Atom
Amerykańska ofensywa jądrowa. USA chcą znów być atomowym liderem świata [ANALIZA]
Waszyngton zauważył, że Moskwa i Pekin zdystansowały go w rozwoju przemysłu jądrowego. Teraz Stany Zjednoczone chcą nadrobić stracony czas i odzyskać atomowe wpływy na świecie.
Do tego, że energetyka i polityka są ze sobą ściśle związane nie trzeba już chyba nikogo przekonywać. Zależność tę dobrze zobrazował kryzys naftowy z 1973 roku, spowodowany wyłącznie polityczną motywacją państw arabskich, które chciały ukarać zachodnich sojuszników Izraela poprzez embargo na dostawy ultrataniej ropy. Z polskiej perspektywy, lepszym przykładem będzie zachowanie Rosji, która używa swych surowców energetycznych jako broni politycznej, działając niekiedy wbrew rynkowi, ale zawsze w zgodzie z zaprojektowaną na Kremlu strategią utrzymywania i rozwijania wpływów w krajach uzależnionych od rosyjskich węglowodorów. Dobrym współczesnym przykładem związków między energetyką i polityką jest przemysł jądrowy.
Choć wielu komentatorów jest zdania, że atom ma swoje czasy świetności za sobą, to prawda wygląda zgoła inaczej – technologia jądrowa przeżywa aktualnie swój renesans. Obecnie buduje się najwięcej reaktorów jądrowych od 25 lat. Plany w tym zakresie wysuwa coraz więcej państw (w tym Polska). Do budowy „jądrówek” wzywają m.in. organizacje analizujące wpływ człowieka na klimat, czyli np. Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatu, który w zdecydowanej większości swych scenariuszy postuluje zwiększenie udziału atomu w globalnym miksie energetycznym. Ta energetyczna płaszczyzna również stała się polem do politycznej gry między mocarstwami.
Światowy sektor cywilnej energetyki jądrowej został zdominowany przez Rosję. Odkąd do władzy doszedł Władimir Putin, kraj ten sprzedał za granicę więcej technologii jądrowej niż USA, Francja, Chiny, Korea Południowa i Japonia razem wzięte, tworząc sieć lukratywnych kontraktów w Europie, Azji i Afryce, co pozwoliło spółce Rosatom zatrudnić ćwierć miliona pracowników – takie wyliczenia przedstawili dziennikarze New York Timesa w artykule o rosyjskiej ekspansji jądrowej.
Rosjanie dostrzegli, że atom może tworzyć nawet głębsze więzy polityczne między państwami niż handel ropą czy gazem. Moskwa chętnie angażuje się w budowę nowych elektrowni jądrowych, dostarczając kapitał oraz technologie potrzebne do ich powstania. Kreml wie bowiem, że każda taka jednostka jest rosyjskim przyczółkiem na mapie politycznej świata - nie jest to może narzędzie pozwalające na wywieranie bezpośredniego nacisku, niemniej, atom umożliwia gruntowne zacieśnienie relacji międzypaństwowych.
Potencjał tkwiący w energetyce jądrowej dostrzegli też Chińczycy. Państwo Środka stawia obecnie najwięcej reaktorów na świecie – w budowie znajduje się 11 jednostek. Pekin stara się również (wzorem Moskwy) inwestować w atom poza swymi granicami. Dlatego też Chiny zaangażowały się w projekty jądrowe w Afryce.
Wszystkie te trendy wskazują na to, że atom zyskuje na znaczeniu jako narzędzie rozbudowy wpływów strategicznych. Geopolityczne aspekty energetyki jądrowej dobrze opisywał raport Center for Strategic and International Studies. Jego autorzy również zwrócili uwagę na głębokie i mocne więzy, jakie tworzy atom, zaznaczając jednak, że przemysł jądrowy raczej nie może służyć jako skuteczne narzędzie polityki zagranicznej czy źródło nacisku.
„Handel jądrowy ma naturę geopolityczną i tworzy trwające dekady więzy między dostawcami i odbiorcami, ale nie będzie efektywnym narzędziem polityki zagranicznej. Eksport reaktorów jądrowych, budowa elektrowni oraz związane z tym usługi mogą pomóc w stworzeniu, wzmocnieniu albo zachowaniu dobrych relacji między rządami państw-dostawców i państw-odbiorców. Jednakże przemysł jądrowy budowany jest na pewnym poziomie wzajemnego zachowania i dobrych relacji dyplomatycznych. Może być fundamentem wpływu na relacje geopolityczne, ale dowody wskazujące na to, że jest to dźwignia polityki zagranicznej są ograniczone i trudno uchwytne” - piszą autorzy raportu CSIS.
Na te atomowe działania Rosji i Chin z niepokojem patrzą Stany Zjednoczone, kraj, który wypadł z awangardy rozwoju energetyki jądrowej i praktycznie zaniechał rozbudowy tego sektora. Teraz jednak Waszyngton zdaje się dostrzegać, że taka polityka była błędem i pozostawiła przestrzeń dla strategicznych konkurentów, czyli Moskwy i Pekinu. Amerykańscy politycy – z prezydentem Donaldem Trumpem na czele – już teraz mówią głośno o potrzebie nadrobienia strat względem atomowych liderów. Jak powiedział sekretarz energii USA Dan Brouillette, taka sytuacja „zagraża narodowemu bezpieczeństwu i interesom Stanów Zjednoczonych”.
Odważne zapowiedzi powoli przekuwają się w czyny. Administracja prezydenta Trumpa przygotowała już plan, który ma ożywić amerykański przemysł jądrowy. Jak podaje portal The Hill, nad opracowaniem odpowiedniej strategii czuwała specjalna grupa ekspertów, którzy
Raport przygotowany przez tych analityków stwierdzał, że wciąż istnieje możliwość „przywrócenia USA statusu globalnego lidera jądrowego”, za czym pójść ma „zapewnienie silnego bezpieczeństwa narodowego oraz zagwarantowanie pozycji siły dla nadchodzących pokoleń Amerykanów”.
Podstawową metodą ożywienia przemysłu jądrowego zaproponowaną przez administrację Trumpa jest przeznaczanie 150 milionów dolarów rocznie przez dziesięć lat na tzw. Rezerwę Uranową, czyli de facto interwencyjny zakup rudy uranu od amerykańskich producentów tego surowca. Firmy zajmujące się górnictwem uranowym już w styczniu 2018 roku apelowały o podobne wsparcie.
Rozrost własnego wydobycia uranu jest dla USA sprawą priorytetową. Jak podaje Federal Times, w 2018 roku zaledwie 10% tego pierwiastka zużywanego w Stanach Zjednoczonych pochodziło ze złóż amerykańskich. Prawie 25% dostarczała Kanada, 20% - Kazachstan, 18% - Australia, a 13% - Rosja. Oznacza to, że w USA zużywano więcej rosyjskiego uranu niż amerykańskiego.
Drugim filarem atomowego planu USA są transfery technologii jądrowych do krajów sojuszniczych. W marcu 2019 roku Agencja Reutera poinformowała, że spółki ze Stanów Zjednoczonych rozpoczęły wstępne prace związane z przygotowaniem transferu technologii jądrowych do Arabii Saudyjskiej, która – będąc jednym z istotnych sojuszników USA w regionie – chciała zmniejszyć udział paliw kopalnych w swoim miksie energetycznym. Waszyngton jest też w strategicznym dialogu z Warszawą, która również planuje budowę elektrowni jądrowych. Ostatnim – mocno brzmiącym – akordem polsko-amerykańskiej współpracy na tym polu było Forum Przemysłu Jądrowego zorganizowane w listopadzie 2019 roku w Warszawie. Przemawiała na nim m.in. ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce, Geogrette Mosbacher, która w swym wystąpieniu stwierdziła: „dziś jestem tu, by powiedzieć wam, że <<US nuclear power is back>>”. Waszyngton prowadzi też zaawansowane rozmowy na temat atomu z Indiami. Chodzi o budowę kilku reaktorów jądrowych w Kovvada na południu tego kraju.
Można zatem powiedzieć, że Stany Zjednoczone stoją przed szansą wskrzeszenia ambitnych planów atomowych, porównywalnych do tych sprzed 50 lat, kiedy Amerykanie zamierzali wybudować u siebie 1000 elektrowni jądrowych i stać się niezależnymi energetycznie właśnie dzięki tej technologii. Dla Warszawy taka polityka Waszyngtonu to olbrzymia szansa – chodzi bowiem nie tylko o realizację planu dekarbonizacji energetyki, zawartego w projekcie Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku, ale także o zacieśnienie więzów strategicznych z najważniejszym i najpotężniejszym sojusznikiem.