Reklama

Co dalej z Iranem? Teheran nie przegrał wojny, rozgrywka trwa

Duchowy przywódca Iranu – Ali Chamenei,
Autor. . khamenei.ir/CC BY 4.0

Optymizm Donalda Trumpa jest zrozumiały, spadek cen ropy na rynkach też, ale międzynarodowa rozgrywka wokół Iranu wcale się nie zakończyła. Amerykanie sygnalizują plany, które mogą całkowicie zmienić układ sił – i to nie tylko w regionie.

Prezydent Stanów Zjednoczonych obwieścił swój wielki sukces natychmiast po tym, jak amerykańskie samoloty zbombardowały irańskie instalacje nuklearne – a Teheran zgodził się na zawieszenie broni w trwającym od kilkunastu dni zbrojnym konflikcie z Izraelem.

USA mają powody do zadowolenia

Co prawda twierdzenia Białego Domu, dotyczące powstrzymania irańskich planów pozyskania broni jądrowej, są obecnie formułowane mocno na wyrost – ale nie da się zaprzeczyć, że amerykańska akcja i tak dała republikańskiej administracji oraz jej fanom parę powodów do zadowolenia.

YouTube cover video

Przede wszystkim, pozwoliła Trumpowi wyplątać się z politycznej pułapki, w którą uparcie pakował swych waszyngtońskich sojuszników premier Izraela Binjamin Netanjahu – bo dzięki spektakularnemu nalotowi prezydent USA uniknął narażenia się wciąż silnemu w tym kraju lobby żydowskiemu, a jednocześnie nie nadwyrężył zbytnio zaufania swego elektoratu, któremu przecież obiecywał redukcję wojskowej aktywności poza granicami, a nie pakowanie się w nowe wojny.

Ograniczona w czasie i przestrzeni, ale stanowcza akcja militarna, po której następuje na walczących stronach wymuszenie pokoju – to wyszło dobrze, przynajmniej propagandowo. Na wizerunek i autorytet Stanów Zjednoczonych – tym razem w relacjach zewnętrznych – też wpłynęło to pozytywnie, jako demonstracja absolutnej przewagi technologicznej nie tylko nad przeciwnikiem, ale nawet nad sojusznikami.

Reklama

Konflikt pod obserwacją Moskwy i Pekinu

Swoją drogą, bezbłędne i skuteczne przeprowadzenie ataku przez Amerykanów musiało dać do myślenia strategom z Moskwy i Pekinu, i nie były to raczej myśli prowadzące ich do rychłej konfrontacji militarnej z USA. Ponadto Chiny oraz Rosja okazały się mało sprawcze w polityce bliskowschodniej, nie zdołały (czy raczej: nie odważyły się) wspomóc swych irańskich sojuszników niczym poza dobrym słowem i paroma gestami dyplomatycznymi, a to także dobra wiadomość dla Ameryki.

W przypadku Kremla ta wymuszona demonstracja słabości jest szczególnie bolesna, bo to kolejny w krótkim czasie cios w jej dotychczasowe zaangażowanie w regionie, a przy tym utrata twarzy wobec bardzo bliskiego sojusznika. To zapewne będzie miało długofalowe, negatywne konsekwencje dla rosyjskiej zdolności układania się z krajami globalnego Południa.

W przypadku Chin straty są mniej spektakularne, tym bardziej, że miały one swój interes w deeskalacji, a ponadto nie obiecywały przecież nikomu sojuszu wojskowego i pomocy w obronie (jedno i drugie – w przeciwieństwie do Rosji). Niemniej musiały z żalem odnotować, że do bycia aktywnym i sprawczym aktorem w tym regionie świata wciąż jeszcze sporo im brakuje. Niezależnie od tego, jaką tak naprawdę część swojego programu nuklearnego Iran zdołał uchronić przed zniszczeniem – z perspektywy Waszyngtonu zyski są więc oczywiste.

Dodajmy do tego rachunku jeszcze szybki spadek cen ropy na rynkach światowych, po krótkotrwałym, acz efektownym skoku na początku działań zbrojnych – co zapewne najbardziej ucieszyło Chińczyków i Europejczyków, a zmartwiło Władimira Putina.

Reklama

Nikt tu nie zwyciężył

Na tym jednak koniec dobrych wiadomości. Iran bowiem, wbrew propagandowym zaklęciom wielu polityków i komentatorów, wcale nie przegrał wojny – co najwyżej skorzystał z dobrej okazji, by ją zamrozić na jakiś czas, zyskując okazję do wylizania doznanych ran oraz do modyfikacji swej strategii. Izrael też nie ma powodów do świętowania zwycięstwa (choć ze względów propagandowych próbuje to robić). Nie zrealizował bowiem swego najważniejszego celu, jakim ewidentnie było obalenie reżimu ajatollahów.

Uderzenia w obiekty związane z programem nuklearnym były ważnym krokiem w tym kierunku, ale równocześnie atakowano przecież klasyczne instalacje wojskowe, wybranych przedstawicieli władz, a także – co miało wymiar symboliczny – gmachy telewizji i wielkie więzienie Ewin. W połączeniu z licznymi wypowiedziami izraelskich polityków i ekspertów, wprost nawołujących Irańczyków do buntu wobec teokratycznego systemu, dawało to jasny obraz priorytetów Tel-Awiwu.

Reklama

Skądinąd, całkiem rozsądnych, bo prawda jest brutalna: dopóki w Teheranie nie zmieni się władza, a wraz z nią główne cele irańskiej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, to Izrael nie może spać spokojnie. W tej sytuacji Netanjahu, a także każdy wyobrażalny następca aktualnego premiera, po prostu musi dążyć do destabilizacji wrogiego reżimu, a docelowo – do jego obalenia. I Izrael będzie to nadal robił. Wciąż starając się wciągać w to Amerykanów, bo przy okazji ostatniej odsłony konfliktu stało się jasne, że bez ich pomocy nie są wykonalne niektóre akcje ofensywne, ale – co gorsza – także w pełni skuteczna defensywa przeciwko potencjałowi balistycznemu Iranu.

Na dokładkę, w tym kotle sprzecznych interesów zapewne nadal będą próbowali mieszać Rosjanie, którzy tylko deklaratywnie chcą pokoju na Bliskim Wschodzie. Ewentualna eskalacja jest zaś dla nich nadzieją i na ratowanie własnego budżetu (bo ropa wtedy znowu podrożeje), i na odbudowę utraconych ostatnio wpływów, i na związanie Amerykanów na tym teatrze działań, i wreszcie – na korzystny klimat do realizowania w Europie scenariuszy agresji hybrydowej, z uwzględnieniem nowych fal „antropopotoków” (czyli prowokowanej i celowo kierowanej presji migracyjnej) oraz zamachów terrorystycznych „pod cudzą flagą”, z użyciem lewicowych i prawicowych grup, napędzanych emocjami antyizraelskimi lub wprost antysemickimi (i antyamerykańskimi zapewne także). Warto przy tym pamiętać, że Kreml najprawdopodobniej wciąż posiada niezłe instrumentarium, by wedle uznania i swoich potrzeb dolewać benzyny do bliskowschodniego ognia: w postaci dobrze uplasowanej agentury wpływu tak w Izraelu, jak i w Iranie. I nie zawaha się jej użyć, zwłaszcza, gdy wydarzenia na innych frontach zaczną mu się z czasem coraz bardziej wymykać spod kontroli.

Reklama

Decyzje należą do (nowych?) władz w Teheranie

Czy najczarniejsze możliwe scenariusze spełnią się w nieodległej przyszłości? To w znacznym stopniu będzie zależało od postawy władz Iranu. Przetrwały one kryzys, ale wiedzą, że kolejny może nadejść niebawem. Na ich niekorzyść działa fatalna sytuacja ekonomiczna, za którą odpowiadają – co warto przypominać – nie tylko sankcje międzynarodowe, ale też bardzo nieefektywna struktura gospodarcza, zbytnie uzależnienie od sektora surowcowego, nadmierny udział państwa i podmiotów quasi-państwowych w aktywności produkcyjnej i usługowej (np. wiele firm stanowi własność… Korpusu Strażników Rewolucji i jest bezpośrednio kierowana przez funkcjonariuszy tej omnipotentnej struktury), niekompetentne kadry zarządzające, nepotyzm, rozbuchana biurokracja, itd. To jest prawdziwe i groźne podłoże ewentualnego buntu społecznego – choć jak można sądzić, zewnętrzna agresja tymczasowo skonsolidowała jednak społeczeństwo wokół „tronu” (z wyłączeniem dyskryminowanych grup etnicznych, z Kurdami na czele).

W teherańskiej polityce zetrą się wiec niebawem frakcje „konserwatystów” i „liberałów”. Pierwsi jako receptę na problemy proponują „więcej tego samego”, a więc ściślejszy reżim religijny i obyczajowy plus bardziej asertywne zachowania na zewnątrz. Co prawda – też tymczasowo – muszą odłożyć na półkę marzenia o własnej broni nuklearnej, blef z ewentualnym blokowaniem Cieśniny Ormuz też został zdezawuowany, ale wciąż do dyspozycji pozostają sprawdzone instrumenty w postaci Hamasu, Hezbollahu, ruchu Hutich, szyickich milicji w Iraku czy Syrii…

Reklama

Owszem, przeciwnicy ostatnio mocno przetrzepali im skórę, ale radykalizacja nastrojów w regionie powoduje, że odbudowa tej sieci siewców śmierci i chaosu może być względnie łatwa. W polityce wewnętrznej ta frakcja już zdobywa punkty – prężąc muskuły, między innymi poprzez serię spektakularnych aresztowań i szybkich egzekucji. Dotyczy to wrogów reżimu zapewne zarówno prawdziwych, jak i wyimaginowanych, czyli przypadkowych osób, które padają ofiarami propagandowej kampanii zastraszania społeczeństwa.

„Liberałowie” – czy raczej „umiarkowani” – nie chcą demolować podstaw ideowych ani odcinać się od dorobku i tradycji rewolucji islamskiej, ale mają ochotę po pierwsze na ostrożne reformy wewnętrzne (zarówno obyczajowe, jak i ekonomiczne), a po drugie na odwilż w relacjach z Zachodem (a przy okazji z Izraelem oraz sunnickimi krajami regionu). Marzą o poluzowaniu sankcji, lub nawet o ich całkowitym zniesieniu – i prawdopodobnie w zamian byliby skłonni ostatecznie pogrzebać wojskowy program nuklearny, a nawet zlikwidować lub ograniczyć wsparcie dla zewnętrznych grup terrorystycznych. Dzisiaj są w defensywie, ale mają swojego prezydenta (Masud Pezeszkian jest otwartym zwolennikiem tej frakcji), niebawem zaś mogą mieć po swej stronie także nowego Najwyższego Przywódcę – o ile wnuk ajatollaha Chomeiniego, Hassan, wygra rywalizację o schedę po ajatollahu Alim Chameneim z jego synem Modżtabą. I nie zawiedzie nadziei, pokładanych w nim przez „liberałów”…

Reklama

Plan Stanów na nowe otwarcie

Stany Zjednoczone prawdopodobnie nie zamierzają biernie przyglądać się tej rozgrywce, choć Trump – tradycyjnie – wysyła w medialną przestrzeń sprzeczne sygnały. Ale wedle najnowszych informacji, podanych przez telewizję CNN, Waszyngton może niebawem położyć na stole ofertę, która da zielone światło irańskim siłom umiarkowanym i może znacząco zwiększyć ich szanse w walce o władzę. To plan nie tylko szybkiego zniesienia sankcji i odblokowania dostępu Teheranu do jego depozytów w zagranicznych bankach, ale przede wszystkim dużych inwestycji w irański sektor energetyczny (zarówno naftowy, jak i w cywilną energetyką jądrową). Bezpośrednim realizatorem miałyby zostać bogate kraje arabskie, oferując nie tylko duże pieniądze, ale także nowoczesne know-how w zakresie zarządzania i logistyki (podobno Amerykanie już konsultowali to z wybranymi partnerami znad Zatoki). Żeby tę atrakcyjną „marchewkę” móc skonsumować, Iran musi zrobić przynajmniej jedno: zrezygnować ze wzbogacania uranu do celów wojskowych. No i najprawdopodobniej znacząco ograniczyć finansowanie grup, destabilizujących region.

Czytaj też

Gdyby Teheran przystał na te warunki, zmieni się nie tylko geostrategiczna sytuacja na Bliskim Wschodzie. Także globalny rynek ropy, bo przy odblokowaniu podaży z Iranu nie będzie już najmniejszych szans na powrót do wysokich cen (pamiętajmy, ze „w odwodzie” jest jeszcze Wenezuela, z którą Amerykanie prowadzą odrębną rozgrywkę). Taki scenariusz może więc być niezwykle atrakcyjny dla Chin, wbijając kolejny klin w ich relacje z Rosją, mającą w tym zakresie dokładnie odwrotne interesy.

Reklama

Komentarze

    Reklama