Reklama

Analizy i komentarze

Instrukcja obsługi Trumpa. Jak zrozumieć nowego prezydenta USA?

Autor. Donald J. Trump / Facebook

Inauguracja drugiej prezydentury Donalda Trumpa niesie światu sporo wyzwań, ale też kilka interesujących szans. Długofalowo zyskają ci, którzy szybciej zrozumieją ducha nowych czasów.

Gdy cztery lata temu Trump opuszczał Biały Dom, jego dalsza kariera stała pod ogromnym znakiem zapytania: groziły mu liczne sprawy karne, wpływowi Republikanie odcinali się od niego i od jego metod, a spora część świata oddychała z ulgą. Ale teraz powraca silniejszy: znacznie bardziej doświadczony politycznie, otoczony współpracownikami długo i starannie selekcjonowanymi pod kątem lojalności, a przede wszystkim niesiony ogromną falą społecznego poparcia.

I’ll be back

Tak, to częściowo było klasyczne głosowanie „na mniejsze zło” – po prostu nawet centrowi wyborcy w Stanach Zjednoczonych często mieli dosyć arogancji, nieudolności czy złych pomysłów programowych obozu demokratycznego. Z drugiej strony, w kampanii i propozycjach Trumpa warto dostrzegać celniejsze niż u rywali odczytanie dominujących trendów. W skrócie: wzrastającą gotowość na świat pełen egoizmów i darwinistycznej walki o byt, w którym o sukcesie i przetrwaniu decyduje jedynie siła i skuteczność. Moralność, prawo, solidarność i troska o losy całej ludzkości stają się niemodne. Oczywiście, nadal nie w dyskursie Unii Europejskiej czy elit z amerykańskich uniwersytetów – ale w praktycznej polityce międzynarodowej, a także wewnętrznej polityce coraz większej liczby krajów.

YouTube cover video

Trump, ze swoim życiorysem, z ostentacyjnym niekiedy cynizmem oraz ze sławetną „polityką transakcyjną” stanowi tu wręcz wzorzec lidera. Ale to nie on stworzył taki świat. Jest skutkiem, a nie przyczyną. To zaś oznacza, że gdy kiedyś zniknie, nie będzie to końcem „trumpizmu”. Prawdopodobnie sztandar poniosą dalej inni politycy, nie tylko zresztą amerykańscy. Pakiet podstawowy obejmuje zestaw prostych socjotechnik, bezwzględne wykorzystanie możliwości, jakie wnoszą media społecznościowe, afirmację siły (także militarnej) jako metody rozstrzygania konfliktów oraz obietnicę bogactwa… Nie, bynajmniej nie dla wszystkich. Dla najlepszych. Ale wbrew pozorom to działa masowo, bo ruchy takie jak trumpowska MAGA skutecznie wmawiają każdemu ze swych zwolenników, że to właśnie on jest świetny, tylko jacyś „oni” blokują mu ścieżki do sukcesu. To dlatego karpie coraz chętniej głosują za przybliżeniem wigilii, czyli biedni i nisko wykwalifikowani wyborcy wspierają programy, oznaczające de facto wolną rękę dla wielkich oligarchii.

Za moment będziemy zapewne mogli w praktyce obserwować efekty. Przywrócenie tik-toka w USA, czyli otwarcie drogi dla dalszych negocjacji z Chińczykami (dla Elona Muska?) to pierwszy sygnał. Rozmowy z liderami ChRL (telefoniczna samego Trumpa z Xi Jinpingiem i osobista J.D. Vance’a z chińskim „wiceprezydentem”  Han Zhengiem), plus zapowiedź wizyty nowego prezydenta w Pekinie – kolejny. Tak, huczne zapowiedzi ostrej konfrontacji z Chinami wcale niekoniecznie muszą się spełnić od razu, możemy mieć najpierw fazę poszukiwania kompromisu supermocarstw, oczywiście zabezpieczającego ich interesy kosztem całej reszty świata. To oznaczałoby, że np. bardzo zdziwią się liderzy Unii Europejskiej i Władimir Putin. Pierwsi: bo na wypadek wojny handlowej z USA wcale nie będą mieli „planu B”. A drugi: bo być może to wcale nie z nim Trump będzie rozmawiał o warunkach przerwania walk w Ukrainie. On dostanie tylko polecenie z Pekinu, że ma je przerwać. Z punktu widzenia Trumpa taki scenariusz byłby marzeniem, a i Xi na porozumieniu wielkich sporo by zyskiwał. Owszem, może się im nie udać dogadać – ale nie dziwmy się zanadto, gdy jednak spróbują. Nawet gdy równolegle Amerykanie będą podtrzymywać inicjatywy takie jak QUAD (spotkanie świeżo upieczonego sekretarza stanu Marco Rubio oraz ministrów spraw zagranicznych Australii, Indii i Japonii zaplanowano nieprzypadkowo już dzień po inauguracji nowej administracji).

Reklama

Równocześnie pewnie nastąpi ofensywa „trumpizmu” w polityce wewnętrznej, bo tego pilnie oczekują ci, którzy na Trumpa głosowali. Jakieś gesty w polityce migracyjnej i odnośnie kwestii „tożsamościowo-kulturowych”. Uderzenia w „głębokie państwo”, żeby zyskać więcej swobody w dalszych reformach strukturalnych. To utworzenie DOGE – czyli kierowanego przez Muska i Viveka Ramaswamy’ego Departamentu Efektywności Rządu, ale na stole już leży zmodyfikowany projekt „zarządzenia F”, czyli aktu znacząco zwiększającego uprawnienia prezydenta wobec podległych mu urzędników, którego Trump nie zdołał przeforsować w poprzedniej kadencji. I wreszcie, to zdecydowane odejście od polityk środowiskowych Demokratów – czyli po pierwsze więcej swobody dla amerykańskich koncernów technologicznych i energetycznych, zarówno na Ziemi jak i w Kosmosie, a po drugie stworzenie potężnego narzędzia presji na inne kraje.

Kliki, loże i koterie

Stany Zjednoczone już mają nad „resztą świata” ogromną przewagę nie tylko wojskową, ale przede wszystkim ekonomiczną i technologiczną (zdolność efektywnego zarządzania przepływami kapitału i wdrażania innowacji). Wiele wskazuje na to, że bezwzględna polityka nowej administracji będzie sprzyjać pogłębianiu przepaści pomiędzy „silnymi i bogatymi” a pozostałymi, zarówno w skali kraju jak i globalnie. Pojawią się, rzecz jasna, związane z tym napięcia. Te wewnętrzne zapewne da się „zagadać” propagandowo (warto obserwować, co dalej będzie ze Stevem Bannonem, niegdyś wpływowym doradcą Trumpa, dziś najgłośniej protestującym przeciwko rosnącym wpływom „oligarchów” z Muskiem na czele). Te zewnętrzne rozstrzygnie zaś siła. Handlowa, w pierwszym rzędzie – ale w razie potrzeby także wojskowa.

Liberalne i demokratyczne elity takich krajów jak Tajwan, Japonia, Kanada czy Australia będą musiały szybko zbudować własne strategie dostosowawcze do tak zmienionego układu sił (i amerykańskich priorytetów). Dotyczy to także Wielkiej Brytanii i Unii Europejskiej, które – poniekąd – znów „jadą na jednym wózku”. Ekipa Trumpa chyba znalazła sobie dogodne narzędzie, by je podgryzać od środka, w postaci radykalnych ruchów i liderów tutejszej prawicy różnych odcieni (od względnie umiarkowanej Giorgii Meloni we Włoszech, poprzez Alice Weidel i AfD w Niemczech, aż po Tommy’ego Robinsona w Wielkiej Brytanii).

Swoją drogą, na miejscu tych środowisk nie liczyłbym na zbyt daleko posuniętą lojalność Trumpa i Muska: dzisiaj są z punktu widzenia Waszyngtonu pożytecznymi dywersantami, ale jutro mogą zostać porzuceni, jeśli tylko interesy ekonomiczne i strategiczne Stanów Zjednoczonych będą wymagać dogadania się w jakiejś sprawie z „mainstreamowymi” rządami europejskimi. To przy okazji wskazówka dla owych partii „głównego nurtu”: amerykański kontrpartner szanuje tylko siłę, więc jeśli chce się być branym przezeń pod uwagę, trzeba ją po prostu mieć. Czyli: jak najszybciej zadbać o nie tylko papierowy wzrost gospodarczy, o realną jakość edukacji i badań naukowych, a w konsekwencji innowacyjność i wreszcie – o faktyczne, własne zdolności militarne. Trochę już zaczęło się w tych sprawach dziać na Starym Kontynencie, ale zdecydowanie za późno i za mało. A zegar tyka.

Reklama
Reklama
YouTube cover video

Komentarze

    Reklama