Atom
Uczmy się na cudzych błędach, czyli o klęsce antyatomowych dogmatów [POLEMIKA]
Jeśli ktoś twierdzi, że nie stać nas na poniesienie wydatków na atom, to tym bardziej nie stać nas na budowę niestabilnych OZE - pisze Jerzy Lipka w polemice do wypowiedzi posła Andrzeja Czerwińskiego.
Z zainteresowaniem przeczytałem wywiad z Panem posłem Andrzejem Czerwińskim, swego czasu w Parlamencie zajmującego się aktywnie sprawami energetycznymi! Kiedy wówczas z nim rozmawiałem, zdawało mi się, że mamy podobny pogląd dotyczący polskiej energetyki i konieczności uwzględnienia w naszym miksie również atomu. Z wywiadu jednak wynika, że Pan Andrzej Czerwiński stał się zwolennikiem, jak niestety wielu polityków, modelu niemieckiego energetyki, lansowanego u naszych zachodnich sąsiadów. Dodajmy zwolennikiem bezkrytycznym!
System oparty o duży udział OZE to system bardzo drogi w praktyce:
Model ten jest tam zdecydowanie bardziej zaawansowany niż w Polsce, a polega na absolutnie uprzywilejowanej pozycji niestabilnego OZE w systemie energetycznym, które to źródła bez posiadania tych przywilejów nie mogłyby się w ogóle rozwijać. Są one wręcz za swoją niestabilność premiowane, bo płaci się im nawet gdy energii do sieci nie dostarczają. Społeczeństwo niemieckie dopłaca w różnej formie do tego systemu około 30 mld euro każdego roku, czyli sumy jakich Polska nie ma i długo mieć nie będzie. Czym się ów system zwany potocznie Energiewende charakteryzuje?
- Bardzo wysokimi cenami energii dla odbiorców indywidualnych rzędu 31 eurocentów/kWh (najwięcej w Europie).
- Stosunkowo wysoką jak na Europę Zachodnią emisyjnością energetyki, sięgającą 350 g CO2/MWh energii, dla porównania Francja niecałe 60 g CO2/MWh.
- Dużym i coraz bardziej rosnącym importem surowca jakim jest gaz ziemny, potrzebny do zbilansowania niestabilnych OZE – zależność energetyczna głównie od Rosji, stąd presja na budowę Nordstream!
- Rosnącymi wykładniczo kosztami współpracy z siecią niestabilnych źródeł wiatrowych i słonecznych, wraz z ich postępującym procentowym udziałem w miksie. Głównie są to koszty rozbudowy sieci z północy na południe kraju.
- Absurdami w postaci ujemnych cen energii, które państwo, czyli podatnicy, muszą zrekompensować producentom energii z OZE.
Brak energetycznego bezpieczeństwa, katastrofa ostatniej zimy:
Jest jednak rzecz jeszcze ważniejsza. Ten system nie gwarantuje normalnych dostaw energii, czyli energetycznego bezpieczeństwa ludności kraju, przy różnych warunkach pogodowych, tak w upalne lato, jak mroźną zimę. Pokazuje to dobitnie przykład wielu krajów zachodniej Europy, dla których zwykłe, bo wcale nie skrajne na tej szerokości geograficznej, warunki zimowe, zamieniły się w energetyczny koszmar! Zamarznięte wiatraki i pokryte śniegiem panele fotowoltaiczne dawały praktycznie zero energii i systemy energetyczne krajów opierających się w zbyt dużym procencie na tych niestabilnych źródłach, okazały się całkowicie zawodne. Stało się tak w Hiszpanii, Austrii, W. Brytanii, także samych Niemczech, a w lutym przyszła kolej i na Szwecję. Kraje te ratowały się dużym importem energii z zagranicy, głównie z francuskich elektrowni jądrowych, a w przypadku Szwecji także energii z Polski.
W Szwecji bowiem mającej wcześniej bardzo silny, stabilny i bezpieczny system energetyczny, z dużym eksportem energii za granicę, wyłączono po kolei kilka bloków w elektrowniach jądrowych. Wyłączone one zostały przedwcześnie, choć jak twierdzili Zieloni oraz Socjaliści, z przyczyn ekonomicznych. Ale skądinąd wiadomo o podatku narzuconym na każdą wyprodukowaną MWh w elektrowniach jądrowych, pogarszającym ich konkurencyjność na rynku, także pierwszeństwie w dostępie do sieci niestabilnych źródeł wiatrowych i słonecznych, co sprawiło, że EJ pracowały tylko na 60% możliwości. Kiedy jednak części energetyki jądrowej zabrakło, krajowi zajrzał w oczy brak energii, a ludność była wzywana do nieużywania odkurzaczy, brania kąpieli tylko poza godzinami rannego i wieczornego szczytu, także nie parzenia rano kawy. Również w Teksasie anomalie pogodowe w postaci ostrej zimy spowodowały brak energii, szereg ludzkich tragedii z tym związanych. Winowajcą nie były tylko wiatraki i panele fotowoltaiczne, ale i energetyka gazowa wspierająca je. Także po części sieć energetyczna nie przystosowana w ogóle do warunków zimowych.
Wydarzenia te potwierdzają, że nie da się obronić w praktyce tezy, iż w systemie energetycznym nowoczesnego państwa wystarczą źródła odnawialne, wsparte niewielką ilością gazu ziemnego czy spalaniem biomasy. Pan Andrzej Czerwiński i inni politycy używający anty-jądrowej retoryki, chyba nie wyciągnęli wniosków z ostatnich wydarzeń. A powinni je wyciągnąć, tym bardziej, że mieliśmy przykłady blockoutów również latem, w Australii czy Kalifornii, gdzie stabilnie pracujących źródeł okazało się za mało, a system chciano opierać niemal wyłącznie na OZE.
Oszczędność energii nie oznacza, że nie będzie wzrastać jej zużycie
Poddając w wątpliwość potrzebę rozwoju w Polsce energetyki jądrowej Pan Andrzej Czerwiński używa argumentu znanego skądinąd, starego jak świat, o tym, że lepiej energię oszczędzać. Oczywiście nie ma nic złego w programach oszczędnościowych zużycia energii, ale naiwnością jest sądzić, że kraj taki jak Polska, mający znikomą w porównaniu ze światem zachodnim ilość energii elektrycznej zużywaną na mieszkańca, może tylko bazować na oszczędnościach. Przecież nasze zacofanie cywilizacyjne polega w dużej mierze i na fakcie, że u nas nie używa się energii elektrycznej do ogrzewania mieszkań i domów, ale prymitywnych pieców głównie na paliwa stałe. Mamy więc przykład energetyki rozproszonej, nie scentralizowanej, która wychodzi nam już bokiem każdego sezonu grzewczego. Zamiast tego cały zachód grzeje się zimą za pomocą prądu. Zużycie w przeliczeniu na mieszkańca tego prądu jest tam dwa razy większe niż u nas, a w Skandynawii cztery razy większe. Nawet Czechy mają to zużycie większe niż u nas.
Pytam zatem, czy same programy oszczędnościowe dadzą nam dodatkową energię potrzebną do zasypania tej cywilizacyjnej przepaści? Pytanie jak sądzę retoryczne. Urządzenia są oczywiście coraz bardziej oszczędne, np. pralki lodówki, telewizory itp, ale urządzeń na elektryczność mamy dużo więcej niż kiedyś. Każdy z nas prawie posiada smart- fon czy tablet, który trzeba naładować. To wszystko sprawia, że nie można liczyć na rozwój gospodarczy, bez uwzględnienia wzrostu zużycia energii.
Czy twierdzenia o "drogim atomie" mają uzasadnienie w praktyce?
I wreszcie sprawa zasadnicza! Pan Andrzej Czerwiński posłużył się znanym lobbystycznym argumentem, o tym, jak trudno w naszym kraju byłoby w ogóle doprowadzić do zbudowania elektrowni jądrowej. Z góry założył, że budowana byłaby podobnie, jak ma to miejsce w przypadku prototypowych bloków w Finlandii czy Francji. Ale ja się pytam otwarcie – czy w Polsce planuje się budować jakieś bloki jądrowe jako pierwsze na świecie? Przecież nie i PEP40 wyraźnie o tym mówi. A więc będą mogły być wykorzystane doświadczenia nabyte przy budowach w innych krajach, także te negatywne doświadczenia. Przykładowo powoływanie się na to, że w Europie czy USA bloki danego typu, a chodziło o EPR i AP1000 buduje się długo, jest o tyle bez sensu, że jak pokazuje życie bloki tych samych typów w Chinach już są od jakiegoś czasu zbudowane i pracują. A więc jednak można to zrobić, a ważniejsze od tego gdzie się buduje jest to, kto buduje?
Nie chcę lobbować oczywiście za jakąkolwiek technologią, bo nie o to w tym artykule chodzi, ale cztery bloki koreańskie typu APR o mocy 1400 MW każdy, są budowane za sumę 24 mld USD łącznie razem. Czas budowy każdego z nich przewidziany jest na 6 lat, a pierwszy z nich już w takim czasie i przewidywanym budżecie zbudowano. Jeśli ekstrapolować koszt budowy tych czterech bloków na polskie warunki, gdzie planuje się ich sześć, to łączna cena nie przekroczyłaby 36 mld USD. Jednak najpewniej byłaby niższa, bo każdy rok opóźnienia oddania do użytku to dodatkowe koszty, a Koreańczycy zapewniali na konferencji zorganizowanej przez nich w dniu 5 grudnia 2019 (konsorcjum Hydro and Nuclear Power), że w Polsce wybudowaliby taki sam blok w pięć lat, a nie w sześć. Ponieważ u nas latem nie ma 50 stopniowych upałów, w czasie których praktycznie nie da się pracować, ani nie ma okresu Ramadanu. Ale nawet te 36 mld USD to jest suma zbliżona do rządowych oszacowań w PEP40 a nie ma mowy o setkach mld zł wydanych na atom. Ta suma to sto kilkadziesiąt mld PLN w rzeczywistości. Na wszystkie sześć bloków. Będą one potem dostarczać krajowi w sposób stabilny, sterowalny i po niskiej cenie energię elektryczną przez trzy pokolenia. Dlaczego tanio? Bo wydajność energetyczna rozszczepienia jąder atomów uranu miliony razy przewyższa wydajność jakiegokolwiek procesu spalania! Z tym się wiąże ilość potrzebnego paliwa, dla elektrowni jądrowej znikoma w porównaniu z węglową czy gazową!
Jeśli nie stać nas na atom, to tym bardziej na OZE
Jeśli jednak ktoś twierdzi, że nie stać nas na poniesienie wydatków na atom, to tym bardziej nie stać nas na budowę niestabilnych OZE, wspartych spalaniem wielkich ilości importowanego gazu ziemnego. Morska energetyka wiatrowa to wydatek także stu kilkudziesięciu mld zł, sumy porównywalnej z wydatkami na energetykę jądrową. Tyle, że uzupełniona musi zostać o budowę całkiem sporej ilości bloków gazowych, na których to budowę też poniesione muszą zostać pewne nakłady. Bo morska energetyka wiatrowa, choć bez porównania bardziej efektywna energetycznie od lądowej, to jednak również musi mieć wsparcie źródeł sterowalnych, bez czego się nie obędzie!
Rząd wydał ustawę zwaną 10H, ograniczających odległość farm wiatrowych od domostw na wyraźnie żądanie i pod naciskiem lokalnych społeczności wiejskich, skarżących się na uciążliwość sąsiedztwa wiatraków. Czyżby Pan Poseł o tym nie pamiętał?
Cała energetyka wiatrowa w Polsce na lądzie, mimo mocy zainstalowanej aż 6,6 GW, to niecałe 14 TWh energii elektrycznej w ciągu roku. Energii niekoniecznie wtedy, gdy jest najbardziej potrzebna. Fotowoltaika to moc niemal 4 GW, ale niecałe 3 TWh energii elektrycznej rocznie, zimą jest to znikoma ilość!
Gdy 22 czerwca zeszłego roku stanęliśmy na krawędzi energetycznej katastrofy z powodu jednoczesnej awarii 6 bloków opalanych węglem, OZE okazało się całkowicie bezradne! Wystarczyłoby jednak, by nad morzem istniała elektrownie jądrowa o mocy 3 GW i nie musielibyśmy na gwałt sprowadzać energii z zagranicy, której cena skoczyła na giełdzie do 1489 zł tego dnia! Za brak istnienia tej elektrowni odpowiedzialność ponoszą politycy.
Natomiast sześć bloków jądrowych o mocy 8,4 GW (jeśli APR) daje 66 TWh energii elektrycznej rocznie. To ponad 1/4 całego zapotrzebowania, ale nie obecnego, tylko tego po roku 2030. A więc solidne i pewne uzupełnienie miksu energetycznego, mogące wyeliminować z niego na stałe przynajmniej najstarsze i najmniej efektywne bloki węglowe! Nie zrobią tego z pewnością OZE, których moc gwałtownie przyrasta, ale energii z tego tyle, co kot napłakał.
Proponuję, by Pan Andrzej Czerwiński powrócił do zdrowo-rozsądkowego rozumowania, które kiedyś wykazywał. I nie ulegał jednostronnej propagandzie lobbystów anty-atomowych, malujących i pudrujących rzeczywistość energetyczną w korzystnych dla siebie barwach, ale nie mających wiele wspólnego z energetycznymi realiami! Bóg dał głowę nam, by myśleć i się zdrowego rozsądku trzymać, nie ulegając dogmatom i ideologii chwilowym modom i trendom. Takim, jak choćby dogmat, że energetyka musi się składać z małych rozproszonych źródeł niestabilnych, a nie dużych jednostek, mogących zasilać całe miasta i fabryki.
Jerzy Lipka – absolwent kierunku energetyka jądrowa, reprezentujący Stowarzyszenie Obywatelski Ruch na Rzecz Energetyki Jądrowej (OREJ)