Reklama

Portal o energetyce

Krok w przód, dwa w tył – polska zielona energia ma problem z decyzjami [KOMENTARZ]

Fot. Pixabay
Fot. Pixabay

W starych piosenkach Hanna Kunicka śpiewała „Chciałabym i boję się”, a Jan Kaczmarek nawet bardziej bezpośrednio „Czego się boisz, głupia” – i to chyba najlepiej pasuje do obecnej sytuacji polskiej energetyki w czasie transformacji – pisze prof. Konrad Świrski.

W starych piosenkach Hanna Kunicka śpiewała „Chciałabym i boję się”, a Jan Kaczmarek nawet bardziej bezpośrednio „Czego się boisz, głupia” – i to chyba najlepiej pasuje do obecnej sytuacji polskiej energetyki w czasie transformacji. Lęk przed podjęciem ostatecznej decyzji, przed konsekwencjami, wreszcie przed całkowitą zmianą jest czymś normalnym w naszym życiu i właśnie ta fraza (chcę, ale się boję) jest jedną z częściej wbijanych w wyszukiwarki internetowe, a także zadawanych w gabinetach psychoanalityków. O ile łatwo się wahać, same odpowiedzi i proponowane rozwiązania są już bardzo niejasne, rozmyte i wcale nieoczywiste do zastosowania – większość porad to tak naprawdę – uświadom sobie własną sytuację i po prostu „weź się w garść i przestań się bać”.

Z jednej strony wydaje się ze wszystko jest oczywiste – czytając strategie energetycznych championów jest „zielony zwrot”, „zielona droga”, jasne sygnały o polityce zmian i dostosowaniu się do nowej rewolucji energetycznej. Jest też i PEP 2040 (nieco zdezaktualizowany, co prawda, wobec nowych wymagań europejskich pokazujących nowe ambicje przy zaostrzonych celach redukcyjnych CO2). Jest i wielki program morskiej energetyki wiatrowej a nawet globalny plan odejścia od węgla. Jest wreszcie i Krajowy Program Odbudowy, i podejście do wielkich europejskich funduszy, które mają wspomagać energetyczną transformację, i zgrubne założenia, ile miliardów w jedną i w drugą stronę. Wydaje się, że sprawa jest oczywista - „chcemy i będziemy się zmieniać”. 

Z drugiej strony, wszystko idzie jak po grudzie. Jakoś dobrze wygląda to w pierwszych kolorowych strategiach, a nawet w generalnym dokumencie strategicznym, a może nawet i w ustawie rozpoczynającej program, ale za chwilę to wszystko łapie jakieś opóźnienia, problemy, wahania, a na koniec – co najgorsze – zaczyna jakoś wracać do punktu wyjścia, bo może „wcale nie trzeba nic zmieniać”. Z punktu widzenia realnej legislacji - jest źle. Wzmiankowana od dawna (i niezbędna) modyfikacja ustawy odległościowej, odblokowującej możliwość budowy lądowych farm wiatrowych właśnie wpadła na minę wewnętrznych walk politycznych i nie wydaje się, że szybko pokaże jakiś ostateczny kształt i zostanie przegłosowana. Efektem będzie całkowity zastój nowych inwestycji w LFW i brak niezbędnych MW w mocy zainstalowanej i MWh w zielonej produkcji, nie tylko dla wypełnienia europejskich celów, ale i dla polskiego – europejskiego przemysłu, który musi mieć zielone zasilanie. Morskie Farmy Wiatrowe po wielkim wysiłku uchwalenia początkowych ustaw i przygotowaniu podstaw dla inwestycji (m.in. cena referencyjna - niezależnie czy jest za mała, ale jest), w jakiś dziwny sposób zaczyna powoli łapać dryf decyzyjny i obawiam się, że rok 2026, a nawet 2028 jest już czasem nierealistycznym dla pierwszej produkcji na Bałtyku. Morski port inwestycyjny w Gdyni – dopóki był ikonografiką na folderach i prezentacjach, wyglądał okazale, w fazie przejścia do konkretów – zaczyna być problemem (warto zwrócić uwagę, że nieśmiało już się przebąkuje o opcji wykorzystania portów zagranicznych dla budowy). Program strategicznych zmian w górnictwie, po tytanicznym (jak na Polskę) wysiłku przygotowania pierwszej umowy, gdzie w ogóle pojawiał się data zamknięcia kopalń - przygasł i tli się małym płomieniem. Energetyka węglowa czekając na kolejny krok w wydzielaniu aktywów NABE (to też jakoś wakacyjnie zwolniło) wpisuje się w ogólny scenariusz, a wszystko związane z węglem zaczyna przykrywać chmurą wyższych cen na rynku (dziś ARA to 135 $/tonę, a było 50)  - więc może jest dobrze jak jest, a najważniejsze zmiany to kołowrót osób zarządzających w najważniejszych strategicznych firmach.

image

 Reklama

Może to czas wakacyjny i zwyczajowe pierwsze dwa tygodnie sierpnia. kiedy nic się nie dzieje. Ale obawiam się, że niestety to gwałtowny powrót syndromu „chciałabym, ale się boję” i przemożny wpływ polityki na energetykę. Jak jest – każdy widzi – dyskusja jest o zupełnie innych rzeczach i problemów lepiej się nie dotykać. Niepewna sytuacja z funduszami i finansowaniem, niepewna sytuacja z samą strategiczną decyzją (zielony zwrot ma wielu potężnych przeciwników), nerwowe liczenie procentów i głosów – więc kurs zmiany staje w miejscu. 

W tym przypadku – nie ma innego wyjścia – trzeba poszukać rozwiązania w przeglądarce internetowej. Wbijamy znajomą frazę i widzimy odpowiedzi, że problem nie zniknie i nie należy go chować, że każdy miesiąc później to znaczy dodatkowo trudniej i że próby zostania z lękiem i akceptacją złej sytuacji to w końcu katastrofa. I ewentualnie przesłuchanie jeszcze raz piosenki Jana Kaczmarka i jej ostatniej zwrotki – w końcu trzeba się zdecydować…

- prof. Konrad Świrski

Reklama

Komentarze

    Reklama