Analizy i komentarze
Decoupling kryzysu. Polska energetyka będzie na ostrym dyżurze przez lata [KOMENTARZ]
Na polskim rynku kryzys energetyczny będzie dawał się we znaki jeszcze przez długi czas. Wszystko dlatego, że jego korzenie nie tkwią w nadzwyczajnych okolicznościach wywołanych napaścią Rosji na Ukrainę, lecz w niedostosowaniu systemu energetycznego do prawa UE.
W połowie lipca uwagę branży energetycznej przykuła twitterowa wymiana zdań pomiędzy minister Anną Moskwą oraz przedstawicielami opozycji, której tematem były ceny energii na polskim rynku. Szefowa resortu klimatu i środowiska twierdziła, że „średnie ceny energii w Polsce były i są zdecydowanie niższe niż w Niemczech i są jednymi z najniższych w Europie", z kolei np. poseł Koalicji Obywatelskiej Jan Grabiec twierdził, że „w Polsce mamy najdroższą energię w Europie". Politycy wspierali się w swoich potyczkach słownych mapkami pokazującymi ceny z rynku SPOT - z tym, że pani minister użyła mapy ze średnimi cenami z roku 2022, a poseł Grabiec - ze średnimi cenami z czerwca roku 2023.
Ta krótka wymiana to dobry przyczynek do dyskusji na temat coraz głębszego problemu polskiej energetyki. Jak się bowiem okazuje, w kryzysowym dla całej Europy roku 2022 ceny energii elektrycznej na polskim rynku hurtowym rzeczywiście były jednymi z niższych w UE, bo monokultura węglowa okazała się odporna na ekstremalne zaburzenia cen gazu, które kształtowały – za pomocą systemu merit order – ceny energii elektrycznej. Ale to już przeszłość. Obecne ceny energii na europejskich SPOT-ach to już zupełna odwrotność sytuacji z roku 2022: produkowana w Polsce energia elektryczna należy do cenowej unijnej czołówki. I to właśnie taki stan należy uważać za normalny.
Polska wytworzyła w swoim systemie elektroenergetycznym warunki, które można nazwać „decouplingiem kryzysu" – ten polski kryzys na rynku energii elektrycznej nie został wywołany rosyjską agresją na Ukrainę (choć ta oczywiście pogorszyła sytuację). Wysokie ceny energii na rynku hurtowym to pokłosie braku transformacji energetycznej, czyli niedostosowania do obiektywnych warunków, takich jak np. coraz bardziej restrykcyjne klimatyczne prawodawstwo Unii Europejskiej. Dyrektywa ETS i rosnące ceny EUA, czyli uprawnień do emisji (za tonę CO2 w ostatnim tygodniu lipca płaciło się 89,15 euro), są tego najlepszym przykładem. Od końca 2021 cena EUA utrzymuje się na stabilnym, wysokim poziomie, co uderza szczególnie mocno w gospodarki o wysokiej intensywności emisji z energetyki. To głównie przez te obciążenia 1 MWh na rynku konkurencyjnym w Polsce w I kwartale 2023 roku kosztowała średnio 889,69 zł. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy to polski rynek SPOT wyznaczał cenę maksymalną dla europejskich cen energii, dochodząc w szczytowym momencie do ok. 750 zł (169,42 euro) za MWh. Te wskazania będą się utrzymywać – chyba, że cenę energii zbije spowolnienie przemysłowe, które widać już np. w Niemczech.
Nie ma natomiast co liczyć na istotne spadki ceny uprawnień do emisji do poziomów sprzed kilku lat – bo i takie nadzieje pojawiały się w polskiej gospodarce. „Jest to mało prawdopodobne. Ceny w latach 2018/2019 były stosunkowo niskie z powodu nadpodaży uprawnień, a sama KE włożyła następnie wiele wysiłku, aby tę kwestię zmienić. Zgodnie z ostatnimi założeniami programu << Repower EU >>, ceny emisji powinny kształtować się na poziomie około 75 euro. Sytuacja, w której Komisja specjalnie zalałaby rynek dużą liczbą uprawnień, jest mało prawdopodobna. Dodatkowo, z programu << Repower EU >> wynika, że KE planuje dostosowanie dostępności uprawnień w latach 2026-2030, co może oznaczać, że ceny emisji mogą nieco spaść do 2026 r., a następnie znów wzrosnąć – mówi Maciej Kowalski, prezes Zarządu Enefit w Polsce.
Rządzący zdają sobie sprawę z rosnącej przepaści między energetyką Polski oraz reszty krajów UE (inni członkowie Unii korzystają z ustabilizowanej ceny gazu – od 15 czerwca nie wzrosła ona powyżej 40 euro za MWh w kontraktach futures notowanych na holenderskiej giełdzie TTF, w ostatnim tygodniu lipca wynosiła ona średnio 28,44 euro). Temat jest dostrzegalny na płaszczyźnie politycznej (widać go m. in. na przykładzie fiaska polskich starań o rozluźnienie systemu handlu emisjami), ale zaczyna też przybierać gospodarcze kształty – ich uosobieniem jest koncepcja Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego, czyli tworu, który ma przejąć aktywa węglowe od spółek energetycznych (propozycje warunków przejęcie trafiły już do zainteresowanych). Jednakże to rozwiązanie będzie jedynie nacjonalizacją kosztów związanych z emisyjną energetyką – a nie ich uniknięciem.
Temat polskiego, rdzennego kryzysu energetycznego powinien niedługo wrócić na agendę w raz z propozycjami taryf, które spółki elektroenergetyczne prześlą wkrótce do prezesa URE – jednak wszelkie proponowane doraźne rozwiązania – rozrośnięte siłą przedwyborczej atmosfery – mogą polegać jedynie na transferze potężnych środków finansowych celem leczenia objawów. Kuracja przyczyn polskiego kryzysu zajmie jeszcze długie lata.
materiał sponsorowany