Reklama

Analizy i komentarze

Sokała: zagłodzić bandytę. Rok 2024 decydujący dla sankcji na surowce Putina [ANALIZA]

Putin rosja
Władimir Putin
Autor. Пресс-служба Президента РФ/Wikimedia Commons/CC4.0

Sankcje, nakładane na eksport rosyjskiej ropy i gazu, mogą w nadchodzącym roku zdecydować o „być albo nie być” reżimu Władimira Putina. Na razie działają mało spektakularnie, ale jednak systematycznie podkopują zdolność Kremla do prowadzenia długotrwałej wojny. Rzecz więc w tym, by stosować je konsekwentnie – i uszczelniać system, gdzie tylko się da.

Reklama

Dobry przykład z ostatnich dni – to pierwsze, praktyczne skutki listopadowego pakietu sankcji nałożonych przez USA. Dotknęły one między innymi projektu, zwanego Arctic LNG 2, czyli wielkich zakładów skraplania gazu, budowanych na Półwyspie Gydańskim, nad Morzem Karskim. W założeniu miały posiadać trzy linie operacyjne o rocznej wydajności 6,6 mln ton LNG każda, co stawiałoby je w pierwszej trójce największych producentów gazu skroplonego w Rosji. Liderem projektu jest rosyjski gigant Novatek (z 60 proc. udziałów), a pozostałymi partnerami uczyniono (z udziałami po 10 proc.) francuski koncern energetyczny TotalEnergies, chińskie CNPC i CNOOC, a także Japan Arctic LNG – konsorcjum złożone z Mitsui&Co i JOGMEC. Miało to zapewnić zarówno polityczne wsparcie ze strony ważnych graczy, jak i dostęp do finansowania i technologii – to ostatnie szczególnie ważne w obliczu stopniowego rozmiękania arktycznej „wiecznej zmarzliny”, co komplikuje funkcjonowanie starych instalacji rosyjskich i wymaga stosowania coraz bardziej zaawansowanych rozwiązań inżynierskich. Pierwotnie planowano rozruch pierwszej linii na końcówkę bieżącego roku, a wypłynięcie pierwszych gazowców w morze na koniec pierwszego kwartału 2024 r. – dziś już wiadomo, mimo buńczucznych zapewnień rosyjskich, że to niezbyt realne, bo po drodze pojawiły się problemy z finansowaniem przez banki zachodnie i z transferem niektórych technologii (z kontraktowaniem gazowców zresztą też).

Reklama

Ale mimo to Novatek i partnerzy próbowali wiosłować pod prąd – między innymi podpisując kolejne memoranda i umowy na odbiór LNG z nowej instalacji, głównie z partnerami chińskimi, ale też np. indyjskimi. Do teraz, bo oficjalne wpisanie projektu na amerykańską listę sankcyjną spowodowało niemal natychmiastowe wyjście z konsorcjum Japończyków z Mitsui, którzy wycofali przy tym z placu budowy swoich specjalistów – i ogłoszenie stanu „siły wyższej” przez pozostałych partnerów zagranicznych, wraz z zawieszeniem ich udziału w projekcie. Francuzi pewnie prędzej czy później będą musieli pójść śladem Japończyków, i znikną z Gydanu całkowicie. Chińczycy jeszcze negocjują, ale już nie z Moskwą, lecz z Amerykanami – wykreślenie Arctic LNG 2 z listy podmiotów objętych sankcjami. Mimo gniewnych reakcji chińskiego MSZ, mają małe szanse na sukces, bo Waszyngtonowi bardzo zależy na strategicznym sygnale, że „ma oko” i na Arktykę, i na sektor gazu skroplonego. Rosjanie chcieli bowiem zwiększyć swój udział na tym rynku z obecnych 8 proc. do 20, nawet 30 proc. w perspektywie kilku lat. Tymczasem, nawet jeśli Novatek jakimś cudem sam zdoła doprowadzić projekt Arctic LNG 2 do końca, to skrajnie mało prawdopodobne jest, by osiągnął zakładane pierwotnie parametry produkcji. A kłopoty techniczne w starszych, wielkich zakładach LNG będą narastać.

Czytaj też

Gaz skroplony to jednak nie jest najważniejsza składowa rosyjskiego eldorado. Tę rolę wciąż gra ropa. Dziś, po znalezieniu sobie alternatywnych dostawców przez państwa europejskie, lwią część tego surowca Rosja sprzedaje do Chin (niemal 50 proc.) i do Indii (ok. 40 proc.). Reszta eksportu rozkłada się po połowie między Europę i mniejsze państwa innych kontynentów. O ile dostawy do odbiorców chińskich realizowano ostatnio bez poważniejszych zakłóceń, to we współpracy z Indiami pojawił się problem. Prywatne rafinerie w tym kraju rozliczają się z Rosjanami w chińskich juanach, ale rafineriom państwowym rząd w New Delhi „stanowczo odradził” tę metodę (zapewne nie bez udziału dyskretnego nacisku dyplomatów z Zachodu). W obliczu problemów z przyjmowaniem przez Rosjan indyjskiej rupii, spróbowały one przejść na bardziej „neutralną” walutę Zjednoczonych Emiratów Arabskich – dirhama. Tymczasem główny dostawca dla Indian Oil Corporation, należący do Rosnieftu Sachalin-1 LLC, w dość tajemniczych okolicznościach… nie zdołał otworzyć na czas konta w ZEA, umożliwiającego akceptowanie płatności. W efekcie kilka dużych tankowców, wiozących rosyjską ropę do Paradip i Vadinar, zostało awaryjnie przekierowanych na przykład do Singapuru albo zaczęło bezradnie krążyć po Zatoce Bengalskiej. Natomiast państwowe rafinerie w Indiach równie awaryjnie zwiększyły dostawy surowca z Bliskiego Wschodu. Złośliwi mówią w takich razach: „przypadek…” i mrużą oko.

Reklama

Jakieś rozwiązanie pewnie zostanie znalezione, bo Rosjanie bardzo chcą sprzedawać do Indii (nie za bardzo mogą sobie pozwolić na grymaszenie), a Hindusi chcą kupować rosyjską ropę (bo per saldo wychodzi taniej, niż ta bliskowschodnia, nawet jeśli „pod stołem” trzeba trochę partnerom dorzucić ponad wyznaczony zachodnimi sankcjami, oficjalny poziom cenowy). Ale grudniowe zamieszanie sygnalizuje, że to będzie dla Moskwy coraz trudniejszy biznes, z poważnym ryzkiem zejścia opłacalności tego eksportu w okolice zera.

A przypomnijmy, że tuż przed militarnym atakiem na Ukrainę w lutym 2022 roku, eksport ropy i jej przetworów (wart około 180 miliardów USD) oraz gazu (nieco ponad 60 mld USD) zapewniał niemal 2/5 wpływów budżetowych Federacji Rosyjskiej. Na liście kluczowych odbiorców (a więc de facto sponsorów reżimu) królowały wówczas kraje Unii Europejskiej, z Niemcami na czele. Kupowały względnie drogo, a przy okazji szeroko pojętej „obsługi” tych transakcji, w ramach zagospodarowania wysokich marż, rosły prywatne fortuny wielu ludzi w Rosji i na Zachodzie. Rosły też rosyjskie zdolności do pozyskiwania agentów wpływu, tak indywidualnych, jak i instytucjonalnych. Te możliwości Rosja straciła na Zachodzie chyba już bezpowrotnie, a w Indiach i w Chinach, z uwagi na odmienne uwarunkowania polityczne i finansowe eksportu paliw, raczej nie zdoła sobie zbudować analogicznej pozycji – już na zawsze pozostanie w relacji z odbiorcami zdecydowanie słabszym partnerem.

Zmniejszenie zdolności Kremla do nieformalnego oddziaływania na politykę innych państw to jeden, długofalowy skutek sankcji i wymuszonego nimi odwrócenia kierunków rosyjskiego eksportu surowców energetycznych. Drugi, bardziej bieżący – to nadchodzące kłopoty budżetowe Federacji Rosyjskiej. Resort finansów tego kraju przyznał właśnie, że pomimo „twórczego” wykorzystywania luk w systemie sankcyjnym dochody ze sprzedaży ropy i gazu spadły w okresie styczeń-listopad, w ujęciu „rok do roku”, o niemal 23 proc. Ten trend raczej się nie odwróci, bo pamiętajmy, że Chinom i Indiom bardzo opłaca się wymuszać na Rosjanach niskie ceny sprzedaży ropy (realnie przynajmniej bliskie „sankcyjnemu” pułapowi 60 USD za baryłkę), a z kolei zwiększanie eksportu gazu dla nowych partnerów (tak rurociągami, jak i w postaci skroplonej) wymaga ogromnych i kosztownych inwestycji w infrastrukturę, zanim zacznie przynosić godziwe profity.

Tymczasem przyszłoroczny budżet Federacji Rosyjskiej skrojony został przy bardzo optymistycznym założeniu: nieco ponad 71 dolarów za baryłkę. A i tak, wedle oficjalnych informacji, żeby zapewnić bezprecedensowy poziom „żywienia wojny” (czyli ponad 30 proc. wydatków budżetowych na cele wojskowe, o 70 proc. więcej niż w roku mijającym i trzy razy więcej, niż w 2021 r.), trzeba będzie ciąć znacząco nie tylko wydatki na edukację czy opiekę zdrowotną, ale też przejadać rezerwy (już zapowiedziano „rozszczelnienie” Funduszu Majątku Narodowego) i – co być może najważniejsze – ograniczyć bezpośrednie wsparcie dla podmiotów gospodarczych oraz inwestycje w infrastrukturę. To oznacza „zjadanie własnego ogona” – proporcjonalnie coraz większy ciężar podatkowy będzie musiał dźwigać coraz słabszy sektor produkcji niezwiązanej z wydobyciem i eksportem surowców energetycznych, a także sektor usług, które będą się jednocześnie  borykały z nowymi trudnościami, w tym z brakiem rąk do pracy (już dziś na rynku brakuje około 5 milionów ludzi, z których spora część albo poszła na wojnę, albo uciekła przed przymusowym poborem za granicę). To z kolei oznacza napięcia pomiędzy naturalną presją pracobiorców na wzrost płac i brakiem możliwości jej zaspokojenia przez pracodawców. A papierowy przyrost PKB, sztucznie pompowany przez wzrost wydatków na zbrojenia, którym to wskaźnikiem radośnie wymachują propagandyści Kremla – w tej sytuacji raczej nie zrekompensuje milionom Rosjan realnego spadku poziomu życia.

Na marginesie – stary mit, że Rosjanie są gotowi jeść zgniłe kartofle albo nawet umrzeć z głodu, byleby tylko „Matuszka Rossija” była wielkim imperium, powtarzają głównie ci, którzy chyba dawno nie widzieli z bliska ani Rosji, ani Rosjan. Zbyt wielu ludzi, zwłaszcza z młodszych pokoleń, liznęło tam konsumpcyjnego stylu życia oraz kontaktu z innym światem (nawet tylko via Internet), żeby na dłuższą metę dać się obałamucić reżimowi bajkami o nowej „wojnie z nazizmem”. Owszem, pozostaje czynnik strachu przed władzą  i naturalnej w Rosji skłonności do „nie wychylania się” – to one hamują wybuch społecznego buntu. Ale jak zwykle w takich przypadkach – do czasu. A w elitach polityczno-biznesowych nie brakuje ludzi, którzy będą skłonni ten wybuch uprzedzić, i zanim zmiecie ich samych, wymusić korektę samobójczego kursu.

To wszystko oznacza, że w nadchodzącym Nowym Roku wszyscy, którzy trzymają kciuki za walczącą Ukrainę i za Zachód, wreszcie wolny od lęku przed rosyjską agresją, powinni życzyć sobie cierpliwości i konsekwencji w stosowaniu sankcji. Także odporności na rosyjską propagandę, która tysiącami kanałów sączy nam fałszywy przekaz, że „sankcje nie działają, Rosja i tak kwitnie, więc najlepiej je znieść i zacząć znów zarabiać na biznesach z ludźmi Kremla”. Otóż nie, w rzeczywistości jest wręcz przeciwnie.

Dlatego w sylwestrowy wieczór proponuję Państwu wychylić przynajmniej dwa kompatybilne toasty  (i to zdecydowanie nie przy użyciu rosyjskiego szampana). Pierwszy oczywiście za generała Wałeryja Załużnego i za powodzenie jego hipotetycznej ofensywy na Krym. A drugi – za zachodnie sankcje: oby działały coraz mocniej i szybciej. Ukraiński sukces wojskowy oznacza bowiem wybicie agresywnemu niedźwiedziowi kłów. Sankcje zaś gwarantują, że te zęby nie odrosną, a przynajmniej, że nie nastąpi to zbyt szybko.

Witold Sokała

Reklama

Komentarze (2)

  1. Anonymous

    Srutututu - każdy kolejny miesiąc i rok miał być "decydujący". Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: sankcje wobec Rosji są mało skuteczne, gdyż dzięki wsparciu Chin i handlu z takimi krajami jak Indie Rosjanie są w stanie je obchodzić. Podobnie jest z kolejnymi "decydującymi" ukraińskimi kontrofensywami. Spójrzmy prawdzie w oczy: mamy impas, a wojna na Ukrainie zmieniła się w wojnę pozycyjną, w której Ukraina ma szansę przetrwać tylko dzięki stałej kroplówce z Zachodu.

  2. Zbyszek

    1. Czy Chiny nie wesprą Putina w razie popadnięcia przez niego w opisane tu tarapaty finansowe? Powody mogą mieć dwa: bez Rosji (i wojny z Ukrainą) Chiny znajda się bezpośrednio na celowniku oraz pomoc dla Rosji nie musi być bezinteresowna - Rosja drogo za nią zapłaci (np koncesjami na surowce) 2. Ofensywa Ukraińców nie jest dobrym życzeniem. Przy obecnej równowadze sił oznaczać będzie ogromne koszty ludzkie dla Ukraińców i min zdobycze terytorialne. Dobrym życzeniem jest zwiększenie dostaw artylerii i amunicji do niej (może tez wsparcie w produkcji dronów) i postawienie na wieloletnia wojnę na wyczerpanie. Ewentualnie gwałtowna rozbudowa ukraińskich sił powietrznych

Reklama