Reklama

Dzisiaj żywność, jutro gaz? USA, Ukraina, Rosja i cena pokoju

Naboje i pionki na planszy do gry w szachy.
Autor. orcearo/Envato

Amerykański plan wobec agresji przeciwko Ukrainie ewidentnie brzmi: „pokój jak najszybciej i za wszelką cenę”. Tymczasem Rosja wciąż dorzuca do tej ceny nowe opłaty.

Przed niedawną rundą negocjacji w saudyjskim Rijadzie, toczonych przez przedstawicieli USA równolegle z delegacjami Ukrainy i Rosji, strategie stron były dosyć przewidywalne. Amerykanie zamierzali „dopiąć” z Kijowem sprawy porozumienia surowcowego, narzucić swoje pomysły odnośnie do energetyki i upewnić się, że Ukraińcy nie zeszli z drogi grzecznego akceptowania przywództwa USA.

I to się – generalnie – udało, mimo, że równolegle prezydent Wołodymyr Zełenski w paru publicznych wypowiedziach pozwolił sobie na ryzykowne sformułowania pod adresem amerykańskich przywódców. Tym razem Donald Trump i J.D. Vance szczęśliwie nie odpowiedzieli wstrzymaniem współpracy wojskowej i wywiadowczej, co w paru europejskich stolicach (i na pewno w ukraińskich jednostkach na froncie) spowodowało westchnienie ulgi.

YouTube cover video

Z rozmowami amerykańsko-rosyjskimi jest trudniej. W poniedziałek obie delegacje spędziły przy stole 12 godzin, ale nie wypracowały wspólnego komunikatu, nawet na poziomie grzecznościowych ogólników (w języku klasycznej dyplomacji taka sytuacja stanowi komunikat sam w sobie, brzmiący: „rozbieżność stanowisk jest bardzo duża”).

Rosyjska gra na czas

Zresztą, już w trakcie rozmów rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow zapowiadał, że nie będzie żadnego wspólnego dokumentu, co zapewne stanowiło formę zawoalowanej presji na Amerykanów – bardzo potrzebujących wizerunkowego sukcesu, czyli sygnału, że ich dyplomacja przynosi efekty, a pokój jest tuż-tuż. Potem ogłoszono, że komunikat jednak będzie, ale dopiero we wtorek – co z kolei oznaczało, że obecni w Rijadzie negocjatorzy przesłali swe stanowiska do szefów, a redakcja tekstu musi dokonać się na dużo wyższym szczeblu. Wczoraj rano wróciła wersja, że „nikakowo soobszczenija niet”, ale po kolejnych kilku godzinach strony jednak opublikowały swoje oświadczenia o wynikach rozmów.

Ten informacyjny kontredans skończył się więc sytuacją win-win. Trump ma swój sukces (a przynajmniej jego pozory), bo jednak wymusił pierwsze od swej inauguracji formalne porozumienie walczących stron. Rosjanie nie obiecali zaś niczego, co nie leżałoby w ich interesie, czyli udało się im znów zagrać na czas, nie wkurzając nadmiernie strony amerykańskiej (na taki zaś scenariusz bardzo liczą Ukraińcy, upatrując w nim swojej szansy).

Z opublikowanych stanowisk wynika, że mamy umowę o zaniechaniu działań wojennych na Morzu Czarnym – co jest dobrą wiadomością dla obu stron, acz z różnych względów. Bardziej chyba dla Rosjan, którzy jednak doznali na tym teatrze operacyjnym kilku bolesnych i prestiżowych porażek, między innymi w postaci zatopienia flagowego okrętu Floty Czarnomorskiej, krążownika „Moskwa”.

Problem w tym, że nie wiemy tak naprawdę, czy i kiedy ta część uzgodnień realnie wejdzie w życie – bo Kreml niezwłocznie uzależnił ich wdrożenie od dalszych działań Amerykanów, mających polegać na pomocy w zniesieniu międzynarodowych sankcji na rosyjskie rolnictwo i eksport nawozów, a przede wszystkim ponownego włączenia niektórych swych banków do międzynarodowego systemu finansowego. Rosjanie chcą też paru innych rzeczy, w tym zgody na import technologii i maszyn – teoretycznie na potrzeby sektora rolnego, ale łatwo się domyślić, do czego w praktyce mogłaby służyć ta furtka.

Reklama

Zaślepieni Amerykanie

Prezydent Zełenski natychmiast nazwał żądania Kremla manipulacją, ale jest mało prawdopodobne, by znalazł zrozumienie w Waszyngtonie. Tam bowiem panują nastroje bardzo wyraźnie prorosyjskie, co widać nie tylko w wypowiedziach samego Trumpa czy „głównego negocjatora” Steve’a Witkoffa, ale np. sekretarza obrony Pete’a Hegsetha. Ten, odpowiadając na pytania dziennikarza Fox News o aferę z ustalaniem na komercyjnym komunikatorze planów ataku na Jemen, skupił się na emocjonalnym atakowaniu redakcji „The Atlantic” (skądinąd, pisma uznawanego w branży dość powszechnie za wzorzec obiektywizmu, rzetelności i wysokich standardów merytorycznych) – a jako jednego z kluczowych argumentów użył rzekomej „antyrosyjskości” tego tytułu. Zaślepienie ideologiczne miesza się tutaj ze skrajną niekompetencją, także z zerowym stanem wiedzy o samej Rosji, jej strategiach i taktykach.

Kalkulacja Kremla jest natomiast przewidywalna. Dzisiaj spróbuje wytargować poluzowanie sankcji w jednym sektorze, by stworzyć precedens – jutro posunie się o krok dalej, albo i kilka, gdy opór będzie względnie słaby. Bo gospodarka rosyjska dołuje i jest na skraju załamania, więc pomimo propagandowych zaklęć Putin wie, że musi szybko zapewnić jej kroplówkę.

A sankcje jednak bolą, najbardziej te dotyczące systemu rozliczeń i ubezpieczeń transakcji oraz transportu, bo blokują wpływy nawet z nielegalnego eksportu surowców energetycznych, a także utrudniają płacenie za pozyskiwane wciąż technologie podwójnego przeznaczenia.

Reklama

Marzenia o powrocie na europejski rynek energii

Wisienką na tym torcie byłoby pewnie uzyskanie możliwości powrotu na atrakcyjne rynki energetyczne, w tym europejski. Do niedawna mogło się wydawać, że to całkowita abstrakcja – ale polityka Trumpa ośmiela Rosjan, by snuli śmiałe plany (lub chociaż marzyli). Przecieki o zainteresowaniu administracji USA odkurzeniem projektów Nord Stream nie są zapewne przypadkowe: z punktu widzenia Waszyngtonu sprzedawanie Europejczykom zarówno rosyjskiego, jak i amerykańskiego gazu może wyglądać na atrakcyjny biznes.

Dla nas to kiepskie informacje, bo jeśli prezydent USA postanowi rzeczywiście spełniać żądania Rosjan w tym zakresie (a nie tylko im to mgliście obiecywać) to już w krótkiej perspektywie będzie musiał otworzyć nowe pole konfliktu z pozostałymi państwami G7 i z europejskimi członkami NATO, a ofiarą tego padnie pośrednio Ukraina i Polska pewnie też. W dłuższej – może zapewnić Kremlowi spory strumień nowych pieniędzy i technologii, czyli narzędzia do kontynuowania obecnej wojny, a być może nawet do wszczęcia nowych.

Pozostaje nam na razie obserwować dalsze zachowania Amerykanów – i trzymać kciuki za ich otrzeźwienie.

    Reklama
    YouTube cover video

    Komentarze

      Reklama