Reklama

Zapomnieliśmy, że siedzimy z Ukraińcami na jednej gałęzi. Tylko my trochę dalej

Ukraina wojna zniszczenia rosja ataki rakietowe
Skutek rosyjskiego ataku na Izium.
Autor. Volodymyr Zelenskyy / Володимир Зеленський (@ZelenskyyUa)/X

Upadek Ukrainy byłby dla Polski katastrofą – gospodarczą, polityczną i społeczną. Warto o tym przypomnieć w 3. rocznicę rosyjskiego ataku oraz w momencie diametralnej zmiany polskich nastrojów społecznych.

Od pełnoformatowej napaści Rosji na Ukrainę minęły już 3 lata. Przez ten czas – tak krótki i tak długi jednocześnie – zmieniło się bardzo wiele. Zmieniły się także relacje polsko-ukraińskie, które ewoluowały od zażyłej przyjaźni pełnej współczucia do coraz większej niechęci czy wręcz wrogości. Obecnie w Polsce duża część społeczeństwa jest nieprzychylna zarówno Ukrainie, jak i samym Ukraińcom. Warto więc przypomnieć, że zarówno Polska jak i Ukraina, zarówno Polacy jak i Ukraińcy siedzą na tej samej gałęzi. Żeby to zrobić, można wyobrazić sobie następujący scenariusz: co by było, gdyby Ukraina przegrała wojnę, jaka cały czas toczy się na jej granicy.

Wojna jest dla państwa sprawą najwyższej wagi, sprawą życia lub śmierci

Przyjmijmy następujący scenariusz, oparty na wiedzy, którą można było zebrać przez ostatnie 3 lata: zachodni sojusznicy odwracają się od Ukrainy, zmuszając ją do zawarcia zgniłego pokoju, który trwa krótko – po tym czasie Rosja atakuje ponownie, odnosząc znacznie większe sukcesy niż w 2022 roku. Ukraińskie państwo kapituluje, rząd ucieka, a Rosja osadza w Kijowie swojego człowieka. Co się wtedy dzieje?

YouTube cover video

Po pierwsze, upadek Ukrainy prowadzić będzie do stopniowego załamywania się polskiej gospodarki. Proces ten rozłoży się na lata, ale będzie niezwykle trudny – o ile niemożliwy – do zatrzymania. W oczach inwestorów i przedsiębiorców Polska stanie się bowiem potencjalnym krajem frontowym, narażonym nie tylko na pełnoformatowy atak, ale przede wszystkim: na działania poniżej progu wojny. Tego typu sytuacje obserwuje się już teraz; w sytuacji, w której Rosja nie będzie już musiała zajmować się Ukrainą ich natężenie zapewne wzrośnie. Co więcej, zwycięska Rosja będzie chciała zapewne pójść dalej, a Polska i kraje bałtyckie jawią się jako następni w kolejce. Podsumowując: spółki i inwestycje uciekają, spadają ratingi, gospodarka podupada.

Po drugie, w takiej sytuacji Polska będzie zmuszona do przestawienia swojej gospodarki de facto na tryby wojenne. Kraj zacznie szykować się na wojnę – pieniądze na wojsko popłyną zatem szerokim strumieniem, ale budżet nie jest z gumy. Znaczące zwiększenie nakładów na obronność będzie musiało wiązać się z okrojeniem innych wydatków. Ucierpieć mogą np. usługi publiczne, transformacja energetyczna, wsparcie socjalne. Może okazać się, że będzie trzeba wstrzymać poszczególne inwestycje, bo priorytet zyskają nakłady na siły zbrojne. Wydatki mają swój koszt alternatywny. X mld złotych na wojsko to -X mld złotych na cokolwiek innego. Co ważne, te tysiące milionów złotych, które polskie państwo przeznacza corocznie na schrony, szkolenia wojskowe cywili, na sprzęt dla szpitali polowych to kasa na inwestycje, z których nie będzie praktycznie żadnego ekonomicznego zwrotu: inwestuje się bowiem w biologiczne przetrwanie narodu.

Po trzecie, do Polski napłyną kolejne miliony uchodźców z upadłego państwa – w tym uciekinierzy polityczni, którzy będą prześladowani przez obcy reżim. Być może nad Wisłą będzie chciał ulokować się ukraiński rząd na uchodźstwie – byłoby to zrozumiałe politycznie i geograficznie. Oznacza to jednak powtórkę z marca 2022 roku. Jednakże w nowej sytuacji możliwości polskiego państwa i społeczeństwa mogą okazać się znacznie mniejsze. Polska będzie musiała sama przygotować się do wojny, możliwości finansowe, organizacyjne i logistyczne zostaną więc ograniczone. Rodzi to obawy o sytuację wewnętrzną w momencie, w którym kraj stanie się ponownie szlakiem tranzytowym dla milionów osób. Co więcej, militaryzacja państwa dotyczy nie tylko jego budżetu czy służb – rozciąga się na całe społeczeństwo. Setki tysięcy młodych ludzi dostają powołania do wojska, cywilna część państwa militaryzuje się, gotując do obrony, życie codzienne przesiąknięte jest napięciem i przeczuciem, że każdego dnia może dojść do takiego czy innego ataku.

Reklama

Po czwarte, taka nowa sytuacja powoduje, że duża część społeczeństwa chce ratować się przed wojną, wcieleniem do wojska czy innymi ryzykami – i wyjeżdża z Polski. Następuje drenaż społecznego mózgu, gdyż zjawisko to obejmuje przede wszystkim najlepiej sytuowanych, którzy mają możliwości wyjazdu. Innymi słowy mówiąc, duża część intelektualnych i ekonomicznych elit rozgląda się za bezpiecznymi przyczółkami za granicą. Trudno im się dziwić patrząc na to, co Rosjanie robili z cywilami na Ukrainie. Z Polski wyjeżdżają zatem najlepsi, niektórzy – na zawsze. Ci, którzy zostają żyją codziennie pod olbrzymią presją psychiczną. Wejdą czy nie wejdą? - z tym pytaniem budzi się i zasypia polskie społeczeństwo. Szerzą się zatem choroby psychiczne i inne zaburzenia, życie jest pełne ogólnego zmęczenia, wielu nie wytrzymuje takiego ciężaru.

Najwyższym osiągnięciem – pokonać wroga bez walki

Tak zatem wygląda życie w Polsce po klęsce Ukrainy – a jest to jedynie wskazanie kilku najważniejszych jego sfer. Wiele płaszczyzn, na które rozleje się widmo wojny nie zostało nawet napomkniętych w powyższym opisie.

Owszem, można odbijać te argumenty przynależnością Polski do Unii Europejskiej czy NATO – lecz wyliczone wyżej skutki w dużej mierze spadną na państwo polskie nawet przy założeniu, że ryzyko wybuchu wojny z Rosją będzie relatywnie nieduże. Wystarczy, że będzie większe niż obecnie – a przy upadku Ukrainy taki wariant wydaje się oczywisty.

    Reklama

    Komentarze

      Reklama