Wywiady
Zachmann: inwestycje energetyczne UE muszą być skoordynowane. Inaczej będzie chaos
Czeka nas za moment boom inwestycyjny w elektroenergetyce, jeśli nie skoordynujemy naszych inwestycji między państwami członkowskimi, będzie to niezwykle trudny proces – mówi Georg Zachmann z think tanku Bruegel.
Jakub Wiech: Co Pan rozumie przez pojęcie „integracja”?
Georg Zachmann, senior fellow w think tanku Bruegel, współautor raportu „Unity in power, power in unity: why the EU needs more integrated electricity markets”: To nie jest proste pytanie. Na przykład: spójrzmy na różnice między systemem energetycznym Malty a systemem energetycznym Polski. Pierwszy to system typu wyspiarskiego, który potrafi polegać na własnych zdolnościach generacyjnych. A tymczasem system polski może wykorzystać np. potencjał wiatru wiejącego w innych krajach, aby zredukować pracę swoich jednostek węglowych lub gazowych. Większość krajów UE już importuje energię elektryczną w okresach, gdy mogą ją uzyskać taniej względem własnej produkcji. Ale z uwagi na ograniczoną liczbę linii przesyłowych i interkonektorów istnieją limity takiej wymiany handlowej. Ponadto, nie mamy integracji na poziomie decyzji inwestycyjnych. W naszym raporcie walczymy właśnie o to – stajemy bowiem przed ogromnym boomem inwestycyjnym w elektroenergetyce i jeśli nie skoordynujemy naszych inwestycji między państwami członkowskimi, będzie to niezwykle trudny proces.
Jak trudny?
Z szokami cenowymi przenoszącymi się z jednego kraju do drugiego, a być może nawet z niedoinwestowaniem w niektórych przypadkach. Dlatego domagamy się jakiejś formy europejskiej koordynacji inwestycji. I jesteśmy stosunkowo niechętni do już narzucania, jak powinna wyglądać ta integracja czy koordynacja decyzji inwestycyjnych. Można myśleć np. o wspólnym planowaniu systemu docelowego albo o sporządzaniu Krajowego Planu Energetyczno-Klimatycznego w sposób skoordynowany. Ale oczywiście można również myśleć o europejskim mechanizmie mocowym z podejściem rynkowym. To musi być decyzja polityczna podjęta na najwyższym szczeblu.
Czyli twierdzi Pan, że istniejące ramy energetyczne Unii Europejskiej nie są wystarczające do koordynacji nadchodzących inwestycji?
Jak powiedziałem, w najbliższych latach czekają nas ogromne inwestycje w sektorze elektrycznym. Elektryczność stanie się dominującą formą energii w gospodarce UE w ciągu następnych dwóch dekad. W 2040 roku będzie ona odpowiadać za ponad połowę naszego zużycia energii. I jej udział będzie nadal rósł. Dlatego inwestycje związane z elektrycznością będą znaczącym procentem europejskiego PKB. Ogólnie rzecz biorąc, może około 20% naszych ogólnych inwestycji może pójść w szeroko pojęty system elektroenergetyczny (wliczając w to urządzenia reagujące na aktualną sytuację mocową).
Brzmi drogo.
Dokładnie. Dlatego musimy to zrobić dobrze. Teraz proszę wyobrazić sobie, co może się stać, jeśli kraj taki jak Niemcy wdraża swój własny plan budowy jednostek szczytowych na rynku wewnętrznym, ale przeszacowuje potrzebny zasób mocowy. Innymi słowy mówiąc: Niemcy przeskalowują system. Oznaczałoby to, że cena na rynku hurtowym rosłaby rzadko. W konsekwencji, sąsiednie kraje – jak np. Polska – nie miałyby motywacji do inwestowania w swoje własne jednostki szczytowe. Doszłoby do sytuacji, w której inne kraje musiałyby reagować na krajową politykę energetyczną Niemiec. A wtedy wszyscy zaczęliby grać w swoje własne gry, które stają się w pewnym momencie niezwykle skomplikowane. Dlatego potrzebujemy pewnego rodzaju mechanizmu koordynacji. W przeciwnym razie, dostaniemy konfliktogenne plany – i stracimy efektywność.
Czy uważa Pan, że koordynacja ograniczy te wspomniane gry poszczególnych państw?
Boję się, że nie stworzymy sensownie skoordynowanego systemu – co z pewnością doprowadzi do tych właśnie gier. Energia elektryczna to nie tylko określona ilość terawatogodzin rocznie, to również lokalizacja. To skala czasu, w której trzeba produkować tę energię. Na przykład: nie można włączać i wyłączać co godzinę elektrowni jądrowej. Jej praca wymaga pewnego ustalonego i stabilnego harmonogramu. A z drugiej strony, jeśli w północnej Europie świeci słońce, ceny elektryczności mogą spaść do zera – i trzeba być na to gotowym. Dlatego potrzebujemy pewnego rodzaju wspólnego rynku – lub przynajmniej wspólnego planowania, aby zharmonizować nasze wysiłki celem uzyskania dostatecznej liczby odpowiednich elektrowni we właściwym miejscu i czasie.
Podkreślił Pan znaczenie krajowych różnic między krajami UE na polu energetyki. Uważa Pan, że nie staną one na przeszkodzie takiej integracji?
To skomplikowane i złożone wyzwanie dla decydentów politycznych. Jednakże myślę, że będzie ono wykonalne, bo nie będziemy szli w kierunku pełnej, kompletnej harmonizacji systemu. Na przykład: Niemcy dalej będą mogły blokować korzystanie z elektrowni jądrowych, podczas gdy Polska i Francja będą je budować. Dzięki zaufaniu i przewidywalnym zasadom możemy tak zbudować efektywny wspólny system, który akceptuje pewną ilość elementów tworzonych na poziomie narodowym. Ale jak na razie dzieli nas od tego przepaść.
A tymczasem Polska pozostaje daleko w tyle za Niemcami pod względem transformacji energetycznej lub wsparcia dla czystej energii. Takie kraje jak Polska mogą łatwo zostać pozbawione korzyści z tego jednolitego rynku.
Myślę, że będzie odwrotnie – kraje takie jak Polska mogą skorzystać z większych inwestycji realizowanych po niższych kosztach, jeśli tylko będą one związane pewnymi wspólnymi zasadami. Prawdziwy problem leży gdzie indziej: chodzi raczej o to, czy korzyści z jednolitego rynku trafiać będą asymetrycznie do poszczególnych krajów. I to jest bardzo ważne pytanie. Wyobrażam sobie systemy, w których do pewnych państw napływają znacznie większe korzyści niż do innych. Tutaj piłkę powinni przejąć decydenci polityczni. Ich zadanie to znaleźć sposoby na sprawiedliwe podzielenie się tymi benefitami.
A co z ceną energii elektrycznej? Czy powinna być wspólna dla całego europejskiego rynku?
Trzeba na to spojrzeć przez pryzmat np. różnorakiego opodatkowania energii na poziomach krajowych, które wciąż odgrywa istotną rolę cenotwórczą. Tak samo istotny jest koszt systemowy; on może stać się potencjalnie jeszcze ważniejszy. Dyskusja zatem nie dotyczy samej ceny prądu, ale redukcji kosztów systemowych poprzez efektywne zarządzanie. To właśnie proponujemy – możemy obniżyć koszty systemowe o 10-20% dzięki współdziałaniu. A potem możemy także zmniejszyć koszty kapitałowe. Finalnie powinno to być korzystne dla konsumentów. Ponadto, dzięki temu udałoby się zwiększyć konkurencję między uczestnikami rynku. To kolejna przestrzeń dla zysków konsumenckich. Natomiast w szczegółach tkwi wielki problem, dotyczący redystrybucji między różnymi rodzajami konsumentów, polegający na przerzucaniu niektórych kosztów np. na gospodarstwa domowe czy przemysł.
Redystrybucja rodzi pytania o sprawiedliwość i solidarność. Czy nie uważa Pan, że UE brakuje solidarności energetycznej nawet na bardzo podstawowym poziomie? To może stanowić problem w tworzeniu bardziej złożonych struktur.
Cóż, efekty redystrybucyjne tej – raczej technokratycznej – reformy, którą obmyśliliśmy, nie są neutralne. Niektórzy zyskają więcej niż inni. I trzeba o tym mówić od samego początku. Musimy zadać konkretne pytania: kim są najwięksi zwycięzcy tego procesu? Kto zyska najmniej? Jak podzielimy zyski? Myślę, że możliwe jest ustalenie drogi wspólnego rozwoju, która mogłaby istotnie poprawić warunki energetyczne UE.
Jednym z najważniejszych argumentów jest obniżenie kosztów energii elektrycznej i transformacji energetycznej. Ale zauważyłem, że niektóre z Państwa danych ustalają te redukcje kosztowe porównując dwa modele, w których jeden nie uwzględnia w ogóle transgranicznego handlu energią. Czy nie sądzi Pan, że to trochę skrajne?
Zgadzam się, to są dwa skrajne scenariusze, w których mamy z jednej strony doskonale zintegrowany rynek, a z drugiej systemy działające jak wyspy. Oczywiście, rzeczywistość leży gdzieś pośrodku. Jednak wyzwaniem jest dokładne określenie, gdzie teraz jesteśmy i jak daleko możemy jeszcze posunąć się w kierunku zintegrowanego rynku. Moim zdaniem jest bardzo dużo do zrobienia w zakresie obniżania kosztów.
Dziękuję za rozmowę.