Reklama

Analizy i komentarze

Rosyjski gaz wraca do Europy, ale w skroplonej formie. „Hańba tym, którzy przykładają do tego rękę”

putin rosja
Władimir Putin, prezydent Rosji
Autor. Presidential Executive Office of Russia/Wikimedia Commons/CC4.0

Zgliszcza ukraińskich miast jeszcze nie skończyły dymić, ba, wiele z nich nadal płonie i to w sensie dosłownym, a część europejskich krajów po raz kolejny rzuca zalotne spojrzenie ku zbrodniarzowi wojennemu z Kremla. Tym razem chce nas on uzależnić od swojego LNG.

Każda i każdy z nas na pewno dał się kiedyś oszukać jakiemuś złotoustemu cwaniakowi, który obiecywał złote góry, a może nawet dorzucił jakiś „darmowy” perfum na zachętę. Pewnie taka naiwność jest rzeczą niezbyt chwalebną, ale to równocześnie normalna, ludzka sprawa – wszak nikt (oprócz naszych żon) nie jest nieomylny. Problem rodzi się jednak wtedy, gdy pomimo bolesnych nauczek dajemy się nabrać po raz drugi, trzeci i szesnasty – uzasadnionym staje się wówczas podejrzenie, że albo to lubimy (ciut perwersyjnie, ale nie oceniam), albo jesteśmy osobami o nienachalnym intelekcie – też raczej kiepska alternatywa.

Przyznam szczerze, choć może uznacie mnie Państwo za naiwnego marzyciela, że 24 lutego 2024 był dniem, w którym pomyślałem (pewnie, jak wielu z nas), że tym razem na pewno przyjdzie refleksja. Refleksja związana ze sposobem, w jaki budujemy i wdrażamy europejską politykę energetyczną, szczególnie w zakresie uzależniania się od niedemokratycznych, niegodnych zaufania i bandyckich reżimów.

Reklama

Możemy wypierać tę prawdę, jak chcemy, ale wszyscy najwięksi klienci stacji paliw pn. „Rosja” przyłożyli rękę do zbudowania zaplecza finansowego dla napaści na Ukrainę. Oczywiście odpowiedzialność nie rozkłada się tutaj równomiernie – jedni robili to ochoczo i gorliwie, licząc na zastrzyk taniej energii dla swojej gospodarki, inni zostali uwikłani w powiązania z reżimem w czasie, gdy Europę przedzieliła żelazna kurtyna i później, po zburzeniu muru, latami starali się tę zależność zrywać. I tutaj zresztą podejście nie było jednolite, bo historia ostatnich trzech dekad pokazuje nam bardzo wyraźnie, że z tym „zrywaniem” to różnie bywało.

Rok 2022 (a właściwie 2021/2022) wydawał się przełomowy nie tylko dlatego, że niestety zmaterializowały się ostrzeżenia przeciwników takich projektów jak Nord Stream czy Nord Stream 2 (któż dzisiaj o nich pamięta?), ale również z powodu bezprecedensowego kryzysu, jaki putiniści wywołali na rynku gazu. Wszyscy pamiętamy arbitralne wstrzymywanie dostaw, ceny gazu osiągające absurdalnie wysoki pułap, albo określane w setkach i tysiącach (!) procent wzrosty notowań tego surowca. Wiele firm wpadło wówczas w kłopoty, z którymi nie poradziło sobie całkowicie do dzisiaj – i nigdy dość przypominania o tym, bo są wśród nich także podmioty z Polski, operujące np. w obszarach związanych z bezpieczeństwem żywnościowym.

Pierwsze reakcje napawały umiarkowanym optymizmem. Szok wywołany powyższymi wydarzeniami przełożył się na drastyczne załamanie eksportu rosyjskiego gazu rurociągowego do Europy. Zachodni think tank Bruegel podawał niedawno, że w 2023 do Europy trafiło „zaledwie” 27 mld m3 gazu rurociągowego z Rosji. To oczywiście znacznie więcej niż 0, ale bądźmy realistami. Przed wojną (a właściwie jej eskalacją w lutym 2022) wolumen ten wynosił 155 mld m3 – a więc zdecydowanie więcej. Bardzo podobne liczby wynikają z najnowszego raportu S&P Global Commodity Insights – w porównaniu z 2021 UE kupiła w 2023 roku aż 84% mniej rosyjskiego gazu. Podobne spadki odnotowano w pozostałych segmentach energetyki, jak ropa, węgiel czy elektryczność, więcej na ten temat możecie Państwo przeczytać tutaj

Reklama

Rosyjski gaz wraca, ale w skroplonej formie

Smutną prawdą o naszych czasach (a może nie tylko o naszych?) jest to, że pamięć społeczna to zjawisko ulotne, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę ilość informacji, którymi jesteśmy dosłownie zalewani każdego dnia. To w naturalny sposób tworzy przestrzeń, w którą łatwo wchodzić wszystkim osobom, firmom oraz instytucjom opierającym swoje modus operandi na złowrogo dzisiaj brzmiącym haśle: „business as usual”. Z informacji udostępnionych przez agencję Reuters wynika, że na naszych oczach wykuwa się nowy szlak eksportowy rosyjskiego gazu – o ironio, oparty na rozwiązaniu, które pomagało (i nadal to robi) w zmniejszaniu zależności od kremlowskiego reżimu – LNG.

Kluczową rolę w tym procederze odgrywa kraj, który nie ma za sobą bolesnych doświadczeń związanych z importem rurociągowego gazu z Rosji (co częściowo może tłumaczyć tę energetyczną „niefrasobliwość”), a równocześnie jest europejskim potentatem w zakresie infrastruktury LNG. Hiszpania, o niej bowiem mowa, dysponuje aż 7 lądowymi terminalami LNG, których łączna przepustowość sięga prawie 70 mld m3 – dla porównania gazoport w Świnoujściu po rozbudowie ma mieć moc regazyfikacyjną na poziomie 15 mld m3 rocznie. Dane Reutersa wskazują, że Rosjanom udało się wyeksportować do UE gaz skroplony będący ekwiwalentem 10% wcześniejszych dostaw rurociągami – dużą rolę odegrały tutaj obniżki cen, które zachęciły europejskich odbiorców.

Reklama

Jak zauważa agencja, widoczne są już negatywne skutki opisywanego zjawiska – otóż ponownie wzrósł udział Rosji w rynku gazu UE – do około 15%. To oczywiście znacznie mniej niż ponad 40% przed wojną, niemniej trzeba wziąć pod uwagę, że po inwazji na Ukrainę spadł on do poziomu 8,7%. Proszę sobie wyobrazić, że pomimo zbrodni wojennych, których dokonują na Ukrainie mentalni sowieci, zwiększyli oni eksport LNG do Europy (w ujęciu wolumenowym) o 37% względem roku 2021. Nie bójmy się tego słowa i nazywajmy rzeczy po imieniu – hańba tym, którzy przykładają do tego rękę. Największymi kupcami (na ogół także reeksporterami) były: Hiszpania (32% udziału w rynku), Belgia (32%) oraz Francja (23%). Pomagają im firmy zarejestrowane m.in. w Szwajcarii. Nierzadko surowiec przypływający z Rosji przechodzi rebranding w Europie Zachodniej, który ma pomóc w skuteczniejszym lokowaniu go na rynku – i jest, tu także powinniśmy być dosłowni, zwykłym oszustwem.

Europo, just do it!

Co ważne, problem zdają się dostrzegać brukselscy urzędnicy oraz część decydentów. W pierwszej połowie maja Parlament Europejski przegłosował regulacje, które mają wesprzeć rządy w blokowaniu importu rosyjskiego LNG. Ich istotą jest możliwość zablokowania firmom z Rosji i Białorusi udziału w rezerwacji mocy przesyłowych – umożliwiających reeksport surowca. Celem jest zmuszenie ich do zmiany modelu biznesowego oraz wzrostu kosztów wynikającego z konieczności wybrania dłuższych i trudniejszych tras np. przez Morze Arktyczne. Przepisy nie zakończyły jeszcze ścieżki legislacyjnej, ale jest to z pewnością krok w dobrą stronę, ponieważ zwraca uwagę na istotny problem, który z czasem może przybierać na sile i ponownie wepchnąć Europę w gazowe objęcia Kremla. „Financial Times” informuje w tym kontekście, że wśród krajów członkowskich są również takie, które namawiają do zdecydowanie bardziej stanowczych działań. Należeć do nich mają m.in. Polska, Finlandia, Szwecja oraz Litwa, Łotwa i Estonia, które postulują embargo na LNG z Rosji. Tymczasem UE stawia sobie za cel zaprzestanie importu rosyjskiego gazu do roku 2027.

Warto mieć równocześnie na uwadze, że problem nie zaczyna i nie kończy się na Unii Europejskiej. W ubiegłym roku firmy z krajów G7 obsłużyły 93% rosyjskiego importu LNG – tutaj także jest pole do poprawy, jeśli chcemy, by działania były rzeczywiście skuteczne, a nie tylko sprawiały (i to nie zawsze) wrażenie takich. Dopóki rosyjscy oprawcy są na terytorium suwerennej Ukrainy, dopóty rosyjska gospodarka powinna pozostawać w żelaznym, ekonomicznym uścisku. To jedyny sposób, by relatywnie niedużym kosztem (a z pewnością nieporównywalnie niższym od alternatywy) zmusić dyktatora do respektowania prawa międzynarodowego, praw człowieka i państwowych granic.

Dziś, dwa lata po tym, jak Putin i jego banda rzezimieszków wywołała pełnoskalową wojnę przeciwko Ukrainie, podejmować decyzje o sankcjach jest znacznie trudniej niż w 2022 roku. To okrutne, ale trochę nam ta wojna spowszedniała, boimy się jakby mniej i wypieramy z pamięci zbrodnie dokonywane przez rosyjskich żołdaków. Tymczasem zagrożenie nie minęło, nadal jest tuż za wschodnią granicą UE i wciąż wymaga zdecydowanych działań na rzecz osłabienia potencjału agresora. Ostatnie lata pokazały nam, że wbrew temu, co głosili usłużni komentatorzy, jesteśmy w stanie drastycznie ograniczyć korzystanie z rosyjskiego gazu. Świat się dotychczas nie zawalił i jest spora szansa, że nie zawali się także, gdy dokręcimy śrubę w segmencie skroplonego gazu ziemnego. Europo, just do it!

Reklama

Komentarze

    Reklama