Reklama

100 dni prezydenta Nawrockiego. Co z energetycznymi obietnicami?

Autor. KPRP / Mikołaj Bujak

Setny dzień prezydentury to dobry moment, by sprawdzić, ile zostało z kampanijnej opowieści o „tanim prądzie z polskiego węgla”. Na razie bilans to mieszanka efektownych wet, tarcz na rachunki i dużego znaku zapytania przy tym, jak długo da się łączyć wszystkie te role naraz.

Za tą setką stoi jedna z najostrzejszych kampanii w historii III RP. W wyborach w 2025 roku Nawrocki zdobył nieco ponad 50% głosów i minimalnie pokonał Rafała Trzaskowskiego, przy frekwencji przekraczającej 71%. Jako 42-letni historyk i dotychczasowy prezes Instytutu Pamięci Narodowej wchodził do Belwederu z wyraźnie zarysowanym programem tożsamościowym oraz z czytelnym zestawem haseł, również tych energetycznych. Sprzeciw wobec Zielonego Ładu, obrona polskiego węgla i obietnica obniżenia cen energii o 1/3 miały być spoiwem narracji o suwerenności i bezpieczeństwie energetycznym.

Oceny wysokie jak nigdy

Na razie wyborcy patrzą na to z wyczuwalną rezerwą, ale bez rozczarowania. Sondaż pracowni Opinia24 dla tygodnika „Polityka” pokazuje, że po 100 dniach urzędowania prezydenturę Nawrockiego dobrze lub bardzo dobrze ocenia łącznie 53% badanych, a źle lub bardzo źle niecałe 30%. Co 5 ankietowany nie ma jeszcze zdania. Gdyby dziś powtórzono 2. turę wyborów, urzędujący prezydent ponownie wygrałby z Trzaskowskim, choć z nieco mniejszą przewagą niż w czerwcu. Komentatorzy mówią więc o klasycznej premii za zwycięstwo, dodatkowo podbitej wyjątkowo aktywnym stylem działania. Aktywność tą widać choćby w sektorze energetycznym, gdzie kampanijne hasło „ręce precz od polskiego węgla” zderza się dziś z prozą rachunków za prąd, a także twardym harmonogramem zamykania kopalń, którego nie da się już odkładać w nieskończoność.

YouTube cover video
Reklama

Od Zielonego Ładu do obietnicy taniego prądu

Nawrocki w kampanii zbudował swoją wiarygodność na jasnych deklaracjach. Zielony Ład określał jako ideologiczny projekt zagrażający polskiemu rolnictwu, lasom i przemysłowi. Zapowiadał referendum w sprawie odrzucenia tej polityki, powołując się na artykuł 125. Konstytucji. Jednocześnie obiecywał, że krajowe górnictwo będzie chronione do czasu, aż Polska oprze swoją energetykę na atomie. W jego wystąpieniach powtarzało się zdanie, aby polski węgiel wydobywać i fedrować, a Zielony Ład i „zielone podatki” odrzucić.

Drugim filarem tej narracji stała się obietnica obniżki cen prądu o 33% w ciągu pierwszych 100 dni prezydentury. Plan ten budowano w dużej mierze na pomyśle podważenia unijnego systemu handlu emisjami oraz szerzej polityki klimatycznej. Jeszcze w kampanii prezydent elekt sugerował, że Trybunał Konstytucyjny może uznać część tych rozwiązań za niezgodne z Konstytucją, co w jego tłumaczeniu miało otworzyć drogę do tańszej energii.

Rzeczywistość okazała się jednak bardziej skomplikowana. Trybunał rzeczywiście zakwestionował fragmenty unijnej architektury klimatycznej w zakresie decydowania o źródłach energii, lecz jednocześnie podkreślił, że wyrok nie znosi w Polsce systemu ETS. Polityczny przekaz wybrzmiał więc głośno, ale jego realne skutki prawne pozostają ograniczone.

Reklama

Trzy weta i jedna tarcza dla rachunków

Pierwszym mocnym gestem była decyzja wobec ustawy wiatrakowej. W sierpniu prezydent ogłosił weto wobec nowelizacji liberalizującej zasady budowy farm wiatrowych na lądzie. W uzasadnieniu mówił o politycznym szantażu, bo ustawa łączyła poluzowanie przepisów dla wiatraków z przedłużeniem zamrożenia cen energii dla gospodarstw domowych. Nie ukrywał, że samą koncepcję ochrony odbiorców wspiera, natomiast nie godzi się na złagodzenie reguł dla lądowej energetyki wiatrowej.

W praktyce skończyło się na tym, że system cen osłonowych trzeba było ratować osobną ustawą, którą głowa państwa podpisała już po kilku tygodniach i tym razem prezydent nie miał wątpliwości. Złożył podpis pod ustawą o bonie ciepłowniczym oraz pod przepisami zamrażającymi ceny energii elektrycznej do końca 2025 roku. Równolegle zaakceptował regulacje dotyczące strategicznych zapasów ropy, paliw i gazu, konsekwentnie akcentując w wystąpieniach motyw bezpieczeństwa energetycznego.

Kilka dni po wecie wiatrakowym na biurko prezydenta trafiła ustawa deregulacyjna dla energetyki. Przygotowany we współpracy z sektorem biznesowym akt miał uprościć procedury inwestycyjne i poprawić warunki funkcjonowania przemysłu energochłonnego. Tym razem prezydent ponownie zawetował ustawę, tłumacząc, że zawiera niejasne zapisy i może zaszkodzić odbiorcom energii. Konfederacja Lewiatan i inne organizacje pracodawców oceniły tę decyzję jako uderzającą w konkurencyjność gospodarki, a minister energii mówił wprost o ciosie wymierzonym w przedsiębiorców domagających się mniej biurokracji.

Patrząc na te decyzje, po 100 dniach może wyłaniać się obraz prezydenta, który chętnie sięga po weto wobec aktów kojarzonych z liberalizacją rynku i przyspieszeniem inwestycji. Równocześnie bez wahania podpisuje rozwiązania osłonowe dla gospodarstw domowych oraz przepisy wzmacniające bezpieczeństwo dostaw. To bardzo komfortowa pozycja polityczna, bo można występować jako obrońca portfela zwykłego obywatela i strażnik elektoratu niechętnego wiatrakom, a odpowiedzialność za tempo transformacji przerzuci się ostatecznie na rząd i Brukselę.

Najnowszą odsłoną tego podejścia jest prezydenckie weto wobec ustawy o utworzeniu parku narodowego Dolina Dolnej Odry. Oficjalnie wskazywano na „niewystarczające konsultacje społeczne” oraz obawy o ograniczenia dla lokalnych społeczności i rolnictwa, choć eksperci przypominają, że dokładnie te same argumenty od ponad 20 lat skutecznie blokują każdą próbę podniesienia Dolnej Odry do rangi parku narodowego. W tle pojawiały się też zastrzeżenia dotyczące przyszłości żeglugi na Odrze i planów rozwoju transportu rzecznego, a także relacji z niemiecką stroną, która od lat mocniej akcentuje priorytet ochrony ekosystemu niż rozbudowę infrastruktury. W praktyce decyzja oznacza, że mimo unikatowych walorów przyrodniczych i od dawna gotowych koncepcji ochrony, jeden z najcenniejszych obszarów przyrodniczych w Polsce nadal pozostanie mozaiką rozproszonych form ochrony, a nie spójnym parkiem z jasno określonym statusem. Dolina Dolnej Odry znów zostaje więc w roli „parku narodowego widmo”, o którym chętnie wspomina tylko się w strategiach i raportach.

Reklama

Misja: tańszy prąd o 33%

Kluczowym wydarzeniem ostatnich dni jest przedstawienie prezydenckiego projektu ustawy, który ma obniżyć rachunki za energię elektryczną dla gospodarstw domowych o ok. 1/3, a dla części firm o 1/5. Nawrocki podpisał projekt na konferencji prasowej, mówiąc o realnym „mieczu do wycięcia obciążeń”, których Polacy nie powinni ponosić.

Ustawa opiera się na 4 filarach. Po pierwsze zakłada likwidację części opłat doliczanych do rachunku, w tym opłaty przejściowej, kogeneracyjnej, mocowej oraz składnika na odnawialne źródła energii. Po drugie przewiduje ograniczenie kosztów certyfikatów, po trzecie zmniejszenie opłat dystrybucyjnych, a po czwarte zmianę zasad bilansowania w systemie elektroenergetycznym. Ważnym elementem jest też obniżenie stawki podatku VAT na energię z 23% do 5%. Według wyliczeń prezydenckiej kancelarii przeciętne gospodarstwo domowe mogłoby zaoszczędzić ponad 800 złotych rocznie.

Reakcja ekspertów nie ogranicza się do prostego podziału na zwolenników i przeciwników. Michał Hetmański z Fundacji Instrat podkreśla, że nie ma lepszego sposobu przygotowania ludzi i firm do transformacji niż tańszy prąd, ale ostrzega przed zbyt głęboką ingerencją w przychody spółek energetycznych, które muszą finansować ogromne programy inwestycyjne. Zwraca uwagę, że obniżka opłat dystrybucyjnych oznacza kilka miliardów złotych mniej dla firm i że trzeba uczciwie policzyć, ile z tego mogą udźwignąć samodzielnie, a ile musiałby pokryć budżet państwa lub środki unijne.

Reklama

Z kolei Marcin Korolec z Instytutu Zielonej Gospodarki oraz przedstawiciele branży pomp ciepła zwracają uwagę, że tańsza energia elektryczna może stać się impulsem do elektryfikacji ogrzewania i transportu. Przypominają, że Komisja Europejska sama wskazywała w programie RePower Europa na możliwość obniżania VAT na energię jako jednego z narzędzi łagodzenia kosztów kryzysu. Warunkiem jest jednak utrzymanie równoległych działań inwestycyjnych i wsparcia dla modernizacji budynków oraz rozwoju elektromobilności.

Ciekawy jest też wątek certyfikatów i opłat na odnawialne źródła energii. Instrat przypomina, że wiele zielonych elektrowni dawno się spłaciło, a system zielonych certyfikatów w obecnej formie obciąża przemysł i gospodarstwa, finansując inwestycje z poprzedniej epoki wsparcia. Z punktu widzenia rachunków za prąd cięcie tych kosztów wydaje się logiczne. Pytanie brzmi, czy w kolejnych latach państwo i tak nie będzie musiało wrócić z nowymi formami wsparcia dla źródeł niskoemisyjnych, jeśli chce utrzymać tempo transformacji.

Czyli po 100 dniach bilans tej obietnicy wygląda więc tak, że projekt ustawy został złożony, eksperci w większości oceniają kierunek jako ciekawy, choć niebezpieczny dla stabilności finansowej sektora, a rząd musi zdecydować, czy chce współpracować z prezydentem przy tak głębokiej przebudowie rachunku za energię. Na razie mamy polityczny szkic, a nie konkretną ulgę na fakturze.

Reklama

Między węglem a likwidacją kopalń

Najbardziej delikatny fragment układanki może jednak dotyczyć węgla. Jeszcze w kampanii Nawrocki jeździł po Śląsku i Lubelszczyźnie, powtarzając, że „ręce precz od polskiego węgla” i górników. Górnicza Solidarność widziała w nim naturalnego sojusznika, a sam kandydat mówił o kopalni Bogdanka jako o skarbie i centrum życia gospodarczego regionu, które należy osłaniać przed „ekoterroryzmem”. Problem w tym, że równolegle toczy się proces, którego nie zatrzyma ani żaden wiec, ani mocne słowa z mównicy. Umowa społeczna dla górnictwa z 2021 roku oraz notyfikowany w Brukseli system wsparcia zakładają wygaszanie kopalń węgla energetycznego do 2049 roku. Harmonogram zapisany w dokumentach dość długo wydawał się odległy, jednak dziś widać, że zderza się z realiami rynku i finansów, a przy obecnym spadku zużycia węgla energetycznego i rosnących kosztach wydobycia nawet tak rozciągnięta w czasie ścieżka jest już nierealna. Według wyliczeń Instratu, jeśli tempo zamykania kopalń podyktuje rynek, a nie dotacje z budżetu, ok. 2030 roku w Polsce mogą pozostać 3 lub 4 kopalnie. Już teraz część zakładów przechodzi przyspieszoną likwidację, jak kopalnia Bobrek, której działalność zakończy się znacznie wcześniej niż zapisano w umowie społecznej.

Reklama

Do tego dochodzi najnowszy plan resortu energii, który zakłada aktualizację harmonogramu wygaszania kopalń i dodatkowe instrumenty osłonowe między innymi dla pracowników JSW oraz Bogdanki. Rząd mówi o kontrolowanym i społecznie akceptowalnym procesie odchodzenia od węgla, który ma przyspieszyć względem scenariusza 2049 roku.

Wprawne oko dostrzeże, że gdy zestawi się te daty z kalendarzem prezydentury Nawrockiego, wyraźnie widać, iż jego kadencja przypadnie na kluczowy moment. Do końca obecnej dekady i na początku następnej zapadną decyzje dotyczące przyszłości części kopalń w grupie PGG, i niewykluczone, że także w innych spółkach. W praktyce to właśnie w tym czasie liczba funkcjonujących zakładów może ograniczyć się do zaledwie kilku a Nawrocki, który powtarzał hasła o obronie górnictwa, bardzo szybko stanie przed wyborem. Może próbować hamować proces, obciążając politycznie rząd, Komisję Europejską i rynek, albo też stać się twarzą polityki miękkiego lądowania, w której górnikom oferuje się osłony, szkolenia i nowe miejsca pracy, zamiast obietnicy węgla na pokolenia. Dla jego wizerunku to decyzja o ogromnym ciężarze.

Reklama

Wiatr z Bałtyku i doradcy od OZE

Na tle sporów o węgiel i Zielony Ład ciekawie wygląda decyzja o podpisaniu nowelizacji ustawy o promowaniu energii z morskich farm wiatrowych. 4 listopada ogłoszono ustawę, która ma uprościć procedury dla projektów offshore na Bałtyku, ułatwić korzystanie ze wspólnej infrastruktury i przyspieszyć aukcje w kolejnych fazach. Branża wiatrowa odetchnęła z ulgą, bo w przeciwieństwie do lądowej siostry, morska energetyka wiatrowa stała się obszarem ponadpartyjnego konsensusu.

Ten ruch pokazuje, że prezydent nie zamyka się na absolutnie na OZE jako takie. Bardziej niż spór o technologię widać tu spór o tempo i kształt transformacji. W kancelarii ważną rolę odgrywa Karol Rabenda, odpowiedzialny za energetykę i projekty strategiczne, który od lat pozytywnie wypowiada się o potencjale morskich farm wiatrowych oraz udziale polskich firm w łańcuchach dostaw. To może tłumaczyć, dlaczego w przypadku offshore prezydent skłonił się ku podpisowi, a nie wetu.

Reklama

Co dalej?

W kampanii prezydenckiej obietnica referendum w sprawie Zielonego Ładu była jednym z najmocniejszych chwytów Karola Nawrockiego. Przypominał, że Konstytucja pozwala prezydentowi, za zgodą Senatu, zarządzić głosowanie w najważniejszych sprawach państwa i zapowiadał, iż właśnie w ten sposób zamierza zapytać Polaków o przyszłość unijnej polityki klimatycznej. Nawrocki podkreślał, że takie referendum miałoby być jedną z pierwszych decyzji po objęciu urzędu, bo w jego przekonaniu głos w tej sprawie powinni zabrać wszyscy obywatele, a nie tylko elity polityczne w Brukseli czy Warszawie. Jednak szybko pojawiły się pytania, jaki sens miałoby takie referendum, skoro jego wynik nie zmieni prawa unijnego ani nie zdejmie z Polski obowiązku realizacji traktatów i pakietów klimatycznych.

Czytaj też

Po 100 dniach prezydentury referendum w sprawie Zielonego Ładu wciąż jest raczej polityczną obietnicą niż realnym planem. Nie ma wniosku do Senatu, nie ma pytań, nie ma kalendarza. W kolejnych miesiącach warto będzie śledzić działania Kancelarii Prezydenta, zarówno pod kątem ewentualnych konkretnych propozycji dotyczących referendum, jak i tego, czy głosowanie zostanie wciągnięte w szerszy spór ustrojowy, czy raczej stanie się osobnym, symbolicznym testem poparcia dla jego wizji energetyki. Na razie, dopóki sondaże sprzyjają, a państwo żyje innymi kryzysami, łatwiej tę zapowiedź trzymać w sferze politycznego „zobaczymy” niż przekuć ją w realny termin w kalendarzu.

Reklama
Reklama

Komentarze

    Reklama