Reklama

Elektroenergetyka

Elektryczna dziura budżetowa - ile kosztować będą dopłaty do prądu? [KOMENTARZ]

Fot.: Pixabay
Fot.: Pixabay

Po wielu miesiącach negowania podwyżek cen energii, Minister Energii Krzysztof Tchórzewski zapowiedział, iż rząd całkowicie pokryje spodziewane podwyżki w cenach dla gospodarstw domowych, małych i średnich przedsiębiorstw oraz przedsiębiorstw energochłonnych, co konstytuuje w zasadzie całość gospodarki. Program, okrzyknięty już terminem „Energia+”, dla niektórych może wydawać się prostym sposobem na rozwiązanie problemu, jednak tak naprawdę jest to karkołomny sposób na oszukiwanie rzeczywistości, głównie w celu zwodzenia Polaków aż do wyborów.

Aby oddzielić ziarno od plew, warto na początek przytoczyć powody podwyżki cen, o którą do Urzędu Regulacji Energetyki zgłosili się polscy dostawcy energii. Chodzi o drożejący węgiel oraz wzrost cen uprawnień na emisję CO2.

Ceny czarnego złota są kwestią fluktuacji rynkowych, które zawsze mogą ulec zmianie. Kwestie kosztów CO2 można jednak uznać za początek długookresowego trendu. W ciągu ostatnich dwóch lat ceny uprawnień do emisji wzrosły z 5 euro za tonę do prawie 20 euro. Wg analityków, już za dwa lata mają one osiągnąć 30 euro, aby sięgnąć pułapu 40 euro po kolejnych dwóch latach.

W tym miejscu przechodzimy do sedna problemu, czyli odpowiedzi na pytanie, dlaczego te dwie zmienne są dla naszej gospodarki tak szczególnie bolesne. Otóż produkcja 1 MWh energii elektrycznej w Polsce „kosztuje” nas ok. 770 kg dwutlenku węgla. Źródłem takiej sytuacji jest oparcie miksu energetycznego w 80% na węglu, w szczególności na węglu brunatnym, który stanowi 31% całego miksu.

Dodajmy do tego przestarzałą infrastrukturę, nieporadność i nieskuteczność w budowie elektrowni jądrowej i celowe utrudnianie rozwoju OZE, a otrzymamy gospodarkę produkującą ok. 127,8 mln ton CO2. Tylko część tej emisji była darmowa, za pozostałą firmy energetyczne musiały słono zapłacić. Warto jednak pamiętać, iż uprawnienia do emisji sprzedaje nie Unia Europejska, ale państwa członkowskie, które z pozyskanych środków mają inwestować w transformację energetyczną na niskoemisyjne źródła energii.

Miesięcznie polska gospodarka zużywa około 13 500 GWh energii. Przeciętna cena za 1 kWh to 0,6 zł (uśredniona wartość dla każdego z konsumentów od detalu po hurt). Tym samym, miesięczny koszt dostaw prądu to ok. 8 mld złotych, co rocznie daje 96 mld zł. Około jedna trzecia tej kwoty to cena samej energii, reszta to podatki, akcyza oraz koszt przesyłu i dystrybucji. Wg doniesień „Dziennika Gazety Prawnej”, spółki energetyczne wniosły do URE o podwyżki w wysokości 30%. To oznaczałoby, że koszty programu rekompensat mogą kosztować budżet państwa nawet 10 mld złotych.  

To olbrzymia kwota, w związku z czym warto zadać sobie pytanie, w jaki sposób ministerstwo energii wyobraża sobie pokrycie takiego zobowiązania. Według deklaracji Krzysztofa Tchórzewskiego, rekompensata ma zostać pokryta ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2. Ten pomysł sam w sobie jest zły. Jak bowiem wspomniałem wcześniej, środki z emisji mają być przeznaczone na budowę nowoczesnej infrastruktury energetycznej, która w przyszłości ma uchronić nas przed takimi podwyżkami cen.

Rząd tymczasem chce przepalić te pieniądze na oszukiwanie rzeczywistości, jednocześnie uniemożliwiając sobie zgromadzenie kapitału choćby na obiecywaną od dawna elektrownię jądrową. Nawet gdyby wykorzystano wszystkie pieniądze z emisji na rekompensaty, i tak pozostaje ok. 3,5 mld złotych do pokrycia z budżetu państwa. Jest to kwota równa rocznym przychodom budżetu z tytułu ceł.

Nawet jeśli rząd załata tę dziurę, problem wyższych cen za prąd nie zostanie do końca rozwiązany. Jak podaje "Puls Biznesu", organy samorządowe, chcące zagwarantować sobie umowy z przewoźnikami kolejowymi bądź z firmami energetycznymi, już teraz z przerażeniem spoglądają na rynek, na którym oferowane im są ceny po uwzględnieniu podwyżek. To wiązać się będzie z wyższymi cenami choćby biletów na komunikacje miejską czy pociągi. 

Ponadto, nieodłącznym skutkiem wtłoczenia miliardów złotych w gospodarkę, będzie wzrost inflacji. W tym aspekcie żadna rekompensata nie powstrzyma praw ekonomii. Według obecnych szacunków NBP, przed komunikatem ME, inflacja w 2019 roku ma wzrosnąć o 0,5 punktu procentowego, właśnie z powodu wzrostu cen energii. Powstrzymanie tego wzrostu poprzez opłacenie jej przez rząd, będzie miało symetryczny efekt na stronę podażową inflacji, czyli ilość pieniądza w gospodarce. Ostateczny efekt jest nieubłagany – ceny wzrosną.

Rok 2019 będzie obfitował w wiele wydarzeń politycznych. Czekają nas wybory do Parlamentu Europejskiego w maju oraz wybory parlamentarne na jesieni. Wobec przedstawionych powyżej argumentów można z całą pewnością założyć, iż intencje władz są jasne – oszukać obywateli w roku wyborczym, by po wyborach ukazać im bolesną prawdę – jesteśmy zacofanym energetycznie państwem i jeśli kolektywnie nie zaczniemy pracować nad poprawą status quo, wszyscy bez wyjątku będziemy za to zaniedbanie płacić coraz więcej z własnego portfela.

Reklama
Reklama

Komentarze