby to, że wznowienie dostaw od Gazpromu byłoby bardzo prawdopodobne. Jednak na takie przetasowania nad Dnieprem się nie zanosi.   

Wznowieniu relacji handlowych Gazpromu i Naftohazu nie będzie także sprzyjać kształtowanie się podstawowych składowych bilansu gazowego Ukrainy po roku 2019 – zapotrzebowania i wydobycia krajowego oraz możliwości importu na granicy zachodniej. W latach 2020–2022 niemal na pewno dojdzie do ograniczenia energochłonności nad Dnieprem, ale nie przybierze ono dużych rozmiarów. Ponadto spodziewane jest stopniowe „wstawanie z kolan” ukraińskiego przemysłu, co będzie zwiększało popyt na gaz. W związku z faktem, że systemowe działania z zakresu poprawy efektywności energetycznej znajdują się na zaledwie zalążkowym etapie, czynnik ten nie wpłynie znacząco na zapotrzebowanie własne, co najmniej do roku 2023. Zatem, przez co najmniej pięć najbliższych lat popyt na gaz na Ukrainie będzie oscylował w granicach 28–30 mld m3.    

Jeszcze w 2016 roku Kijów ogłosił ambitny program wzrostu wydobycia krajowego do 27 mld m3 rocznie już w 2020 roku. Założenia te są jednak nierealistyczne. Według stanu na początek 2018 roku, Ukraina notuje spore opóźnienia w realizacji stosownego programu. Powoduje to, że plany te mogą zostać zmaterializowane najszybciej w 2023 roku, choć nawet ten termin wydaje się nazbyt optymistyczny. Innymi słowy, wydobycie krajowe w latach 2020–2023 będzie się kształtowało na poziomie 24–26 mld m3 rocznie. Oznacza to, że w roku 2020 Ukraina będzie potrzebowała około 4–6 mld m3 importowanego gazu, a do 2023 roku wolumeny te ulegną redukcji do około 2–4 mld m3. Jest bardzo wątpliwym, by Kijów uzupełniał ten deficyt w Rosji nawet, jeśli cenowo surowiec Gazpromu będzie nieznacznie atrakcyjniejszy cenowo od kupowanego na granicy zachodniej. Prognozowanie w dalszym terminie mija się z celem z uwagi na ogromne trudności w sprezycowaniu podstawowych wskaźników. 

Za bardzo mało prawdopodobny należy uznać scenariusz zakładający realizowanie dostaw na Ukrainę przez Gazprom mających na celu stworzenie nadwyżki dostępnego surowca nad Dnieprem. Wtedy Kijów mógłby zacząć eksport surowca na rynki ościenne. Do takiego scenariusza niemal na pewno nie dopuści Gazprom, który w ewentualnym nowym kontrakcie będzie nalegał na zakazie reeksportu.

Wnioski

Mimo oczyszczenia relacji gazowych Ukrainy i Rosji z politycznego i korupcyjnego komponentów na skutek decyzji Trybunału Arbitrażowego w Sztokholmie, do nowego otwarcia współpracy Gazpromu z Naftohazem nie dojdzie. Firmy wykonają postanowienia sądu w okresie 2018–2019, ale na bardziej zaawansowane formy kooperacji się nie zanosi.

Gaz przymusowo kupowany od Gazpromu w roku bieżącym i następnym będzie stanowił zaledwie około 15% zapotrzebowania krajowego Ukrainy, co wyklucza szanse na wykorzystanie dostaw jako czynnika wpływu politycznego. Niewykluczone z kolei, że będą one elementem manipulacji Kremla w sferze informacyjnej.

Wyznaczona przez Trybunał wielkość dostaw Gazpromu na Ukrainę na lata 2018–2019 zaostrzy konkurencję między eksporterami z krajów zachodnich, w tym Polski. Dostęp do odbiorców ulegnie automatycznej redukcji, ale przez najbliższe dwa lata Ukraina wciąż będzie importowała na granicy zachodniej około 7–8 mld m3 gazu, co pozostawia przyzwoite perspektywy dla polskich firm. Dwa najbliższe lata będą próbą generalną badającą poziom konkurencyjności gazu proponowanego przez polskie firmy dla ukraińskich odbiorców.

Po 2019 roku rosyjski gaz nad Dnieprem ostatecznie przestanie odgrywać jakąkolwiek rolę – Kijów najprawdopodobniej zaprzestanie kupna błękitnego paliwa od Gazpromu. Zdecydują o tym przesłanki polityczne, a także kurczące się zapotrzebowanie na importowany gaz.

Niepodważalnym trendem na horyzont czasowy wykraczający poza 2019 rok będzie zaostrzanie konkurencji sprzedawców na rynku gazowym Ukrainy. Polscy sprzedawcy snujący plany ekspansji na ten rynek muszą brać pod uwagę, że trwała obecność na nim będzie miała sens tylko i wyłącznie w przypadku sukcesywnej integracji rynku ukraińskiego z europejskim, w tym polskim. Przy czym zapowiada się, że popyt na gaz eksporterów z Polski będzie się charakteryzował dużą elastycznością w zależności od bieżących trendów. Trafnie zdiagnozował te procesy prezes zarządu Gaz Systemu Tomasz Stępień jeszcze w czerwcu 2016 roku: „Nie jest to statyczny obraz, w którym jeden kraj ma dużo gazu, a drugi mało. Należy patrzeć na sprawę w perspektywie pewnego okresu, w którym jedno państwo ma raz większe zapotrzebowanie, a raz mniejsze. Raz jest drożej, a raz taniej. Każdy taki łącznik, każda integracja rynku sprawia, że dla gospodarek jest taniej. Jest również bezpieczniej. Obojętne czy gaz będzie eksportowany, czy importowany”

Reklama

Komentarze

    Reklama