Reklama

Gaz jako narzędzie kontroli. Czy Europa wreszcie uwolni się od Rosji?

Widok na kopułę Pałacu Senackiego na Kremlu nocą z powiewającą rosyjską flagą.
Autor. SkyNextphoto/Envato

Nie będzie przesadnie odkrywczym stwierdzenie, że inwazja Rosji na Ukrainę, a potencjalnie także dalej na zachód, nie byłaby możliwa bez „udziału” sektora energetycznego. Oczywiście Gazprom nie wysłał czołgów na Kijów, ale wypracowywane przez tę spółkę (oraz kilka innych) zyski pozwoliły rosyjskiemu reżimowi zgromadzić znaczne rezerwy finansowe.

Rezerwy te służą zarówno pokrywaniu wydatków wojennych, jak i stabilizowaniu gospodarki, zmagającej się z dotkliwymi sankcjami. Warto jednak zauważyć, że lata świetności tamtejszego sektora energetycznego nieuchronnie przemijają, a zbrodnicza polityka Władimira Putina tylko ten proces przyspieszyła.

Surowce fundamentem rosyjskiej dominacji

Rosyjski prezydent doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że odbudowa imperium, nawet tak rachitycznego jak Związek Sowiecki, kosztuje. Dlatego właśnie już wiele lat temu (kto dziś pamięta np. Jukos?) podjął decyzję, że strategiczne surowce energetyczne będą fundamentem, na którym oprze swoją ekspansję – zarówno polityczną, jak i ekonomiczną czy wreszcie militarną. W pewnym sensie udoskonalił on doktrynę Falina-Kwicińskiego.

YouTube cover video

Jej założenia opierały się na prostym, ale skutecznym mechanizmie: skoro Sowieci tracą możliwość militarnego wpływu na Europę Środkowo-Wschodnią, to koniecznym jest stworzenie alternatywnego narzędzia kontroli. Tym narzędziem miały stać się surowce energetyczne – przede wszystkim gaz ziemny i ropa naftowa. W praktyce polegało to na konsekwentnym zwiększaniu uzależnienia krajów europejskich od rosyjskich dostaw, co pozwalało Moskwie utrzymać istotny wpływ polityczny bez użycia „tradycyjnej” siły.

Zgodnie z doktryną, Rosja aktywnie inwestowała w rozwój infrastruktury energetycznej, budując rozległą sieć gazociągów. Najbardziej jaskrawym przykłady realizacji tej strategii w ostatnich latach były projekty gazociągów Nord Stream i Nord Stream 2, które miały uniezależnić Moskwę od krajów tranzytowych, takich jak Polska czy Ukraina, a jednocześnie stworzyć bezpośrednią więź gospodarczą i polityczną między Rosją a Europą Zachodnią, przede wszystkim Niemcami.

Reklama

Energetyka zakładniczką putinowskich mrzonek

Putin dołożył do tego schematu kolejny element, ponieważ oprócz wykorzystywania wyżej opisanej dźwigni do destabilizowania sytuacji geopolitycznej (dość wspomnieć kryzys gazowy z lat 2021-2022) uczynił z sektora energetycznego zakładnika swoich neoimperialnych mrzonek. Do 24 lutego 2022 roku Gazprom był potentatem na europejskim rynku gazu, niemalże symbolem energetycznej potęgi Moskwy. Dla Europy spółka ta pełniła rolę strategicznego dostawcy, zapewniającego surowiec kluczowy dla gospodarek wielu państw członkowskich.  

Choć wydawało się, że znaczenie rosyjskiego gazu jest zbyt duże, by państwa zachodnie zdecydowały się na radykalne ograniczenia importu, polityczna rzeczywistość szybko zweryfikowała te przekonania. Reakcje na inwazję objęły nie tylko bezpośrednie sankcje wobec Rosji, ale również głębokie przemodelowanie polityki energetycznej. W efekcie Gazprom utracił najważniejsze rynki zbytu i musiał zmierzyć się z bezprecedensowymi stratami finansowymi.  Dziś, ponad trzy lata od rozpoczęcia wojny, można postawić tezę, że w wymiarze gospodarczym największym przegranym konfliktu nie jest rosyjskie społeczeństwo, lecz właśnie Gazprom – firma, której imperium energetyczne Kreml wykorzystał do prowadzenia wojny, nie bacząc na jej ekonomiczne konsekwencje.

Ponad dekadę temu, podczas otwierania biurowca spółki Gazprom Export w Sankt Petersburgu (według oficjalnej wersji – rodzinnym mieście Władimira Putina), Aleksiej Miller przekonywał, że:  „Europa będzie coraz bardziej potrzebowała rosyjskiego gazu”. I rzeczywiście było tak przez całe lata, aż jego mocodawca z Kremla nie postanowił udowodnić, że wszystkie ostrzeżenia Europy Środkowej i rozsądnych polityków Zachodu były prawdą. Dziś spółka mierzy się ze stratami i, jak donosi Reuters, poważnie rozważa sprzedaż części luksusowych obiektów, żeby pozyskać niezbędny kapitał. Agencja przypomina w tym kontekście, że pięć lat temu pracowało w niej ponad 600 osób, a dziś zaledwie kilkadziesiąt. I to naprawdę nieźle obrazuje sytuację, w której się znalazł także podmiot dominujący, do którego należy.

Dość wspomnieć, że w 2023 roku Gazprom zanotował pierwsza stratę od… 1999 roku i było to ok. 7 mld dolarów. Rosyjska agencja Interfax podaje, że w 2024 prawdopodobnie będzie ona większa i sięgnie prawie 13 mld dolarów. Przypomnijmy, że w szczytowym okresie Gazprom generował przychody, które stanowiły ładnych kilka procent rocznego produktu krajowego brutto Rosji.

Reklama

Kij ma dwa końce

Można powiedzieć, że w ostatnim czasie mało kto zrobił dla dywersyfikacji dostaw gazu do Europy więcej niż sami Rosjanie, choć pewnie nie są z tego szczególnie dumni. Jeszcze w 2019 udział LNG w imporcie gazu do Europy wynosił ok. 20 proc., jak przypominają analitycy Bruegela. Rok 2023 to podwojenie tego wyniku i 40 proc. – lwia część, to oczywiście gaz pochodzący z USA.

Rosyjski eksport gazu rurociągami do Europy spadł ze 155 mld m3 w 2021 roku do zaledwie 27 mld m3 w 2023. To różnica ponad 80 proc. – z pewnością bolesna, zwłaszcza, że w ślad za nią idzie polityka UE prowadząca do zmniejszenia zapotrzebowania – w latach 2021-2024 spadło ono o ok. 20 proc. - wynika z danych Institute for Energy Economics and Financial Analysis.

To wszystko przełożyło się na spadek dochodów Gazpromu o 70 proc. w roku 2023 – względem średniej z lat 2018-2022. UE zamierza skończyć z wykorzystywaniem rosyjskiego gazu do roku 2027, choć można mieć pewne obawy, czy ten cel zostanie utrzymany i w jakim zakresie.

Niestety sporo wskazuje na to, że rok 2024 był dla rosyjskiego giganta nieco lepszy. Jak wylicza Filip Rudnik z Ośrodka Studiów Wschodnich, największym dostawcą gazu do Europy w minionych dwunastu miesiącach była Norwegia (z udziałem na poziomie 33,2 proc., drugie miejsce zajęła Rosja (18 proc.), zaś dopiero trzecie USA (17 proc.). Z obliczeń think tanku Bruegel wynika, że przełożyło się to na sumarycznie ok. 54 mld m3 gazu (skroplonego i rurociągowego), co oznacza wzrost w ujęciu rok do roku.

Rosjanie poprawili także wyniki w zakresie wydobycia, Aleksiej Miller chwalił się niedawno wzrostem na poziomie 16 proc. r/r. Pocieszającym, choć tylko trochę, jest fakt, że przed 24 lutego 2022 Putin kontrolował ponad 35-45 proc. europejskiego rynku gazu, więc mamy do czynienia z ogromną utratą znaczenia.

Reklama

Koniec rosyjskiej dominacji po wojnie?

I choć putiniści próbują robić dobrą minę do złej gry, to nie ulega wątpliwości, że była to strata bolesna. Gdy Europa odcięła się (a częściowo – została odcięta) od rosyjskiego gazu, koncern znalazł się w sytuacji kryzysowej – stracił najważniejszego klienta. Próby przekierowania dostaw na rynki azjatyckie nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Azja, choć energochłonna, wymaga ogromnych inwestycji w infrastrukturę (gazociągi i terminale LNG), a one są nie tylko kosztowne, ale i czasochłonne. Paradoksalnie, wojna, którą Kreml chciał zapewnić sobie większą kontrolę polityczną nad Europą, stała się początkiem końca rosyjskiej dominacji energetycznej na kontynencie.

Warto również zauważyć, że sama infrastruktura Gazpromu zaczęła tracić na znaczeniu i wartości. Nord Stream 2 nigdy nie zaczął na siebie zarabiać, co przyniosło koncernowi gigantyczne straty, bo kosztował niemało i to na kredyt. Nord Stream 1 także został uszkodzony przez tajemnicze eksplozje we wrześniu 2022 r., co całkowicie wyłączyło go z użytkowania. Pogorszeniu uległa reputacja Gazpromu jako partnera biznesowego. Inwestorzy międzynarodowi zaczęli unikać współpracy z rosyjskim koncernem, obawiając się ryzyka sankcyjnego i nieprzewidywalności rosyjskiej polityki

Perspektywy Gazpromu na przyszłość również nie rysują się w przesadnie optymistycznych barwach. Nawet po zakończeniu wojny i ewentualnym złagodzeniu sankcji, odbudowanie tak zażyłych jak wcześniej relacji handlowych z Europą będzie trudne, o ile w ogóle możliwe. W strategicznym interesie Starego Kontynentu jest, by przestać finansować czołgi, które za kilka lat mogą znowu ruszyć w naszym kierunku.

    Reklama
    YouTube cover video

    Komentarze

      Reklama