Reklama

Analizy i komentarze

Japończycy przeprosili się z atomem. Czas brutalnie zweryfikował lobby antyjądrowe

fot. fleglsebastian7 / pixabay
fot. fleglsebastian7 / pixabay

„Kowal ukradł, a cygana powiesili” – znane jest pewnie Państwu to staropolskie przysłowie. Opisuje ono sytuację, w której ktoś niesprawiedliwie ponosi karę za uczynki innej osoby. Słowo „cygan” jest tutaj użyte nieprzypadkowo, zwraca naszą uwagę, że czasami wystarczy jedynie być „jakimś” i przypisanie winy staje się bardzo proste. Mało kto wnika w szczegóły, zastanawia się czy wątpi. A nawet jeśli, to zostaje zakrzyczany.  Zapraszam Państwa na opowieść o japońskim przepraszaniu się z atomem, szkodliwych konsekwencjach histerii oraz lekcji dla Polski.

W przyszłym roku opublikowana zostanie aktualizacja japońskiej strategii energetycznej. Mieszkańcy kraju wschodzącego słońca dokonują jej przeglądu co kilka lat. Rozumieją oni znacznie lepiej niż my, że struktura sektora energetycznego oraz strategia jego rozwoju powinny być oparte na możliwie najbardziej aktualnych założeniach. A one mogą się zmieniać determinowane przez bardzo różne czynniki – od ekonomicznych, przez technologiczne, aż do politycznych wreszcie. Nie ma tu miejsca na trwanie w samozadowoleniu, bo ledwo udało nam się dogadać z koalicjantami – a w takich okolicznościach, jeszcze za poprzedniej ekipy rządzącej, powstała przecież Polityka Energetyczna Polski do 2040.

Japończycy wychodzą ze słusznego założenia, że warunkiem rozwoju nowoczesnej gospodarki jest zapewnienie jej stabilnych oraz atrakcyjnych kosztowo dostaw energii. A to wcale nie jest proste, nawet dla tak zamożnego państwa. Rząd w Tokio prognozuje, że w ciągu najbliższych 26 lat, a więc w perspektywie roku 2050, będzie musiał zmierzyć się ze wzrostem zapotrzebowania na energię o zawrotne 35-50%. To oznacza konieczność zwiększenia produkcji z około 1 biliona kilowatogodzin w obecnej dekadzie, do poziomu 1,35 – 1,5 bln w połowie stulecia. Założeniem stojącym za tymi liczbami jest przekonanie, że na terytorium kraju powstawać będą kolejne energochłonne obiekty i przedsiębiorstwa. Reuters wymienia w tym kontekście przede wszystkim centra danych wykorzystujące sztuczną inteligencję oraz fabryki półprzewodników, które tylko z cieniem przesady można nazwać wodą XXI wieku.

Na potrzeby w zakresie podaży energii elektrycznej nakładają się oczywiście także światowe wysiłki na rzecz ograniczenia wzrostu średniej globalnej temperatury – a w tym względzie, przynajmniej na razie, Japończycy mają bardzo wiele do zrobienia. Dlatego w rewidowanej strategii dla sektora energii planują wyznaczenie celów redukcyjnych do 2035 oraz (jak informuje Reuters) przygotowanie strategii dekarbonizacyjnej obejmującej horyzont 2040. Już w minionym roku przyjęto pakiet rozwiązań prawnych, które mają doprowadzić do realizacji „zielonych inwestycji” o wartości sięgającej prawie miliarda dolarów (około 150 milionów jenów). Obejmują one zarówno działania w sektorze prywatnym, jak i publicznym.

Reklama

Poczesne miejsce w planach Japonii zajmują innowacyjne rozwiązania - jak ogniwa perowskitowe (pozdrowienia dla pani Olgi Malinkiewicz) czy pływające farmy wiatrowe. Ale nie to jest najciekawsze, otóż proszę sobie wyobrazić, że do łaski na większą skalę (i to na stałe, nie tylko by łagodzić energetyczne skutki wojny na Ukrainie) wrócić mają reaktory jądrowe (oczywiście także, w założeniu, najnowocześniejsze). Wykorzystanie atomu to jedyna droga, pozwalająca na równoczesne obniżanie emisyjności i utrzymywanie konkurencyjności gospodarki, poprzez zapewnienie jej stabilnych i sterowalnych dostaw energii. W przypadku kraju kwitnącej wiśni sytuację dodatkowo komplikuje niemożność zwiększenia wydobycia paliw kopalnych oraz ograniczenia w zakresie importu en. elektrycznej.

Dziś japoński miks energetyczny jest oparty głównie na średnio i wysoce emisyjnych paliwach. W ubiegłym roku za 33% generacji odpowiadały elektrownie węglowe, drugie miejsce z wynikiem na poziomie 32% zajął skroplony gaz ziemny, zaś trzecie to elektrownie wodne i źródła odnawialne z wyłączeniem słońca i wiatru – 14%. Te ostatnie osiągnęły 12% udziału w generacji. Na ostatnim miejscu w tym zestawieniu znalazła się energetyka jądrowa – 9%.

Przyczyną tego dość absurdalnego stanu rzeczy (kiedy weźmiemy pod uwagę zamożność oraz park technologiczny Japonii) jest głównie histeria, która opanowała świat po katastrofalnym tsunami z 2011 roku. Została ona skrzętnie wykorzystana przez lobbystów różnej proweniencji. Wykorzystana, dodajmy, wbrew jakiejkolwiek logice ekonomicznej, dekarbonizacyjnej czy takiej zwykłej, bezprzymiotnikowej. Warto krótko przypomnieć wydarzenia z marca 2011, ponieważ także inne kraje (głównie Niemcy) wykorzystały je do aktywnego zwalczania energetyki jądrowej – oszukując przy tym opinię publiczną oraz podsycając absurdalny strach.

Nieco ponad 13 lat temu Japonia doświadczyła najsilniejszego trzęsienia ziemi w swojej historii. Profesor Andrzej Strupczewski z Narodowego Centrum Badań Jądrowych opisuje, że jego siła była równa wybuchowi miliona (!) bomb z czasów drugiej wojny światowej i doprowadziła do przesunięcia wyspy o bagatela 2,4 m.  To kataklizm, który trudno opisać za pomocą jakichkolwiek porównań, więc pozwolę sobie przytoczyć tylko dwie liczby: życie straciło około 16 tysięcy osób, a ponad pół miliona zostało bez dachu nad głową.

W jednym z artykułów na łamach E24 profesor wyjaśnia, że systemy bezpieczeństwa elektrowni Fukushima 1 (oraz wielu innych) przetrwały trzęsienie ziemi, pomimo jego bezprecedensowej siły. Niestety, wkrótce po nim okazało się, że to zaledwie przygrywka – w Japonię uderzyło potężne tsunami. Fale miały od 10 do nawet 29,6 metrów wysokości – a więc mniej więcej tyle ile dziesięciopiętrowy blok. Czegoś takiego nie przewidział nikt, więc pomimo wałów ochronnych wysokich na blisko 6 m doszło do wdarcia się wody na teren siłowni.

I tutaj pozwolę sobie na chwilę oddać głos rzeczonemu profesorowi: „Woda zalała generatory awaryjne i pozbawiła elektrownię wszelkiego zasilania. Wobec braku energii elektrycznej nie pracowały pompy chłodzenia reaktora. Tymczasem po wyłączeniu moc reaktora wprawdzie wielokrotnie maleje, ale wciąż występuje grzanie wymagające chłodzenia reaktora.  W braku pomp nie można było odebrać mocy generowanej w rdzeniach i reaktory uległy uszkodzeniu”. Bilansem powyższych wydarzeń były trzy ofiary (utonięcia i upadek z wysokości) oraz brak poważniejszych (statystycznie uchwytnych) skutków zdrowotnych (wynikających np. z przyjęcia dawek promieniowania). I są to informacje potwierdzone przez afiliowany przy ONZ Komitet Naukowy ds. Skutków Promieniowania Atomowego UNSCEAR. W jednym ze swoich raportów stwierdził on, że „małych dawek, jakie wystąpiły w Japonii lub występują w przyrodzie w różnych rejonach świata, nie należy w ogóle przeliczać na liczbę zachorowań”.

Reklama

Podkreślmy – ani najsilniejsze trzęsienie ziemi w historii kraju, ani fale tsunami niewyobrażalnej wysokości nie doprowadziły do katastrofy nuklearnej, która byłaby choć porównywalna z Czarnobylem (nota bene, także cieszącym się złą sławą wykraczającą poza realne skutki). Czy to przeszkodziło komukolwiek w rozpętaniu antyjądrowej histerii? Oczywiście, że nie. Dzisiejszy miks energetyczny Japonii, oparty na emisyjnych paliwach kopalnych, jest efektem podejmowanych wówczas decyzji. Podobnie jak wyłączanie niemieckich elektrowni jądrowych, ale o tym więcej znajdziecie Państwo w publikacjach red. Jakuba Wiecha, do których lektury serdecznie zachęcam.

Dziś, stojąc w obliczu wyzwań klimatycznych oraz rozwojowych, Japończycy idą po przysłowiowy rozum do głowy i znowu kierują swe oczy w stronę atomu. Rządowe plany zakładają, że w 2040 jego udział w generacji EE wzrośnie do 22%, da mu to drugi największy udział po słońcu i wietrze (38%), zaś mix dopełnią LNG (20%) i węgiel (19%). Eksperci z Wood Mackenzie wątpią jednak w realizację takiego scenariusza. Ich zdaniem w zasięgu Japończyków jest znacznie bardziej emisyjna struktura wytwarzania - zaledwie 14% atomu, znacznie mniej słońca i wiatru (16%) oraz równocześnie istotnie więcej węgla i gazu (odpowiednio 26% i 27%).

Skąd ten pesymizm? Główną przyczyną są trudności w ponownym uruchamianiu zamkniętych reaktorów. Eksperci, których cytuje m.in. Reuters zwracają tutaj uwagę, że to obszar znajdujący się w znacznym stopniu poza zakresem oddziaływania rządu centralnego. Proces przywracania takich jednostek do systemu musi zawierać bowiem zgodę na poziomie lokalnym oraz aprobatę odpowiednich organów. To w najlepszym wypadku skutkuje jego wydłużeniem.

Przed Japonią bardzo trudny proces, w którym charakterystyczne dla tego typu infrastruktury wyzwania są tylko częścią większej puli trudności. Skupiają one przy okazji, niemal jak w soczewce, kuriozalną sytuację, do której doprowadziła histeria z roku 2011 i lat późniejszych. Otóż z jednej strony mamy biznes, który wręcz domaga się zwiększenia udziału atomu (z powodu bezpieczeństwa, cen energii, pewności dostaw, etc.) oraz całkiem sporą grupę obywateli, która boi się energii jądrowej, ponieważ nieodpowiedzialni ludzie postanowili na podsycaniu lęków upiec swoje bułeczki. W efekcie pod dużym znakiem zapytania stoi także japoński plan osiągnięcia emisyjnego zera netto w 2050.

Jaka lekcja płynie z tego dla Polski? Bardzo prosta, szanowni Państwo – czas brutalnie zweryfikował antyatomowe lobby, którego działalność prowadzi do wzrostu emisyjności oraz obniżenia poziomu bezpieczeństwa. Jeśli na poważnie podchodzimy do walki ze zmianami klimatu i chcemy równocześnie, żeby polski przemysł przetrwał (zwłaszcza w wyniku nieuchronnego wyłączania mocy węglowych spowodowanego ich wiekiem), to zasadniczo nie mamy innego wyjścia niż energetyka jądrowa. Jeśli ktoś próbuje przekonywać Państwa, że jest inaczej, to po prostu kłamie lub się myli – tak czy owak, nie warto zważać.

Reklama
Reklama

Komentarze

    Reklama