Reklama

Górnictwo

Odsiecz węglowa 2018: polskie kopalnie uratują niemiecką energetykę? [KOMENTARZ]

Fot. Pixabay
Fot. Pixabay

W roku 1957 na terenie obecnych Niemiec funkcjonowały 153 kopalnie węgla kamiennego. Wtedy też produkowano najwięcej tego surowca w niemieckiej historii. Przez następne sześćdziesiąt lat sytuacja zmieniła się diametralnie - za kilka dni, dwie ostatnie kopalnie rozpoczną swój ostatni rok pracy. Po jego upływie, na węglowym rynku RFN pojawi się luka wielkości nawet 6 milionów ton. Czy szansę tę wykorzystają polscy producenci?

Klamka w kwestii zamknięcia niemieckich kopalń zapadła 10 lat temu, kiedy to rząd federalny RFN- we współpracy z władzami Nadrenii Północnej-Westfalii oraz Kraju Saary- zadecydował wygasić wszystkie subsydia dla produkcji węgla kamiennego. Wykonanie tej decyzji przypieczętowuje losy zakładów w Bottrop i Ibbenbüren. To jedyne miejsca na mapie Niemiec, gdzie wciąż wydobywa się ten surowiec. Tamtejsze podmioty należą do spółki RAG Deutsche Steinkohle AG, ostatniego niedobitka wielkiej węglowej czystki, zatrudniającej w sumie ok. 9000 osób (dla porównania, sama Polska Grupa Górnicza zatrudnia ok. 43 tysiące pracowników).

Wbrew obiegowej opinii, Niemcy to wciąż tzw. „coal state”, państwo węglowe. Z węgla kamiennego i brunatnego produkuje się tam wciąż ok. 42% energii. Surowiec ten odgrywał ogromną rolę w historii nowoczesnej niemieckiej gospodarki. To właśnie węgiel zasilał RFN podczas jej forsownej odbudowy po II Wojnie Światowej. Ten potężny skok gospodarczy, nazywany w RFN „Wirtschaftswunder”, był możliwy m.in. dzięki dużej podaży taniego paliwa do produkcji energii i stali. Szybka eksploatacja i problemy geologiczno-topograficzne złóż zaczęły się wkrótce przekładać na koszty wydobycia. Już w latach 70-tych ubiegłego wieku niemieckie górnictwo zaczęło uzależniać się od różnych form wsparcia państwowego. W końcu, po wpompowaniu w sektor środków o wartości ponad 300 miliardów dzisiejszych euro w ciągu niespełna pięćdziesięciu lat, Angela Merkel odważyła się powiedzieć „basta”. To jej ekipa podjęła decyzję, że po 31 grudnia 2018 roku nie będzie się już wydobywać węgla kamiennego w Niemczech.

Zobacz także: Gospodarka ponad wszystko. Niemcy stają w obronie swoich interesów [ANALIZA]

Patrząc na tę sytuację powierzchownie, można dojść do wniosku, że decyzja ta związana jest pośrednio z ogólną i wieloletnią transformacją energetyczną Niemiec zwaną Energiewende, która zmierza do klimatycznej neutralizacji energetyki m.in. poprzez dekarbonizację. Jednak wygaszenie kopalń nie oznacza wygaszenia niemieckich jednostek wytwórczych zasilanych węglem kamiennym. Zwłaszcza, że nauczyły one radzić sobie bez wewnętrznej produkcji paliwa. Obecnie około 90% węgla kamiennego potrzebnego do zasilania niemieckich elektrowni pochodzi z importu. W roku 2015 RFN zaimportowała 54 miliony ton węgla kamiennego, z czego 80% przeznaczono na produkcję energii. Kluczowymi dostawcami są Rosja i kraje byłego ZSRS (odpowiadają one aż za 34% dostarczanego do Niemiec węgla), Kolumbia, USA, Australia, Polska i RPA. Niemiecka produkcja wewnętrzna oscyluje w granicach 6-6,7 mln ton.

Jak widać, to nie względy środowiskowe stały za decyzją pani kanclerz. Choć dwie zamykane kopalnie dysponują jeszcze dostępnymi złożami rzędu ok. 40 milionów ton, to jednak koszty wydobycia tony krajowego surowca są ponad dwukrotnie większe niż cena węgla kamiennego z importu i oscylują w okolicach 170 euro. Ta dość wysoka wartość wynika m.in. z braku inwestycji w unowocześnianie wydobycia.

Powstała luka może zatem- choćby częściowo- być polem do popisu dla polskich spółek wydobywczych. Muszą one jednak w ciągu najbliższego roku rozwiązać własne problemy z kurczącym się wydobyciem, które spowodowało, że Polska importuje coraz więcej węgla. Receptą na to są inwestycje w kopalnie, którym obecnie sprzyja koniunktura na rynkach światowych. Zagospodarowanie choćby części rynku u zachodniego sąsiada mogłoby odwrócić negatywny trend, który uczynił Polskę importerem węgla netto. Różnica między wwozem a wywozem tego surowca sięgnęła w trzecim kwartale 2017 roku 2,3 mln ton.

Zobacz także: Chcesz wiedzieć, czy polubisz Energiewende? Jedź do Rehfelde [RELACJA]

Spółki wydobywcze znad Wisły nie muszą obawiać się nagłego i drastycznego spadku popytu na węgiel w RFN. Z danych BP wynika, że w 2005 roku zużycie węgla w Niemczech szacowało się na 81,3 miliony ton oleju ekwiwalentnego (Mtoe). Przez dziesięć lat zużycie to spadło do poziomu 78,3 Mtoe, czyli o ledwie 4%. Dla porównania: w Polsce w 2015 roku zużycie węgla osiągnęło pułap 49,8 Mtoe i spadło w porównaniu do 2005 roku o około 10%. Można więc założyć, że niemiecka luka po wydobyciu wewnętrznym utrzyma się w mniej więcej niezmienionym rozmiarze.

Jeśli polskie kopalnie nie wykorzystają szansy na zrobienie biznesu, to chociaż niech bacznie obserwują działania związane z rewitalizacją niemieckich terenów powydobywczych. Niemcy mają świadomość, że kopalnie wpływały na gospodarczy i kulturowy krajobraz regionów. Ze względu na niezwykle trwałe piętno, jakie wydobywanie węgla odcisnęło na niektórych obszarach, ostatnia spółka węglowa określa odpowiedzialność za tereny powydobywcze mianem Ewigskeitsaufgaben, czyli „obowiązków wieczystych”. Nie chodzi tu tylko o „posprzątanie” obszaru kopalni i zapewnienie bezpieczeństwa okolicznym mieszkańcom, ale także o zarządzanie całokształtem zmian społecznych, które zajdą w regionach górniczych. W tym celu, spółka RAG zorganizowała szeroko zakrojony program Glückauf Zukunft (niem. Powodzenia w przyszłości), w skład którego wchodzą podprogramy badające m.in. zmiany demograficzne czy tendencje migracyjne wśród młodzieży z rodzin górniczych. Jeśli polskie spółki dokładnie przeanalizują te zachodzące w Niemczech procesy, to zdobyte doświadczenie może przynieść bogaty plon przy podobnych pracach w Polsce.

Zobacz także: Scenariusz węglowy dla Polski

Reklama
Reklama

Komentarze