„Szczyt stalowy" w Berlinie. Czy Niemcy uratują własne huty?
W Berlinie odbył się „szczyt stalowy” poświęcony przyszłości niemieckiego hutnictwa w warunkach drogiej energii, taniej stali z Azji i rosnących wymogów klimatycznych. Od jego ustaleń zależy, czy rząd postawi na cła, dopłaty do prądu i zieloną stal, czy też zaakceptuje dalsze ograniczanie produkcji w kraju.
Wczorajszy szczyt odbył się na zaproszenie kanclerza, który kilka dni temu ogłosił, że celem jest wytyczenie strategicznego kursu ochrony i wzmocnienia krajowego przemysłu stalowego oraz zapewnienie jego długoterminowej opłacalności. W Kancelarii obok kanclerza zasiedli najważniejsi ministrowie, w tym wicekanclerz i szef resortu finansów Lars Klingbeil, minister gospodarki Katherina Reiche, minister pracy Bärbel Bas i minister środowiska Carsten Schneider, a także premierzy głównych landów stalowych, m.in. Nadrenii Północnej Westfalii, Dolnej Saksonii, Saary, Brandenburgii i Bremy. Po drugiej stronie stołu zasiadają szefowie największych koncernów stalowych, w tym Thyssenkrupp Steel, Salzgitter, Saarstahl, Dillinger oraz ArcelorMittal, razem z kierownictwem związków zawodowych, przede wszystkim IG Metall.
Czy rząd obroni stal przed globalną konkurencją?
Rzecznik rządu Steffen Meyer zapowiadał wcześniej ten dzień jako spotkanie, które ma wyznaczyć kierunek i przygotować grunt pod dalsze decyzje. Ma być to forum, na którym politycy, przedstawiciele landów, przemysłu i związków spróbują porozumieć się co do wspólnego planu działania, a nie miejsce ogłaszania gotowego pakietu ustaw i kwot pomocy. Wszyscy mają w pamięci, że niespełna rok temu w tej samej sali odbył się już podobny szczyt, zakończony przede wszystkim ogólnymi deklaracjami, a nie konkretnymi rozstrzygnięciami, dlatego tym razem oczekiwania wobec efektów rozmów są znacznie większe.
Stawka jest dobrze opisana przez niemieckie media. ZDF przypomina, że przemysł stalowy zatrudnia w Niemczech ok. 70 tysięcy osób bezpośrednio przy produkcji, a według danych branży i szacunków Niemieckiego Instytutu Gospodarczego z Kolonii w sektorach zależnych od stali, takich jak motoryzacja, budownictwo czy inżynieria mechaniczna, może pracować łącznie ponad 600 tysięcy osób. Według statystyk przywoływanych przez Wirtschaftvereinigung Stahl produkcja stali surowej w Niemczech wyniosła w roku 2024 czwartym nieco ponad 37 mln ton i już 3 rok z rzędu pozostaje poniżej symbolicznego progu 40 mln ton, który sama branża uważa za granicę recesji. Niemcy pozostają najważniejszym producentem stali w Unii Europejskiej i wytwarzają ponad 1/4 unijnej produkcji. W skali świata zajmują 7 miejsce, ustępując takim gigantom jak Chiny i Indie, lecz wciąż pełnią rolę kluczowego dostawcy wyspecjalizowanych gatunków stali. Jednocześnie sektor odpowiada za ok. 7% krajowych emisji CO2, co sprawia, że dyskusja o jego przyszłości natychmiast staje się dyskusją o polityce klimatycznej i energetycznej całego kraju.
Na tę strukturalną rolę nakłada się jednak bardzo konkretny kryzys. Jak opisuje Frankfurter Allgemeine Zeitung, w debacie wciąż powraca ten sam katalog trudności, które doprowadziły do obecnej sytuacji. Po pierwsze, na rynku światowym od lat utrzymuje się znaczna nadpodaż stali, a europejski rynek jest zalewany importem z krajów trzecich, przede wszystkim z Azji. Branżowe stowarzyszenie stalowe zwraca uwagę, że obecnie mniej więcej co 3 tona stali zużywanej w Unii pochodzi spoza wspólnoty, przy czym znacząca część tego importu jest wspierana przez subsydia lub inne formy wsparcia państwowego. Po drugie, wysoka cena energii elektrycznej po kryzysie gazowym szczególnie mocno uderzyła w przemysł energochłonny, w tym hutnictwo, które bez dużych wolumenów taniej energii praktycznie nie jest w stanie konkurować na globalnym rynku. Po trzecie, słabszy popyt w niemieckiej motoryzacji i budownictwie ogranicza możliwości przerzucenia kosztów na klientów krajowych. Po czwarte, transformacja w kierunku technologii niskoemisyjnych, takich jak bezpośrednia redukcja rudy żelaza z użyciem wodoru, wymaga miliardowych nakładów inwestycyjnych oraz dostępu do ogromnych ilości zielonego wodoru, który jest wciąż drogi i ograniczony.
Wiceszef IG Metall Jürgen Kerner w wywiadach dla ARD przypomina, że presja na branżę narasta od 20 lat, jednak obecnie jest jego zdaniem ogromna, ponieważ wszystkie te czynniki zbiegły się w czasie. Wskazuje na wysokie ceny energii, spadek popytu ze strony kluczowych odbiorców, napływ taniej stali z Chin i innych krajów azjatyckich, cła nałożone przez Stany Zjednoczone na stal i aluminium w wysokości 50% oraz na wymagające przejście na produkcję bardziej przyjazną dla klimatu. Ostrzega, że jeśli po obecnym szczycie nie pojawią się szybkie rozwiązania w dziedzinie ochrony handlu i kosztów energii, to niemiecki przemysł stalowy może upaść. Podobnie premier Dolnej Saksonii stwierdził, że nie ma już czasu na długie dyskusje i opisywanie problemów, ponieważ wszyscy je znają, a teraz potrzebne są odpowiedzi i konkretne instrumenty, które pogodzą transformację przemysłową, redukcję emisji oraz bezpieczeństwo zatrudnienia.
Niemiecka polityka między wolnym handlem a protekcjonizmem
W tej sytuacji politycy i urzędnicy unijni próbują budować dla stali podwójny parasol, po pierwsze handlowy, a po drugie energetyczny. Pierwszy dotyczy nowego pakietu środków ochronnych przygotowanych przez KE. Jak relacjonuje FAZ, w Brukseli trwają negocjacje nad projektem ograniczenia kontyngentu stali, którą można przywozić do Unii bez cła, z dotychczasowego poziomu do ok. 18,3 mln ton rocznie oraz nad podwojeniem stawki celnej na import ponad ten limit do 50%. Komisja chce też wprowadzić surowsze zasady ustalania pochodzenia stali, tak aby utrudnić omijanie nowych barier handlowych przez kierowanie towaru najpierw do państw pośrednich, a dopiero potem na rynek UE. Nowe regulacje mają wejść w życie najpóźniej w połowie przyszłego roku, czyli w momencie wygaśnięcia obecnych środków ochronnych, o ile wcześniej zostaną zatwierdzone przez Radę i Parlament Europejski.
Rząd niemiecki zasadniczo popiera ten kierunek, choć w obrębie koalicji i wśród chadeków toczy się debata o skali dopuszczalnego protekcjonizmu. Media przypominają, że politycy CDU i CSU przez lata odrzucali ideę ceł ochronnych i opowiadali się za czystą doktryną wolnego handlu. Dziś w obliczu chińskich subsydiów i kryzysu przemysłu krajowego również oni uznają, że pewien stopień ochrony granic jest konieczny, zadając retoryczne pytanie, jaki sens ma bezwzględna wierność wolnemu handlowi, jeśli miałaby prowadzić do likwidacji dziesiątek tysięcy miejsc pracy. ZDF zwraca jednocześnie uwagę, że dyskusja wokół karnych ceł na chińską stal sprawia wrażenie zaskakującej zmiany retoryki, gdy SPD i CDU oraz CSU wspólnie mówią o priorytecie niemieckiej czy europejskiej stali, co przez lata było kojarzone raczej z linią Donalda Trumpa niż z europejską polityką handlową.
Poza ogólną ochroną handlu trwa także bardziej szczegółowa dyskusja o kierunku sankcji wobec Rosji. Lars Klingbeil nie tylko występuje w roli wicekanclerza i ministra finansów, lecz także jako orędownik zaostrzenia kursu wobec rosyjskiej stali. W mediach podkreśla, że mimo pełnoskalowej wojny wciąż istnieją luki, ponieważ stalowe półprodukty wytwarzane w Rosji, tak zwane slab, po dalszej obróbce w Unii mogą trafiać na europejski rynek mimo reżimu sankcyjnego. Klingbeil domaga się całkowitego zakończenia importu stali z Rosji i równocześnie apeluje, aby przy zamówieniach publicznych, na przykład przy rozbudowie infrastruktury, w pierwszej kolejności wykorzystywać stal pochodzącą z Unii Europejskiej. W tle tej debaty pozostaje napięta relacja z Chinami, które są jednocześnie głównym źródłem taniego importu i kluczowym rynkiem zbytu dla niemieckiego przemysłu, co dodatkowo komplikuje rozmowy o nowych cłach i kwotach.
Drugi filar odpowiedzi Berlina dotyczy energii, czyli tzw. przemysłowego poziomu ceny prądu. W ramach nowych unijnych zasad pomocy publicznej określonych jako Clean Industrial Deal State Aid Framework (CISAF), Komisja dopuściła możliwość dopłat do energii elektrycznej dla sektorów energochłonnych. Mechanizm, który w niemieckiej debacie funkcjonuje pod pojęciem Industriestrompreis, pozwala państwu obniżyć koszt energii dla maksymalnie połowy zużycia prądu w danym przedsiębiorstwie, przy czym obniżka nie może przekroczyć 50% średniej ceny hurtowej, a cena nie może spaść poniżej poziomu 50 euro za MWh. Co istotne, taki program może obowiązywać tylko przez 3 lata.
Michał Kędzierski z Ośrodka Studiów Wschodnich zwraca uwagę, że uwzględnienie dopłat do prądu w nowych unijnych wytycznych było jedną z pierwszych inicjatyw nowego rządu w Berlinie na forum wspólnotowym, w dużej mierze pilotowaną przez minister Reiche. Zgodnie z jego analizą, przygotowywany przez Berlin program ma objąć ok. 2 tysięcy najbardziej energochłonnych zakładów, wyłonionych według unijnych kryteriów pomocy państwa na cele klimatyczne i energetyczne, a jego roczny koszt dla budżetu RFN szacuje się na mniej więcej 1,5 mld euro.
Kędzierski przypomina jednak, że będzie to tylko jeden z wielu instrumentów wsparcia w rozbudowanej architekturze dopłat do energii elektrycznej. Według projektu budżetu na rok 2026 wszystkie mechanizmy związane z kosztami prądu, obejmujące zarówno firmy, jak i gospodarstwa domowe, mają pochłonąć ok. 30 mld euro. Największą pozycją są koszty systemu wsparcia OZE, które po przeniesieniu ciężaru z odbiorców na budżet wyniosą ponad 17 mld euro. Kolejne środki to ok. 6,5 mld euro dopłat do opłat sieciowych, przeszło 3 mld euro ubytku z tytułu obniżonej akcyzy na energię dla sektora wytwórczego i kolejne 3 mld euro na rekompensaty pośrednich kosztów emisji dla branż energochłonnych.
Wyścig o „zieloną stal” i wodór dla hutnictwa
W tym kontekście pojawiają się pytania, na ile nowy przemysłowy poziom ceny prądu rzeczywiście zmieni sytuację hut. FAZ przytacza szacunki think tanków Epico, Agora Energiewende i dena, z których wynika, że dla wielu zakładów już dziś korzystających intensywnie z rekompensat cen energii mechanizm Industriestrompreis może dać tylko ograniczoną dodatkową ulgę, zwłaszcza że przepisy unijne zakładają, iż przedsiębiorstwo nie może równocześnie korzystać z przemysłowej ceny energii i z programu rekompensat kosztów emisji w cenie energii. Innymi słowy, hutnictwo musi wybierać pomiędzy różnymi formami wsparcia, a samo wprowadzenie nowego instrumentu nie przekreśla istniejącego problemu strukturalnie wyższych kosztów energii w Europie. Z perspektywy budżetu to stosunkowo niewielki program w porównaniu z innymi dopłatami, który ma raczej charakter symbolicznego uzupełnienia całego systemu niż zasadniczej zmiany reguł gry.
Na tle handlu i energii toczy się jeszcze jedna, nie mniej ważna dyskusja o przyszłości tak zwanej zielonej stali. Niemieckie media przypominają, że ok. 70% surówki żelaza w kraju powstaje w tradycyjnych wielkich piecach opalanych koksem, natomiast reszta w piecach elektrycznych przetapiających złom. W przyszłości duża część produkcji ma zostać przeniesiona do instalacji bezpośredniej redukcji żelaza, w których rolę koksu przejmuje wodór. Na razie jednak zielony wodór jest trudno dostępny, dlatego nowe instalacje będą przejściowo zasilane gazem ziemnym, co rodzi dodatkowe pytania o spójność z celami klimatycznymi. Media pokazują przykłady inwestycji wspieranych miliardami euro, m.in. w Duisburgu i Salzgitter, oraz przypominają, że w ramach projektów pilotażowych spółki takie jak Deutsche Bahn zaczynają zamawiać pierwsze partie stali o obniżonym śladzie węglowym.
Landy stalowe, IG Metall oraz część polityków CDU i SPD domagają się, aby państwo nie ograniczało się do ochrony przed importem i dopłat do energii, lecz także tworzyło tzw. wiodące rynki zbytu dla zielonej stali. W dokumentach stanowiskowych i wypowiedziach medialnych powtarza się postulat, aby w zamówieniach publicznych finansowanych z budżetu lub funduszy unijnych, takich jak budowa infrastruktury, kolei czy dużych inwestycji energetycznych, wyraźnie preferować stal pochodzącą z Unii Europejskiej i wytwarzaną w sposób możliwie jak najmniej emisyjny. Marie Jaroni z Thyssenkrupp Steel Europe apeluje dodatkowo o preferencje dla stali unijnej w projektach budowlanych, a premierowie landów mówią o konieczności powiązania wsparcia finansowego z utrzymaniem miejsc pracy i inwestycji na miejscu.
Przedstawiciele sektorów zużywających stal, zwłaszcza motoryzacji, zwracają uwagę, że zestawienie wysokich ceł, wymogów dotyczących udziału produkcji lokalnej oraz obowiązku korzystania z droższej zielonej stali może wyraźnie podbić koszty wytwarzania samochodów, maszyn i innych produktów przemysłowych. Niemieckie Stowarzyszenie Przemysłu Motoryzacyjnego VDA argumentuje, że przesadny protekcjonizm grozi nie tylko wyższymi cenami dla konsumentów, lecz także retorsjami ze strony partnerów handlowych, co byłoby szczególnie dotkliwe dla gospodarki tak mocno uzależnionej od eksportu. Komentatorzy zauważają, że ratowanie jednej branży za pomocą ceł i dopłat przy jednoczesnym przerzuceniu kosztów na inne sektory może okazać się strategią krótkowzroczną, jeśli nie będzie towarzyszyć jej głębsza reforma strukturalna.
Czy warto dalej ratować stal za wszelką cenę?
W niemieckiej debacie eksperci spierają się, czy dalsze podtrzymywanie hutnictwa cłami i subsydiami ma jeszcze ekonomiczne uzasadnienie. Badania zespołu z Uniwersytetu w Mannheim pokazują, że w ekstremalnym scenariuszu przeniesienia produkcji stali za granicę można byłoby mówić o utracie wartości dodanej rzędu 50 mld euro, a łańcuchy dostaw mogłyby zostać poważnie zakłócone. Równocześnie Johannes Binder z Kilońskiego Instytutu Gospodarki Światowej wskazuje, że ryzyko tak daleko idącego wstrząsu jest jego zdaniem ograniczone, ponieważ stal produkuje się w wielu krajach po konkurencyjnych cenach. Zastanawia się, czy z punktu widzenia społeczeństwa bardziej racjonalne nie byłoby łagodzenie skutków ewentualnej restrukturyzacji poprzez politykę rynku pracy i instrumenty socjalne niż utrzymywanie całego sektora przy życiu za pomocą stale rosnących dopłat i ceł. Clemens Fuest z monachijskiego instytutu Ifo ostrzega z kolei przed pokusą stałych subsydiów, które mogą utrwalać starą strukturę gospodarki i osłabiać bodźce do innowacji.
Czytaj też
W tle bieżących sporów pobrzmiewa także szersza ocena stanu gospodarki. Szefowa DIHK Helena Mielnikow, przedstawiając najnowsze badanie koniunktury, mówiła, że nastroje w firmach są wyraźnie gorsze niż w maju, że przedsiębiorcy czują się zawiedzeni odsuniętą w czasie obniżką podatku od energii oraz że kosmetyczne zmiany w ustawie o należytej staranności w łańcuchach dostaw prawie nie odciążają biznesu, który nadal mierzy się z rozbudowanymi obowiązkami sprawozdawczymi. Izby spodziewają się wzrostu gospodarczego rzędu zaledwie 0,7% w nadchodzącym roku, podczas gdy rząd jeszcze niedawno mówił o tempie powyżej 1%. Z tego punktu widzenia sektorowe szczyty kryzysowe mogą być postrzegane jako próba gaszenia pożaru w jednym zakładzie, podczas gdy cała fabryka gospodarki wymaga remontu.
