Reklama

Gaz

Niemiecka maskarada: gaz wcale nie zastępuje atomu [KOMENTARZ]

Fot. Herman / Flickr
Fot. Herman / Flickr

Niemcy po trosze słyną z uzupełniania (lub zastępowania) blokami gazowymi generacji energii elektrycznej z odnawialnych źródeł i atomu. Jest to przykład, jak można słynąć z czegoś, czego się nie robi.

Maj w Niemieckiej energetyce: RWE ogłasza, że na miejsce wygaszanej z końcem tego roku elektrowni jądrowej w Bawarii chce postawić blok gazowy. Dzień później portal RP-Online donosi o kolejnej przebudowie struktury tego koncernu, wynikiem której nastąpi duże rozdzielenie spółki obsługującej aktywa węgla brunatnego oraz wodne od podmiotu zajmującego się gazem, węglem kamiennym i biomasą. Według informacji tego medium RWE wydzieli energetykę atomową do nowej spółki-córki. Czego to symptom? Marginalizacji roli węgla brunatnego jako nośnika energii w niemieckim miksie oraz kursu na rozbudowę „gazowej i węgla kamiennego” części portfela. Walka Niemców z gazówkami trwa już jakiś czas. Elastyczne bloki na gaz mają stanowić idealne uzupełnienie energii pozyskiwanej z odnawialnych jej źródeł. Z turbinami tego typu jest jednak zasadniczy problem: zbyt rzadko dostarczają prąd do sieci, aby mieć szanse wypracować zysk. W związku z tym mają wielu przeciwników, wpływu których emanacją jest nigdy niepowstała, a zapowiadana przez E.On już w 2012 roku w miejsce odłączonej od sieci w 2015 roku elektrowni jądrowej w Grafenrheinfeld, elektrownia gazowa w Bawarii. Czy w związku z tym zapowiedzi RWE możemy odłożyć na półkę obietnic nigdy nie spełnionych?

Tonący brzytwy się chwyta

Dr Rolf Martin Schmitz, prezes zarządu spółki RWE, zwołuje w Düsseldorfie spotkanie z dziennikarzami zajmującymi się sprawami gospodarczymi. Podczas konferencji deklaruje, że w miejsce elektrowni jądrowej w Gundremmingen (należąca w 75 proc. do RWE, a w 25 proc. do E.On), która zgodnie z planem ma zostać odłączona od sieci w grudniu tego roku, koncern rozpatruje możliwość zastąpienia jej blokami gazowymi.

W Gundremmingen działają obecnie dwa jednakowe reaktory oddane do użytku w 1984 r. o łącznej mocy 2700 MW, co pokrywa w przybliżeniu jedną czwartą zapotrzebowania w Bawarii. Zgodnie ze sporządzonym przez rząd w Berlinie planem wychodzenia z energetyki jądrowej blok B ma przestać pracować do końca tego roku, a blok C do końca 2021. Ubytku tak znacznej ilości mocy działającej przez cały czas nie da się zastąpić generatorami ze źródeł odnawialnych, a przynajmniej niosłoby to za sobą duże ryzyko. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę niedostosowanie linii przesyłowych do charakterystyki źródeł odnawialnych i magazynów energii. Dlatego dr Schmitz szuka innych rozwiązań.

- My jesteśmy gwarantem stabilności dostaw – deklarował dziennikarzom w Düsseldorfie w imieniu spółki dr Rolf Martin Schmitz. – Jest mi zupełnie wszystko jedno z czego robimy ten prąd – stanowczo stwierdzał.

Czyżby? Patrząc na bilans spółki i odpisy spowodowane obniżeniem wyceny rynkowej wartości bloków węglowych można niedowierzać. Co więcej – rząd w Berlinie powołał komisję, która zajmuje się opracowywaniem scenariusza wyjścia z energetyki opartej na węglu. Nikt w takiej sytuacji nie rozpatrywałby wejścia w ten biznes. Blok gazowy także nie będzie ukojeniem na rozogniony bilans, ale do tego jeszcze przejdziemy.

Po nitce do kłębka

Dzień po zwierzeniach prezesa zarządu RWE, portal RP-Online publikuje tekst, w którym informuje o planach przebudowy spółki. Rok po wydzieleniu struktury zajmującej się nowoczesnymi wdrożeniami – innogy, koncern chce wyraźnego rozdziału pomiędzy RWE Power AG i RWE Generation SE. Pierwszy ze wspomnianych podmiotów obsługuje aktywa związane z węglem brunatnym, energią jądrową oraz wodną. Drugi koncentruje się na biomasie, gazie i węglu kamiennym.

Do tej pory pieczę nad obiema spółkami sprawował 61-letni Matthias Hartung, który z końcem roku pragnie odejść na emeryturę. Władze RWE zamierzają okazje wykorzystać do powołania dwóch osobnych szefów dla każdego z podmiotów: według informacji portalu, do których nie odniosły się służby prasowe spółki, „brunatno-wodnym” Powerem pokieruje Frank Weigand, a „gazowo-kamiennym” Generation Roger Miesen. Z obecnej struktury RWE Power wydzielona zostanie energetyka atomowa do nowej spółki-córki RWE Nuklear AG – na wzór podmiotu Preussenelektra, który w koncernie E.On zajmuje się obsługą wygaszania elektrowni atomowych. Ostanie bloki tego typu mają zostać odłączone od sieci w 2022 r.

Już był w ogródku, już witał się z gąską

Wygaszenie bloku jądrowego w bawarskim Grafenrheinfeld miało nastąpić wraz z końcem 2015 roku, dlatego już trzy lata wcześniej władze Dolnej Frankonii podjęły decyzję o uzupełnienie braku mocy w tym miejscu: „Z powodu dostępności niezbędnych efektywnych sieci przesyłowych Grafenrheinfeld jawi się jako optymalna lokalizacja na umiejscowienie takiej elektrowni gazowej” – brzmiał fragment oficjalnego stanowiska.

Koncepcja z Dolnej Frankonii przeszła na wyższy szczebel władzy – trafiła do samego Monachium, prosto na biurko Ilse Aigner, minister ds. gospodarki, mediów, energii i technologii w landzie Bawaria. Minister Aigner koncepcja na tyle się spodobała, że już w grudniu 2013 roku w prasie zaczęły pojawiać się przecieki o rozpatrywanym zakupie elektrowni gazowej ze słowackich Malzenic. „Nowa rezerwa mocy jest absolutnie konieczna” – wypowiadała się dla prasy Ilse Aigner. Pomysł przypadł też do gustu Horstowi Seehoferowi, premierowi landu Bawaria. Kiedy jednak w 2014 roku trafił jeszcze wyżej w drabinie władzy centralnej – mianowicie: do gabinetu Sigmara Gabriela, który do stycznia tego roku zasiadał w fotelu ministra ds. gospodarki i energii w gabinecie Angeli Merkel – nie spotkał się z owacyjnym powitaniem. „Założenia infrastrukturalne dla funkcjonowania elektrowni gazowej w lokalizacji Grafenrheidfeld nie są na ten moment spełnione” – argumentował urywając dalsze dyskusje Rainer Baake, wówczas sekretarz w departamencie energii, Jedna z gazet wówczas zatytułował artykuł opisujący zdarzenie: „Gabriel daje kosza Bawarii”.

Wąż w kieszeni

W marcu 2015 roku we „Frankfurter Allgemeine Zeitung” („FAZ”) pojawił się felieton jednego z najbardziej wpływowych dziennikarzy ekonomicznych w ojczyźnie Konrada Adenauera – Georga Mecka. Redaktor Meck swoim wybitnym piórem i nie stroniąc w narracji od ironii opisał los absurd elektrowni gazowej w Irsching, niedaleko Ingolstadt (miasto w Bawarii, zlokalizowane pomiędzy Norymbergą, a Monachium). „Irrsinn in Irsching” (dosł. obłęd w Irsching) – bo tak zatytułował swój tekst szef redakcji gospodarczej „FAZ” – zaczyna się słowami: „To historia turbiny, historia, którą niemiecka myśl inżynierska świętuje ale jednocześnie – przez zakrawającą o obłęd politykę energetyczną, która depcze zarówno ekonomiczne jak i ekologiczne zasady zdrowego rozsądku – opłakuje.”

Co to więc za historia? Siemens wyprodukował najnowocześniejszą na świecie turbinę gazową. Przyjazny środowisku cud techniki, który pobił rekord świata jeśli chodzi o współczynnik sprawności. No miodzio! Nic dziwnego, że koncern E.On skusił się na poprowadzenie inwestycji implementacji takiego osiągnięcia niemieckich inżynierów. I problem tylko w tym, że... turbina praktycznie w ogóle nie oddaje prądu do sieci, przez co nie zarabia, świecąc na czerwono w i tak już rozognionym do granic możliwości bilansie E.Onu.

Zobacz także: Ukraina u progu gazowej rewolucji? "Plany ambitne, ale mało realne" [ANALIZA]

Przyczyną takiego stanu rzeczy jest oczywiście cena za kWh, która praktycznie nie pozwala „gazówce” dopchać się do sieci. W pochmurne i bezwietrzne dni, kiedy cena prądu wzrasta pierwsze uruchomione zostaną elektrownie na węgiel brunatny lub kamienny, a dopiero przy bardzo wysokim zapotrzebowaniu, ergo picku cenowym, opłaca się sprzedać energię elektryczną z gazu. Naturalnie, gdyby z systemu wyeliminować bloki węglowe pierwszą deską ratunku byłyby gazówki, których rentowność od razu by się poprawiła. Niemniej, generacja energii z węgla jeszcze przez jakiś czas pozostanie elementem krajobrazu niemieckiej energetyki.

Wobec takiego stanu rynku spółka-córka E.Onu, której to bilans ubarwia blok w Irsching – Uniper już od jakiegoś czasu usilnie chce czasowo cud techniki unieruchomić (obecnie stanowi rezerwę). Na to jednak nie zgadza się lokalny operator sieci przesyłowej i dystrybucyjnej Tennet. W lutym zeszłego roku sprawa trafiła do sądu, a w marcu obecnego Uniper do pozwu dopisał jeszcze dodatkowe turbiny gazowe, które chciałby „uśpić”.

Gruszki na wierzbie, gruszki w popiele

Czy więc obietnice RWE o inwestycji w gaz w Gundremmingen możemy potraktować jako gruszki na wierzbie? Przyglądając się alternatywom, czyli elektrowniom napędzanym paliwem węglowym z jednej strony mamy te, na węgiel brunatny, których plan wygaszenia właśnie opracowuje rząd w Berlinie. Z drugiej zaś perspektywa generacji z węgla kamiennego pomimo że dłuższa, nadal nie będzie obejmować nawet większości okresu amortyzacji nowej inwestycji. Chociaż jednostki „brunatne” są priorytetem, plan wyjścia z węgla nie ominie jednostek „kamiennych”. Obecnie po zachodniej stronie Odry tylko w jednym miejscu trwa proces inwestycyjny w blok na węgiel kamienny w miejsce wygaszonej elektrowni atomowej. Mowa o dolnosaksońskim Stade i Dow Chemical, które odgraża się przyłączeniem w 2021 900 MW na węgiel kamienny. Tu warto zwrócić uwagę, że tamtejsza atomówka skończyła służbę w 2003 roku, a więc 18 lat przed planowanym pojawieniem się węglowego substytutu.

Jeśli jednak RWE zdecyduje się na inwestycje w „gazówkę” to dopóki krajobraz zasilają elektrownie węglowe ich sytuacja nie będzie wiele odbiegać od obecnych problemów Unipera. Niemniej jeśli komuś wydaje się, że jakaś decyzję muszą podjąć, warto wrócić do historii opisanej w części „już był w ogródku...”, gdzie przytaczamy jak zakopać gruszki w popiele metodą nigdy niepowstałej elektrowni gazowej w Grafenrheinfeld.

Zobacz także: Specjalny reżim prawny dla Nord Stream 2 niepotrzebny? Trwa rosyjski lobbing w Brukseli

Reklama
Reklama

Komentarze