Reklama

Analizy i komentarze

Energetyka po wyborach. Orlen zostaje, więcej gospodarki, potęga NABE [KOMENTARZ]

Fot. Rafał Lesiecki / Defence24.pl
Fot. Rafał Lesiecki / Defence24.pl

Choć do wyborów parlamentarnych jeszcze dwa miesiące podczas których może się sporo wydarzyć, to już teraz pojawiają się pierwsze plotki dotyczące powyborczego krajobrazu polskiej energetyki. Wskazują one, jak działać ma sektor w warunkach wysokiej niestabilności politycznej.

Reklama
  • PiS szykuje się do funkcjonowania w ramach rządu mniejszościowego i zespolenia kompetencji energetycznych z gospodarczymi
  • Coraz więcej uwagi przykuwa budowana przez wicepremiera Sasina NABE oraz fotel szefa Agencji
  • Multienergetyczny Orlen okazał się politycznym konsensusem; nikt nie chce rozbierać kolosa
  • Duże projekty będą rozwijać się w warunkach chaosu politycznego, co może być niebezpieczne – i zauważają to zagraniczni partnerzy

Poniższy tekst jest pierwszym numerem newslettera redaktora naczelnego Energetyka24 Jakuba Wiecha. Kolejne numery będą ukazywać się regularnie - co poniedziałek. Osoby zainteresowane subskrypcją newslettera, mogą się do niego zapisa tutaj .

Reklama

Barwy kampanii

Trudno powiedzieć, kto wygra październikowe wybory parlamentarne w Polsce – ale w sejmowych kuluarach słychać coraz więcej na temat tego, jak wyglądać ma po wyborach polska energetyka. Głosy płyną z różnych stron – bo pomimo kampanijnych potyczek przygniatająca większość sceny politycznej zdaje sobie sprawę z coraz trudniejszej sytuacji sektora energetycznego.

Reklama

Prawo i Sprawiedliwość szykuje się do sprawowania władzy w warunkach rządu mniejszościowego – taki stan ma utrzymywać się co najmniej do wiosny, na którą planowana jest „powtórka", tzn. ponowne wybory parlamentarne. To jedna z dwóch strategii, o których mówi się w gronie partii rządzącej. Druga opcja zakłada pozyskanie brakujących do stabilnej większości mandatów z innych ugrupowań. Oczy władzy zwrócone są w tym zakresie szczególnie mocno na Trzecią Drogę (a konkretnie: PSL) oraz na... Konfederację. Chodzą bowiem słuchy, że partia Sławomira Mentzena i Krzysztofa Bosaka jest obsadzona „do drugiego miejsca", tzn.: sprawdzonych ludzi starczyło na pierwsze dwie lokaty na listach (które pewnie będą biorące). Jednakże im dalej w dół, tym mniej zaprawieni w politycznych bojach kandydaci na posłów. A tymczasem zachęt do zmiany sejmowych barw jest sporo. Konfederacja zdaje sobie z tego sprawę – dlatego może zostawiać sobie więcej wyborczej amunicji na wiosnę, a teraz nie ryzykować utratą choćby jednego posła skuszonego fruktami przez partię Jarosława Kaczyńskiego.

Niemniej, niezależnie od wybranego scenariusza, w PiS dochodzą do głosu frakcje, które podkreślają, że od stanu energetyki i tempa jej transformacji zależy sytuacja gospodarcza kraju. Wiąże się to oczywiście z rygorami polityki klimatycznej Unii Europejskiej, wycofaniem wsparcia z rynku mocy, ale też z coraz głębszymi problemami technicznymi sektora. Duży nacisk kładą na to osoby z otoczenia premiera Mateusza Morawieckiego. Co baczniejsi obserwatorzy wyborczy podkreślają, że na kwestie te zwróciła uwagę w swym programie nawet Konfederacja. W takiej sytuacji PiS może przybrać kurs na ponowne skupienie – rozsianych obecnie – kompetencji energetycznych w jednym resorcie, zogniskowanym na polityce gospodarczej. Byłby to niejako powrót do koncepcji ministerstwa energii, która odeszła w niepamięć wraz z Krzysztofem Tchórzewskim. Taka opcja współgra również z pewnym profilem wyborczym, który chce w ciągu najbliższych miesięcy zbudować PiS: partia Jarosława Kaczyńskiego zamierza bardzo mocno postawić na akcentowanie swoich sukcesów gospodarczych (co będzie widoczne we wrześniu).

Nowy czempion

Działania na rzecz połączenia kompetencji energetycznych i gospodarczych są nie tylko wyjściem naprzeciw wyzwaniom transformacyjnym, ale także próbą złapania wewnętrznego balansu w obozie władzy. Równowagę sił zaburza bowiem coraz bardziej powstawanie tzw. NABE, czyli Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego. Rolą tego podmiotu ma być przejęcie aktywów węglowych polskich spółek energetycznych celem ich odciążenia – dlatego też NABE nazywana jest „umieralnią dla węgla". Jednakże coraz więcej osób z rządu zwraca uwagę, że zanim do śmierci węgla dojdzie, Agencja będzie trzymała w garści potężne aktywa wytwórcze i siłą rzeczy stanie się kluczowym graczem nie tylko w energetyce, ale i w ogóle w polskiej gospodarce. Oznacza to istotny wzrost siły politycznej wicepremiera Jacka Sasina. Z tego powodu różne siły wewnątrz Zjednoczonej Prawicy bacznie obserwują proces wyłaniania człowieka, który stanie na czele NABE. Jednakże nie jest to prosta nominacja. Jak bowiem słychać wewnątrz rządu, musi to być osoba, która z jednej strony będzie w stanie zapanować nad „trudnymi energetykami węglowymi" oraz jeszcze trudniejszymi związkowcami, a z drugiej: będzie musiała utrzymywać komunikację z Komisją Europejską. Bruksela może bowiem zwątpić w narrację rządu, że proces tworzenia Agencji nie jest związany z pomocą publiczną. „Trudno znaleźć taką osobę" – wskazują ludzie z kręgów związanych z rządową energetyką – „ale wiadomo, że będzie ona miała do powiedzenia bardzo dużo w krajowej gospodarce, de facto kształtując rynek energii". Pół żartem, pół serio powtarza się anegdotę, że idealny kandydat – jeśli chodzi o jego kompetencje – powinien być połączeniem Krzysztofa Tchórzewskiego i Piotra Naimskiego oraz Konrada Szymańskiego i Michała Kurtyki.

NABE skupia też uwagę opozycji, która zastanawia się, jak rozwiązać problem rosnących kosztów energii przy ewentualnym zwycięstwie w październiku. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że główne ugrupowania opozycyjne obawiają się, że temat „wybuchnie", ale nie po ich myśli – tzn., że zostaną one do rozwiązania z problemem, który jest efektem 30 lat zaniedbań. Wiele wskazuje na to, że koncept NABE – pozwalający na nacjonalizację kosztów produkcji energii z węgla – zostanie przez opozycję przejęty. Sporo w tym zakresie zależy od negocjacji ws. rynku mocy toczonych obecnie na poziomie unijnym.

Orlen zostaje

Wszystko wskazuje na to, że konsensus polityczny obejmie też Orlen – spółka pozostanie koncernem multienergetycznym wspartym siłami Energi, Lotosu i PGNiG. Żadne ugrupowanie opozycyjne nie ma zamiaru rozrywać kolosa (choć pojawiały się głosy wskazujące na wydzielenie PGNiG, póki nie wszedł jeszcze głębiej w struktury) – rodziłoby to zbyt wysokie koszty, zamieszanie na rynku i byłoby źle odebrane wizerunkowo przez partnerów biznesowych. Poza tym, Orlen i jego siła mają być potrzebne do trzymania w ryzach rynku regionalnego, na który mają chrapkę inwestorzy z krajów arabskich (z którymi tylko płocka spółka może realnie konkurować w regionie).

Energetyka w cieniu wyborów

Polskie partie szykują się na długi maraton wyborczy – chodzi nie tylko o nadchodzące wybory parlamentarne (z potencjalną powtórką), ale także wybory samorządowe, europarlamentarne i prezydenckie. Wszystkie one będą miały miejsce w ciągu najbliższych dwóch lat. To oznacza, że takie projekty, jak elektrownia jądrowa, będą odbywać się w cieniu nieustannej politycznej wojny.

Co do atomu: pewne poważne ruchy w kwestii atomu mają nastąpić jeszcze przed wyborami (w grę wchodzi nie tylko formalizowanie już podjętych decyzji, lecz także i kwestie trzeciej lokalizacji) – ale kontynuacja projektu może zostać nadszarpnięta niestabilnością polityczną. Wzbudza to zaniepokojenie partnerów zagranicznych, którzy subtelnie, ale stale sugerują wyłączenie współtworzonych przedsięwzięć z rygorów konfliktu wyborczego. W kuluarach pobrzmiewa temat specjalnego pełnomocnika, który miałby zająć się energetyką jądrową, a który byłby osobą akceptowalną przez obie strony sceny politycznej.

Reklama
Reklama

Komentarze