Reklama

Danieł Mitow dodał, że w świetle wiedzy, którą dysponuje również żaden z jego rządowych kolegów nie podnosił kwestii wznowienia prac nad budową Gazociągu Południowego. Doniesienia na ten temat, związane z wypowiedzią Jurija Senturina, nazwał „kontrowersyjnymi”.

Przypomnijmy, że na początku lutego bułgarscy parlamentarzyści odrzucili wniosek zgłoszony przez opozycyjną prorosyjską partię „Atak” dotyczący wznowienia prac nad projektem South Stream. 

Na 109 deputowanych 25 poparło wniosek, 17 było przeciw, a 65 wstrzymało się od głosu. W opinii lidera partii „Atak” - Wolena Siderowa - Bułgaria powinna przyjąć rosyjską propozycję i zgodzić się na wznowienie projektu. Dość niespodziewany powrót do koncepcji Gazociągu Południowego, którego realizacja została zarzucona w grudniu 2014 roku z powodu niezgodności inwestycji z trzecim pakietem energetycznym UE, jest oczywiście związany z kłopotami, które wyniknęły podczas przygotowań do budowy jego następcy - rurociągu Turkish Stream.

Połączenie miałoby rozpocząć swój bieg w stacji kompresorowej Russkaja koło Anapy, a następnie przez Morze Czarne biec do  wsi Kiyikoy, która znajduje się w europejskiej części Turcji. Pierwotne plany zakładały, że gazociąg będzie składał się z czterech odcinków o łącznej przepustowości ok. 63 mld m3. Niemniej z powodu twardego stanowiska Ankary, w ostatnim czasie mówiono już o maksymalnie 1 - 2 nitkach. Od samego początku, ze względu na prawodawstwo unijne oraz pośrednio kłopoty finansowe, Rosjanie zamierzali ograniczyć swój udział w realizacji projektu do wybudowania podmorskiej części rurociągu oraz hubu gazowego na granicy Grecji i Turcji – pozostała część infrastruktury miałaby (w zamyśle FR) zostać zbudowana przez europejskich klientów Gazpromu. To istotna różnica w kontekście South Stream oraz dodatkowy czynnik generujący sprzeciwy ze strony UE. 

Zobacz także: Powstanie terminal LNG w Niemczech. Zagrozi Świnoujściu?

Zobacz także: Sojusz gazowy Ukrainy i Turcji. "Połączył ich wspólny wróg"

Reklama

Komentarze

    Reklama