Chadecy bez większości, Niemcy bez pewnego rządu. Zaczyna się polityczny poker

Chociaż sondaże dają przewagę chadekom, samo zwycięstwo nie gwarantuje im władzy. Głębokie podziały i rozdrobniona scena polityczna sprawiają, że prawdziwa walka rozegra się dopiero przy stole negocjacyjnym. Jednocześnie SPD liczy na utrzymanie się w rządzie, a rosnące poparcie dla AfD dodatkowo komplikuje sytuację.
Wyjątkowo krótka kampania wyborcza zmieniła dotychczasowe zasady gry. Politycy mieli mniej czasu na spotkania z wyborcami i prowadzenie medialnej ofensywy, a sztaby wyborcze stawały na rzęsach, aby zdążyć z realizacją swoich planów. W takiej kampanii nie ma miejsca na błędy, ponieważ każdy ruch jest bezlitośnie analizowany przez wyborców. Każdy detal ma znaczenie, a jedno nietrafione słowo, nieprzemyślany gest, śmiech w niewłaściwym momencie mogą kosztować kandydatów cenne poparcie.
Wyborczy thriller na finiszu
Sondaże przed niedzielnymi wyborami federalnymi wskazują na stabilizację poparcia dla głównych partii politycznych. W Niemczech nie obowiązuje cisza wyborcza, co oznacza, że polityczna agitacja będzie trwała do ostatniej chwili, zarówno na ulicach, jak i w mediach społecznościowych. Walka o Bundestag wchodzi w decydującą fazę, a dla mniejszych partii to gra o być albo nie być.

Ostatnie badania nie wskazują na znaczące zmiany. Na dzień przed wyborami na czele pozostaje CDU/CSU z 29% poparcia, a tuż za nią AfD z wynikiem 21%. SPD (15%) i Zieloni (13%) utrzymują swoje pozycje. Lewica, kontynuując wzrost z ostatnich tygodni, osiąga ok. 8% i jej wejście do Bundestagu wydaje się niemal pewne.
Zgodnie z zasadą, że „ktoś traci, by inny mógł zyskać”, wzrost poparcia dla AfD jest efektem narastającego niezadowolenia społecznego. Problemy gospodarcze, takie jak inflacja i rosnące koszty energii – szczególnie po rosyjskiej inwazji na Ukrainę – wzmagają frustrację wyborców. Partia zyskuje przede wszystkim w byłych landach wschodnich, gdzie skutki transformacji gospodarczej są wciąż odczuwalne, a poczucie marginalizacji pozostaje silne. AfD sprzeciwia się progresywnym politykom klimatycznym, postuluje ograniczenie imigracji i powrót do wolnorynkowych zasad z okresu powojennego. W jej programie pojawia się także postulat wyjścia Niemiec ze strefy euro i przywrócenia marki niemieckiej.
Jednocześnie spadek poparcia dla SPD, zwłaszcza w jej tradycyjnych bastionach, jak Zagłębie Ruhry, wynika z rozczarowania działaniami rządu oraz obaw o stagnację gospodarczą i politykę migracyjną. W Bochum, mieście o silnych korzeniach przemysłowych, wyborcy coraz częściej krytykują brak inwestycji i restrykcyjną politykę fiskalną. To niezadowolenie skłania wielu z nich do poszukiwania alternatywy, którą widzą nie tylko w FDP, ale również w AfD.
Największa niewiadoma to przyszłość FDP, balansującej na granicy progu wyborczego z 5% poparcia. Z kolei nowa partia Sahry Wagenknecht (BSW) pogrąża się w kryzysie, a jej notowania spadły do 3%. W praktyce oznacza to, że może nie przekroczyć wymaganej bariery. Warto też zauważyć, że ponad jedna czwarta (27%) respondentów wciąż nie zdecydowała, na kogo odda swój głos, co również może wpłynąć na ostateczny wynik wyborów.
Umarł kanclerz, niech żyje kanclerz
Wszystko wskazuje na to, że gra dla Olafa Scholza jest już skończona. Jego szanse na utrzymanie stanowiska kanclerza topniały z dnia na dzień, a rosnące niezadowolenie społeczne tylko przyspiesza ten proces. Niemcy mierzą się z trudnościami gospodarczymi, inflacją i rosnącymi kosztami energii i to właśnie rząd Scholza obwiniany jest za brak skutecznych działań. Jego przeciwnicy skutecznie wykorzystali te słabości w kampanii, kreując obraz polityka nijakiego, bez energii i pomysłów na przyszłość kraju. SPD notuje historycznie niskie wyniki, a nawet ewentualna koalicja nie gwarantuje Scholzowi utrzymania się u władzy. Brak stanowczości zarówno w polityce wewnętrznej, jak i międzynarodowej, zbyt ostrożne podejście do reform sprawiło, że jego czas jako kanclerza wydaje się dobiegać końca.
Wszystko wskazuje na to, że Friedrich Merz ma największą szansę na objęcie stanowiska kanclerza. Jego CDU/CSU utrzymuje się na czele sondaży, jednak sama kampania uwykpukiła niejednoznaczność jego postawy i polityczne wolty Jednym z najlepszych przykładów jest jego stosunek do energetyki jądrowej. W 2023 roku jako lider opozycji, głośno opowiadał się za przywróceniem atomu do niemieckiego miksu energetycznego i ponownym uruchomieniem wygaszonych elektrowni. Jednak później wycofał się z tych deklaracji, tłumacząc, że na powrót do energetyki jadrowej jest już „za późno”.
Jeszcze bardziej kontrowersyjna jest jego retoryka w kwestii migracji – tematu, który zdominował tegoroczną kampanię wyborczą w Niemczech. Merz nie stroni od ostrych komentarzy, a jeden z nich, dotyczący uchodźców rzekomo „siedzących u dentysty i robiących sobie nowe zęby”, odbił się szerokim echem. Wypowiedź ta została powszechnie skrytykowana jako populistyczna i podsycająca społeczne napięcia. Jest to o tyle ironiczne, że to właśnie jego własna partia pod przewodnictwem kanclerz Angeli Merkel, w 2015 roku przyjęła najbardziej liberalną politykę migracyjną w historii Niemiec, otwierając granice dla uchodźców, zwłaszcza z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Decyzja ta początkowo była chwalona za humanitaryzm, a sama Merkel zapewniała, że „damy radę” (Wir schaffen das), ale efekt tej polityki był daleki od ideału. Napływ migrantów doprowadził do wzrostu napięć społecznych, zwiększył poparcie dla skrajnej prawicy i wywołał podziały w samej CDU. Dziś Merz próbuje odciąć się od tamtej decyzji i przyjąć twardą linię wobec migracji.
Czerwono-czerwona koalicja
Historia niemieckiej polityki zatacza koło. Sojusz CDU/CSU i SPD rządził już kilkukrotnie min. w latach 2005–2009 oraz 2013–2021 i wszystko wskazuje na to, że ten polityczny kompromis może powrócić. Problem w tym, że obie partie dzieli niemal wszystko, zwłaszcza w kluczowych tematach, jak gospodarka, migracja i klimat. Choć wybór jest ograniczony to chadecy mimo wszystko potrzebują koalicjanta. Zieloni mają swoje własne, nieprzejednane postulaty. AfD jest nie do przyjęcia i oficjalnie żadna z głównych partii nie chce współpracować ze skrajną prawicą. Hasło „żadnych układów z AfD” to mantra powtarzana przez wszystkich, ale polityka to gra interesów, a deklaracje często rozmijają się z rzeczywistością, tak jak pod koniec stycznia CDU ze wsparciem AfD przegłosowała ustawę zaostrzającą politykę migracyjną. Oficjalnie nic się nie zmieniło, ale to głosowanie pokazało, że chadecy nie zawsze będą kierować się zasadami, jeśli na szali znajdzie się ich polityczny interes.
Zieloni, choć osłabieni w sondażach, nadal trzymają się swoich priorytetów. Lider partii Robert Habeck nie pozostawia wątpliwości: „Nie wejdziemy do rządu, w którym nie będziemy w stanie realizować naszej polityki klimatycznej” – stwierdził i jasno stawia sprawę, że jeśli jego partia wejdzie do rządu, wycofanie silników spalinowych stanie się warunkiem współpracy. Po 2035 roku samochody na paliwa kopalne mają zniknąć z dróg, bo inaczej nie będzie mowy o ochronie klimatu.
Słowa te wywołały ostrą reakcję CSU i premiera Bawarii Markusa Södera, który otwarcie nazywa Zielonych „wrogami samochodów” i stanowczo sprzeciwia się ich planom. W jego opinii likwidacja silników spalinowych to cios w niemiecką gospodarkę, a CSU nie widzi miejsca dla Zielonych w przyszłym rządzie.
Rosyjska dezinformacja
Wybory w Niemczech to nie tylko polityczna rywalizacja, ale także czas wzmożonej pracy dla służb bezpieczeństwa, które przeciwdziałają rosyjskiej dezinformacji. Nie jest tajemnicą, że Kreml aktywnie wspiera jedną z partii, a w działaniach na jej korzyść pomaga również Elon Musk, który w ostatnim czasie coraz wyraźniej skręcił z poglądami na prawo. Za pośrednictwem swojego serwisu społecznościowego dodatkowo wzmacnia przekaz korzystny dla skrajnej prawicy.
Niemieckie media donoszą także o licznych próbach manipulowania opinią publiczną i wpływania na wyniki głosowania. Służby potwierdziły, że w sieci pojawiły się fałszywe nagrania sugerujące rzekome oszustwa wyborcze będących częścią kampanii dezinformacyjnej. Rzecznik Federalnego MSW, Maximilian Kall, wskazał na powiązania ze znaną rosyjską siecią propagandową Storm-1516. Jedno z nagrań miało pokazywać podrobione karty do głosowania z Lipska, na których brakowało AfD. Inne wideo sugerowało, że karty z oznaczeniami tej partii były niszczone w Hamburgu. Oba przypadki okazały się mistyfikacją, a śledztwo w sprawie fałszywych kart do głosowania już wszczęto. Służby pozostają w stanie najwyższej gotowości, bo próby wpływania na niemiecką demokrację, jak widać, trwają na pełną skalę.
Choć kandydaci na kanclerza mieli już wiele okazji, by się spierać, to czwartkowa debata w ramach serii „Ostatnia tura” na antenie ARD i ZDF była ich finałowym starciem. Czołowi politycy ponownie siedli przy stole, koncentrując się na kluczowych kwestiach, jak na wojnie w Ukrainie i polityce bezpieczeństwa. Nie zabrakło uszczypliwości, padły ostre słowa, ale też pojawiły się kwestie w których Olaf Scholz i jego Friedrich Merz zaskakująco się zgodzili: obaj przyznali, że ich drogi są zbyt odległe, by mogli stworzyć wspólny rząd.
Pytanie nie powinno więc brzmieć, kto wygra wybory, ale czy chadecy będą w stanie stworzyć rząd, który faktycznie będzie rządził, zamiast pogrążać się w wewnętrznych konfliktach. Każda partia gra na siebie, nikt nie zamierza ustępować. W obliczu trwającej niepewności geopolitycznej, niestabilnych czasów i narastających zagrożeń kluczowe jest stworzenie rządu, który nie rozpadnie się pod ciężarem własnych ambicji, lecz będzie zdolny do realnego działania. Po wyborach nie będzie sentymentów, tylko zacznie się polityczny poker, w którym obietnice wyborcze staną się walutą, a zimna kalkulacja zdecyduje o tym, kto naprawdę będzie sprawować władzę.