Analizy i komentarze
Za dwa tygodnie Niemcy wygaszają cały swój atom. I to jest skandal [KOMENTARZ]
Już 15 kwietnia Niemcy wygaszą trzy ostatnie działające w tym kraju elektrownie jądrowe. Robią to z przyczyn czysto ideologicznych, bez względu na trwający w Europie kryzys energetyczny i pomimo wyraźnie proatomowej sympatii społeczeństwa.
„Era energetyki jądrowej w Niemczech zakończy się 15 kwietnia, tak jak planowano" – powiedziała niemiecka minister środowiska Steffi Lemke, dając tym do zrozumienia, że rząd federalny w Berlinie zamierza dalej ignorować rzeczywistość, dążąc do realizacji swojego ideologicznego antyatomowego celu. Ostatnie trzy niemieckie elektrownie jądrowe - Isar 2, Emsland and Neckarwestheim 2 – mają zostać zamknięte za dwa tygodnie. I jest to skandal.
Żeby zrozumieć, dlaczego decyzja Niemiec jest tak oburzająca, warto pokusić się o pewien eksperyment myślowy. Co by było, gdyby Elektrownia Bełchatów działała w sposób bezemisyjny? Wtedy Polska dysponowałaby potężną i stabilną jednostką wytwórczą, która nie wymagałaby ani wykupu uprawnień do emisji CO2, ani żadnych elektrowni zapasowych. Byłby to niewątpliwy skarb na polskiej i europejskiej mapie energetycznej. Tymczasem Niemcy właśnie takiego skarbu się pozbywają – w ciągu najbliższych 14 dni z ich panoramy energetycznej znikną elektrownie, które kumulatywnie są taką właśnie bezemisyjną Elektrownią Bełchatów.
Plan wyjścia Niemiec z energetyki jądrowej, realizowany był od czasów Gerharda Schrödera, a przyspieszył znacząco za rządów Angeli Merkel. To właśnie ta niemiecka kanclerz zadecydowała, że atom zniknie z niemieckiego krajobrazu energetycznego do roku 2022 (pierwotnie miał to być rok 2037). Z wyznaczonego przez Merkel terminu zrezygnował (pod presją wydarzeń z Ukrainy i kryzysu energetycznego) kanclerz Olaf Scholz, który – po długiej debacie z koalicjantami – ustanowił nową datę wyjścia Niemiec z atomu: 15 kwietnia 2023 roku.
Przed rozpoczęciem przez Rosję pełnoskalowej wojny na Ukrainie antyatomowe motywacje Niemiec dawały się łatwo wytłumaczyć pewną szerszą koncepcją energetycznego rozwoju. Mówiąc krótko: Niemcy, walcząc z atomem w Europie, chciały przygotować miejsce na rynku pod sprzedaż gazu, którego będą mieli mnóstwo dzięki magistralom Nord Stream 2. A wyłączanie niemieckich elektrowni jądrowych to po prostu przykład, który miał pokazać, że da się zasilić największą europejską gospodarkę bez energetyki jądrowej.
Jednakże obecnie, po 12 miesiącach wojny i kryzysu energetycznego, niemieckie cele w tym zakresie to nic innego jak ideologia pozbawiona jakichkolwiek racjonalnych podstaw. Berlin po prostu uparł się, że to zrobi – i zamierza wyjść z atomu na długo przedtem, zanim będzie w stanie wyjść z węgla czy gazu.
Co ważne, atom idzie do zamknięcia bez względu na konkretne plusy wynikające z jego funkcjonowania. Jak policzyła firma konsultingowa AFRY, utrzymanie przy pracy ostatnich trzech niemieckich elektrowni jądrowych oraz przywrócenie do działania trzech siłowni wyłączonych w roku 2021 wiąże się z rocznymi oszczędnościami w zakresie kupna energii elektrycznej na unijnym rynku na poziomie 35 mld euro, zmniejszeniem zużycia gazu o 60 TWh oraz ograniczeniem emisji dwutlenku węgla o 34 miliony ton. Z kolei samo zachowanie w niemieckim systemie ostatnich trzech elektrowni obniżyłoby niemiecką cenę energii elektrycznej o 4-13% w zależności od miesiąca, co tylko w Niemczech przyniosłoby oszczędności w wysokości ok. 7 mld euro, a w skali rynku UE – na poziomie 19,4 mld euro.
Warto przypomnieć, że Berlin – chcąc kamuflować oderwanie swoich celów od rzeczywistości – posunął się nawet do ordynarnych kłamstw. Jak podały niemieckie media, w ubiegłym roku niemiecki rząd wprowadził swoich obywateli w błąd w kwestii możliwego przedłużenia pracy elektrowni jądrowych. Wszystko wskazuje na to, że celem Berlina było zamknięcie jednostek bez względu na ryzyka. Sprawę opisał m. in. Die Welt, który zwrócił uwagę na tendencyjne przeprowadzenie stress testu w niemieckiej energetyce, który to miał wykazać, że energetyka jądrowa nie jest Niemcom potrzebna. Według ustaleń prasy, wynik tej procedury został z góry ustalony, a raport opisujący stress test pominął argumenty proatomowe, które nie pasowały do założonej tezy. Ignorowano także dane dotyczące potencjalnych redukcji emisji oraz opinie ekspertów w sprawie bezpieczeństwa jednostek jądrowych.
To nie jedyne kłamstwa niemieckiego rządu w tej sprawie. Berlin wymyślał tez fikcyjne powody, byleby tylko kontynuować program zamykania elektrowni jądrowych. „Coraz wyraźniej widać, jak niemiecki rząd od miesięcy okłamywał opinię publiczną na temat energii jądrowej" – napisał w lipcu 2022 roku na Twitterze Simon Wakter, szwedzki inżynier jądrowy, który zaprezentował na swoich social mediach szereg materiałów wskazujących na to, że narracja Berlina ws. atomu radykalnie mijała się z prawdą.
Tymczasem według sondażu przygotowanego przez niemieckie telewizje RTL i NTV, aż 88% Niemców nie wierzy w to, że ich kraj może w przewidywalnej przyszłości zasilić się wyłącznie źródłami odnawialnymi, takimi jak wiatr i słońce. Przeciwnego zdania było zaledwie 10% respondentów. Co ciekawe, respondentów zapytano także o to, jakie konwencjonalne źródło energii powinno być dalej wykorzystywane. 59% odpowiedzi wskazało na gaz ziemny, a 57% - na atom.
Pomimo tego, że kryzys energetyczny wciąż jest udziałem niemieckiego i europejskiego rynku, niemiecka opinia publiczna jest projądrowa, a korzyści płynące z utrzymania atomu przy pracy są uderzające, to jednak Berlin wciąż tkwi na swoim starym stanowisku, które rażąco kontrastuje z rzeczywistością. Zamykanie elektrowni jądrowych to skandal i zbrodnia – tak na klimacie, jak i na bezpieczeństwie energetycznym Europy.