Reklama

Analizy i komentarze

Cicha transformacja Polski. Kończymy z węglem, ale po kryjomu [KOMENTARZ]

Fot. Flickr/Kancelaria Premiera

Transformacja energetyczna Polski zaczyna nabierać rozpędu – głównie z uwagi na presję Unii Europejskiej. Ale rząd woli się tym zbyt głośno nie chwalić.

Reklama

Ostatnie lata obfitowały w dramatyczne i wyjątkowe wydarzenia, które skupiły na sobie prawie całą uwagę polskiej opinii publicznej. Tymczasem tuż obok pandemii, kryzysów i wojny toczył się i toczy coraz bardziej dynamiczny proces transformacji energetycznej Polski.

Reklama

Po cichu, po wielkiemu cichu

Gdzieś w potoku informacyjnym dotyczącym energetycznych reperkusji rozpętanej przez Rosję wojny, utonęła informacja, że rząd w Warszawie planuje zwiększyć moc zainstalowaną w źródłach odnawialnych do 50 GW już w 2030 roku. Dla Polski oznaczałoby to kumulatywne potrojenie parku OZE, który obecnie wynosi ok. 20 GW. Dla pełnej skali można zaznaczyć, że całościowa moc zainstalowana w polskim systemie elektroenergetycznym wynosi obecnie ok. 57 GW.

Reklama

Z kolei pandemia koronawirusa niejako przykryła dość spektakularne wydarzenie w postaci zawarcia umowy społecznej między rządem a górniczymi związkowcami, której głównym założeniem jest koniec sektora węglowego, następujący najpóźniej w 2049 roku. Po raz pierwszy w historii udało się wyznaczyć datę graniczną dla funkcjonowania tego segmentu polskiej gospodarki, tak głęboko osadzonego w tradycji i historii. Niejako na kanwie tych wydarzeń Polska Grupa Górnicza zapowiedziała zmniejszenie wydobycia surowca aż o połowę w ciągu następnych 12-13 lat. Podczas pandemii udało się także ustalić horyzont czasowy dla pracy Elektrowni Bełchatów, czyli największej działającej nad Wisłą jednostki wytwórczej. Ma ona zostać zamknięta już w 2036 roku.

Ostatnim bardzo doniosłym wydarzeniem dotyczącym transformacji Polski jest zatwierdzenie Krajowego Planu Odbudowy wraz z jego tzw. kamieniami milowymi, czyli celami w zakresie np. gospodarki wodorowej, niskoemisyjnego transportu oraz termomodernizacji. Powiązanie tych założeń z gigantycznymi transferami finansowymi (Polska ma pozyskać z unijnego Funduszu Odbudowy ok. 35 miliardów euro) daje duże szanse na wykonanie przyjętych wymagań.

Czytaj też

Warto również w tym momencie podkreślić, że niedługo polska energetyka może doczekać się kolejnego zastrzyku pieniędzy, wynikającego z reformy unijnego systemu handlu emisjami (EU ETS). Zgonie z założeniami przygotowywanej nowelizacji dyrektywy ETS, całość pieniędzy trafiających do budżetów państw w ramach sprzedaży uprawnień będzie raportowana pod kątem zgodności ich wydatkowania z celami tejże dyrektywy (obecnie dotyczy to 50% tej puli). Innymi słowy mówiąc: potężne środki trafiające do rąk państwa polskiego ze sprzedaży uprawnień (w 2021 roku było to ok. 25 mld złotych) będą musiały zostać wydane na dekarbonizację.

W ustach, w oczach cichosza

Powyższa lista to panorama procesu, który w coraz głębszym stopniu zmienia polską gospodarkę. Ze względu na przynależność do Unii Europejskiej, uwarunkowania techniczne systemu elektroenergetycznego oraz zmianę paradygmatu gospodarczego Polska zaczyna nadrabiać zaległości transformacyjne i wynosić swą energetykę na pułap innych krajów Europy. Dokonuje się to poprzez odchodzenie od węgla (stanowiącego wciąż 70% miksu) oraz budowę zupełnie nowej, nisko- i zeroemisyjnej infrastruktury, opartej głównie na źródłach odnawialnych. Z perspektywy UE jest to proces, który powinien zajść już dawno temu, z perspektywy Polski jest to jednak prawdziwa rewolucja – zarówno polityczna, gospodarcza, jak i społeczna.

Jednakże rząd w Warszawie stara się nie afiszować zbytnio z podejmowanymi działaniami transformacyjnymi. Widać to chociażby w wystąpieniach kluczowych polityków tego obozu. W wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego podczas zorganizowanej 4 czerwca konwencji Prawa i Sprawiedliwości nie zabrakło wątków odnoszących się do sektora górniczego. Prezes PiS mówił wprost o „ratowaniu górnictwa" rękami eksministra Krzysztofa Tchórzewskiego, ale o transformacji energetycznej kraju praktycznie nie wspomniał.

Takie działanie można tłumaczyć kontrastem między obecną skalą zmian w polskiej energetyce a niedawnymi deklaracjami polityków Zjednoczonej Prawicy, którzy zapowiadali „wypowiadanie pakietu klimatycznego" lub też opieranie się na węglu przez 200 lat, bo na tyle miały starczać jego złoża. Dziś słowa te budzą co najwyżej uśmiech – choć jeszcze nie tak dawno były głównym przesłaniem energetycznym politycznego mainstreamu. Warto podkreślić, że obecna opozycja będąc u władzy mówiła o energetyce w podobnym tonie, wcale nie kwapiąc się do przeprowadzania rewolucji w tym sektorze.

I w ogóle nic ni ma

W taktyce (nie)komunikowania o transformacji energetycznej Polski jest oczywiście logika polityczna, szalenie ważna w obliczu zbliżających się wyborów samorządowych i parlamentarnych. Elektorat może bowiem różnie spoglądać na dokonywane i planowane zmiany – zwłaszcza w obliczu potężnego kryzysu energetycznego, który rozlewa się obecnie na światowe rynki. Tymczasem, swoiste nieprzyznawanie się do transformacji umożliwia przerzucenie negatywnych emocji społecznych na ręce Unii Europejskiej, co jednak nie zmieni efektu w postaci wyjścia Polski z monokultury węglowej. Co ważne, cel ten jest wspólnym mianownikiem w zasadzie wszystkich większych ugrupowań politycznych w parlamencie.

Najprawdopodobniej w taki właśnie specyficzny sposób rozpoczyna się nad Wisłą pierwsza prawdziwa i ponadpartyjna transformacja energetyczna.

Reklama

Komentarze

    Reklama