Niemcy zmienią Energiewende, by uderzyć w Rosję? Obiecywali to już [ANALIZA]

Niedzielne przemówienie kanclerza Olafa Scholza, sygnalizujące m. in. zmianę polityki energetycznej Niemiec w ramach odpowiedzi na rosyjską agresję, wywołało wiele przychylnych komentarzy. Ale ile jest w nim prawdy, a ile propagandy?
Niedzielne wystąpienie kanclerza Olafa Scholza w Bundestagu było wizerunkowym punktem zwrotnym dla długiej serii niemieckich porażek wobec napaści Rosji na Ukrainę. Zwlekanie Berlina z sankcjami (np. w kwestii SWIFT), absurdalna pomoc wysłana Kijowowi (sławetne 5 tysięcy hełmów) oraz uwikłanie w interesy geopolityczne z Moskwą (Nord Stream 2) sprawiły, że Niemcy stały się ogólnoeuropejskim chłopcem do bicia, co było widoczne szczególnie dobrze w przestrzeni medialnej. Scholz postanwił to zmienić – i mu się udało.
Odblokowanie dostaw broni i wysłanie na Ukrainę sprzętu przeciwpancernego oraz pocisków Stinger, zablokowanie przestrzeni powietrznej i zwiększenie wydatków na obronność to tylko niektóre z podejmowanych przez Berlin działań. Lwia część niemieckiej odpowiedzi dotyczy sektora energetycznego. Patrząc na zakres tych postulatów, powiedzieć można, że RFN postanowiła przemodelować Energiewende, czyli niemiecką transformację energetyczną.
Co chcą zrobić Niemcy? Zamierzają wzmocnić rozwój źródeł odnawialnych, postawić w kilkanaście miesięcy dwa terminale do odbioru LNG (w Brunsbüttel i Wilhelmshaven), ustanowić prawnie krajowe rezerwy gazu oraz węgla kamiennego i rozbudować możliwości magazynowe błękitnego paliwa o 2 mld metrów sześciennych. Warto przyjrzeć się tym elementom w sposób szczegółowy.
Czynniki pierwsze
Jeśli chodzi o zapowiedź przyspieszenia rozwoju niemieckich źródeł odnawialnych, to warto zauważyć, że jest to w zasadzie kalka z umowy koalicyjnej zawartej przez obecną niemiecką koalicję rządzącą. Dokument ten przewiduje, że już w 2030 roku Niemcy będą pozyskiwać 80% energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych. Oznacza to podniesienie dotychczasowych celów o 15 punktów procentowych oraz podwojenie współczynnika udziału tych technologii z roku 2020, który był dla niemieckich OZE rokiem rekordowym. Już sam ten cel rodzi ogromne wątpliwości co do możliwości realizacji. Zasadzają się one m.in. na wynikach niemieckiej energetyki za rok 2021 – cechowały się one widocznym skokiem generacji energii elektrycznej z węgla oraz problemami w produkcji prądu z OZE wynikającymi ze słabszych warunków wiatrowych. Choć wtórujący Scholzowi minister finansów RFN Christian Lindner powiedział w niedzielę, że „energetyka odnawialna to energia wolności", to jednak jego słowa są wciąż pobożnym życzeniem – działające zależnie od warunków atmosferycznych i pory dnia OZE są bowiem niewolnikami innych mocy, m.in. gazowych – to właśnie gaz (zgodnie ze wspomnianą wyżej umową koalicyjną) ma być dla RFN paliwem przejściowym. Skąd zaś Niemcy go biorą?
Czytaj też
Ok. 60% importowanego przez Niemcy gazu pochodzi z Rosji. Kanclerz Scholz postanowił to zmienić planami budowy terminali do odbioru LNG. Obecnie Niemcy nie posiadają żadnego takiego terminala, choć już raz (w 2019 roku) zadeklarowały, że zainwestują w tę infrastrukturę. Postulat ten pojawił się na kanwie nacisków Waszyngtonu na Berlin w sprawie Nord Stream 2 - wtedy też Angela Merkel zadeklarowała budowę dwóch terminali służących do odbioru LNG. Jednakże ich realizacja praktycznie nie ruszała z miejsca. Już w roku 2020 niemiecki koncern Uniper porzucił plany realizacji tego typu jednostki w Wilhelmshaven, tłumacząc, że woli poświęcić to miejsce na infrastrukturę służącą do importu wodoru. Co ciekawe, w 2020 roku niemiecki tygodnik „Die Zeit" poinformował, że ówczesny minister finansów Olaf Scholz złożył ministrowi finansów Stanów Zjednoczonych Stevenowi Mnuchinowi propozycję dotyczącą wsparcia rozwoju infrastruktury do odbioru LNG kwotą miliarda euro w zamian za nietykalność Nord Stream 2. Propozycja ta nie spotkały się z amerykańską aprobatą. Jednakże może ona wskazywać, że Niemcy używają terminali jako pewnej karty rozgrywanej w momencie wizerunkowej lub politycznej potrzeby. Taka potrzeba właśnie zaistniała – więc może dlatego Scholz ponownie sięgnął po sprawdzony trik w postaci LNG?
Jeśli zaś chodzi o postulaty dotyczące zabezpieczenia i zwiększenia mocy magazynowych to jest to działanie, które powinno być rozpoczęte już dawno – zwłaszcza po sygnale wypuszczonym latem 2021 roku przez Rosjan, którzy zaczęli (tuż przed sezonem grzewczym) opróżniać kontrolowane przez siebie magazyny gazu w Europie.
Atomowe didaskalia
Na uboczu – dość sloganowych – energetycznych wypowiedzi Schoza toczy się jednak dyskusja, która może być realną zmianą dla Energiewende. Chodzi mianowicie o kwestię energetyki jądrowej.
Jak podała Agencja Reutera, niemiecki minister gospodarki Robert Habeck powiedział w wywiadzie dla stacji ARD, że rząd federalny rozważa wydłużenie pracy działających w RFN elektrowni jądrowych. Taka decyzja ma związek z rozpoczętą przez Rosję wojną na Ukrainie i niepewnością w kwestii dostaw gazu z kierunku rosyjskiego. Habeck podkreślił, że nie odrzucałby atomu z przyczyn ideologicznych. Warto zauważyć, że z apelem o wydłużenie pracy jednostek jądrowych wystąpił 25 lutego Günther Oettinger, polityk CDU oraz były komisarz europejski.
Według nieoficjalnych informacji pojawiających się w mediach, niemiecki rząd może już wkrótce rozpocząć komunikację w tym zakresie ze społeczeństwem.
W Niemczech działają obecnie jedynie trzy elektrownie jądrowe (Emsland, Isar, Neckarwestheim) o mocy ok. 4 GW. Planowo mają one zostać zamknięte wraz z końcem 2021 roku. RFN wygasiła inne trzy jednostki w grudniu roku ubiegłego, ograniczając tym samym moc swojej floty jądrowej o połowę – a jeszcze w 2002 roku nad Łabą działało łącznie 22 GW mocy zainstalowanych w elektrowniach jądrowych. Jednakże wydłużenie pracy pozostałych jednostek byłoby ogromnie ważne, z dwóch powodów.
Przede wszystkim, byłaby to szansa na utrzymanie w europejskim systemie trzech potężnych jednostek wytwórczych, gwarantujących stabilne dostawy bezemisyjnej energii. Tego typu aktywa są nie do przecenienia w obliczu wywoływanego przez Rosję kryzysu energetycznego.
Po drugie, takie zachowanie byłoby pośrednim przyznaniem, że energetyka jądrowa wzmacnia bezpieczeństwo Europy oraz uniezależnia ją od surowców z Rosji – a taki argument może być kluczowy w sporach toczących się wokół atomu na forum UE.
Wiele hałasu o nic
Jeśli chodzi o propozycje Scholza w kwestii energetyki, to są one antyrosyjskie głównie politycznie – i tak należy je w pierwszej kolejności odczytywać. Użyta retoryka oraz zasygnalizowana próba odcięcia się Niemiec od związków energetycznych z Rosją są godne docenienia, ale przewidziane w tym celu środki nie są nadzwyczajne, czyli nie licują z wywołaną przez Moskwę sytuacją. Takim nadzwyczajnym krokiem może natomiast być zmiana nastawienia Niemiec do energetyki jądrowej – jednakże ta dyskutowana jest na razie w zaciszu rządowych gabinetów.