Reklama

Atom

Atomowy zegar tyka. Tchórzewski nie zdąży z polskim programem jądrowym? [KOMENTARZ]

Fot. Pixabay
Fot. Pixabay

Porozumienie z Amerykanami podpisane w Waszyngtonie 12 czerwca to kolejny krok ku realizacji polskiego programu jądrowego. Ale podobnych kroków było już całkiem sporo, a końca drogi wciąż nie widać. Czy zatem Ministerstwo Energii zdąży z wypełnieniem harmonogramu zarysowanego w Polityce Energetycznej Polski? Niestety, prawdopodobieństwo dotrzymania harmonogramu zmniejsza się z każdą chwilą.

O tym, że prezydent Andrzej Duda może przywieźć z USA atom mówiło się w Polsce od kilkunastu dni, lecz sygnały dotyczące rozmów z Amerykanami pojawiały się już od dawna.

W lipcu 2018 roku polskie Ministerstwo Energii rozpoczęło rozmowy z amerykańskim Departamentem Energii o współpracy międzyrządowej w zakresie energetyki jądrowej. Niecałe dwa miesiące później, 4 września 2018 roku, delegacja ME poleciała do Waszyngtonu, gdzie spotkała się z przedstawicielami wielu amerykańskich departamentów oraz członkami Rady Bezpieczeństwa Narodowego, czyli organie doradczym działającym przy prezydencie USA.

Wkrótce po tych spotkaniach, list do premiera Morawieckiego napisał Rick Perry, Sekretarz Energii USA. Dokument ten zawierał szeroką propozycję współpracy w zakresie energetyki jądrowej. Już następnego dnia prezydent Andrzej Duda i prezydent Donald Trump podpisali deklarację, w której zapowiadano polsko-amerykańskie działania na rzecz zacieśniania współpracy m.in. na polu energetyki jądrowej. Z kolei w listopadzie 2018 roku minister Krzysztof Tchórzewski oraz Rick Perry podpisali deklarację zawierającą wyszczególnienie energetyki jądrowej jako pola bliskiej współpracy polsko-amerykańskiej w zakresie bezpieczeństwa.

Przypieczętowaniem tych rozmów jest Memorandum of Understanding (MoU), które podpisali w Waszyngtonie minister Piotr Naimski i sekretarz Rick Perry. Oto jego najważniejsze fragmenty:

  • Uznanie współpracy w zakresie energii jądrowej wykorzystywanej do celów cywilnych za ważny składnik polsko-amerykańskich strategicznych stosunków dwustronnych, pobudzający współpracę również w innych kwestiach związanych z bezpieczeństwem narodowym i energetycznym.
  • Uznanie, że polsko-amerykańska współpraca w zakresie energii jądrowej może odegrać rolę we wspieraniu bezpieczeństwa energetycznego Polski oraz w zaspokojeniu jej zapotrzebowania na czystą energię, zapewniając znaczne dodatkowe korzyści dla bezpieczeństw energetycznego Stanów Zjednoczonych oraz naszych europejskich sojuszników.
  • Wola wzajemnej pracy nad zwiększeniem kooperacji w zakresie energii jądrowej w celu wzmocnienia stosunków strategicznych, politycznych i handlowych.
  • Pragnienie wspólnej pracy na rzecz dalszego rozwoju polskiej infrastruktury do odpowiedzialnego wykorzystania technologii i energii jądrowej.

Tak sformułowane MoU wysuwa co prawda Amerykę na pierwsze miejsce w wyścigu po polski atom, ale po wizycie prezydenta Dudy w Waszyngtonie spodziewano się czegoś więcej, np. jasnej deklaracji w sprawie potencjalnego wsparcia finansowego lub deklaracji dotyczącej wyboru dostawcy technologii. 

Niestety, brakło zarówno jednego, jak i drugiego.

Choć Prezydent Duda, kontynuując swoją wizytę w USA, spotkał się w Teksasie m.in. z przedstawicielami firmy Westinghouse, to jednak wciąż zabrakło definitywnych ustaleń.

Tymczasem, Polityka Energetyczna Polski do 2040 roku jasno stanowi, że pierwszy polski blok jądrowy ma zostać oddany do użytku w 2033 roku, czyli za nieco ponad 13 lat. Nawet najwięksi proatomowi entuzjaści (pokroju prof. Andrzeja Strupczewskiego) przyznają, że budowę elektrowni jądrowej nad Wisłą da się ukończyć najszybciej właśnie w 13 lat.

Resort energii działa więc pod coraz większą presją. Jeśli harmonogram PEP2040 rozjedzie się, Polska będzie miała problem m.in. w zakresie redukcji emisji dwutlenku węgla, która miała zostać ścięta właśnie dzięki energetyce jądrowej.

Dla zdobycia pewnej miary w zakresie sprawności prowadzenia projektu jądrowego, warto przyjrzeć się saudyjskim planom dotyczącym pierwszych elektrowni jądrowych w Królestwie Arabii Saudyjskiej.

Według danych World Nuclear Association, Arabia Saudyjska zamierza postawić do 2040 roku moce rzędu 17 GW w energetyce jądrowej. Oznacza to, że Saudyjczycy chcą budować więcej mocy, ale w dłuższym czasie.

Zamiary Saudyjczyków w zakresie energetyki jądrowej wyszły na jaw w 2006 roku. W 2010 roku ukazał się dekret królewski w tej sprawie, który stanowił, że „rozwój energetyki jądrowej jest kluczowy dla zaspokojenia rosnących potrzeb Królestwa w zakresie energii, produkcji oczyszczonej z soli wody oraz redukcji zależności od paliw kopalnych”. Od tego czasu Arabia Saudyjska jest wpierana na tym polu m.in. przez Francję, Finlandię i Koreę Południową.

W 2013 roku Saudyjczycy zawarli szereg kontraktów i porozumień m.in. z GE, Hitachi Nuclear Energy oraz Toshiba-Westinghouse w zakresie konstrukcji reaktorów jądrowych. Mniej więcej w 2015 roku saudyjskim programem jądrowym zainteresowali się Chińczycy oraz Argentyńczycy. Ci ostatni podpisali z Arabią Saudyjską nawet umowę dotyczącą budowy małego reaktora doświadczalnego, który obecnie jest na ukończeniu.

Rozmowy Amerykanów z Saudyjczykami rozpoczęły się jeszcze przed rozpoczęciem prezydentury Trumpa, lecz z uwagi na wątpliwości co do tego, czy Arabia Saudyjska nie wykorzysta technologii jądrowych do produkcji broni atomowej, negocjacje ugrzęzły w miejscu.

Dopiero obecny gospodarz Białego Domu pchnął je do przodu. Jego sekretarz energii Rick Perry zaakceptował sześć tajnych autoryzacji dla amerykańskich spółek, które zezwalały na sprzedaż technologii jądrowych i usług wsparcia do Arabii Saudyjskiej. Stało się tak m.in. dlatego, że Saudyjczycy obwieścili, iż na rok 2020 planują ogłoszenie wielomiliardowej oferty jądrowej.

W tym momencie w grze o Saudyjski atom są USA, Korea Płd., Rosja, Chiny i Francja.

Podsumowując: Saudyjczycy w ciągu zaledwie 13 lat od ogłoszenia swych zamiarów zebrali portfolio i zainteresowanie potencjalnych partnerów, podpisali szereg porozumień, budują reaktor eksperymentalny, a za rok przedłożą konkretną ofertę dla wykonawców.

Na tym tle polskie działania w zakresie energetyki jądrowej wypadają dość mizernie. Choć minister Tchórzewski nieustannie powtarza, że decyzja dotycząca rozpoczęcia budowy elektrowni jądrowej nad Wisłą już zapadła, to cały czas brakuje tak istotnych elementów programu atomowego jak model finansowania. Trudno też precyzyjnie określić, ile miałaby ostatecznie kosztować realizacja tych zamierzeń.

W przestrzeni informacyjnej pojawiło się również kilka potencjalnych lokalizacji takiej jednostki (na północy i w centrum kraju), jednak nie wskazano, która z nich będzie tą ostateczną. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że atomowym planom ministra Tchórzewskiego sprzeciwia się silna frakcja w rządzie, która ma inny plan rozwoju polskiej energetyki.

Kiedy zatem Polacy dowiedzą się, czy w ich kraju powstanie elektrownia jądrowa? Okazją do tego może być nadchodząca kampania wyborcza – decyzja o starcie budowy „jądrówki” to doskonała lokomotywa kampanijna. Jednak przeciągnięcie ostatecznych ustaleń na jesień jedynie wzmocni uporczywe tykanie atomowego zegara, który nieustannie odmierza czas pozostały na realizację tego projektu…

Reklama

Komentarze

    Reklama