Mglista perspektywa
Nowe złoża znajdują się na ukraińskim szelfie Morza Czarnego, nieopodal Odessy. Zdaniem ukraińskich geologów szacunki mówiące o 40 miliardach metrów sześciennych należy traktować jako ostrożne. Złoża mogą bowiem zawierać znacznie więcej gazu.
Komunikat geologów natychmiast zintensyfikował nad Dnieprem dyskusje o rychłym i ostatecznym uniezależnieniu od importu gazu nie tylko z Rosji, ale także z pozostałych źródeł zewnętrznych. A przecież w planach PGNiG jest eksport co najmniej 5 miliardów metrów sześciennych surowca na rynek ukraiński, co teoretycznie mogłoby stać w sprzeczności z założeniami wydobywczymi Kijowa.
W rzeczywistości sytuacja nie jest aż tak sprzyjająca dla Kijowa, jak głoszą oficjalne komunikaty. Przede wszystkim z dużą rezerwą należy oceniać szanse na pozyskanie surowca z potwierdzonych złóż na ukraińskim szelfie w perspektywie średnioterminowej. Od momentu potwierdzenia złóż do otrzymania rezultatu minie co najmniej dziesięć lat. A i to według optymistycznych ocen.
Kijów nie posiada środków na tak poważne prace na szelfie. Co więcej, praktycznie cały sprzęt niezbędny do wierceń został zagarnięty wraz z okupacją Krymu przez Rosję. Platformy wiertnicze Czornomornaftogazu – spółki-córki Naftogazu, pozostają pod kontrolą Moskwy i władz okupacyjnych na półwyspie. Temat ten jest zresztą szczególnie drażliwy z uwagi na to, że platformy wiertnicze zostały zakupione przez poprzednie władze w skandalicznych i korupcyjnych okolicznościach po kilkakrotnie zawyżonych cenach (tzw. „wyszki Bojka”). Na kupno nowego sprzętu Kijowa w najbliższym czasie nie będzie stać. Szanse na zwrot zaanektowanych platform przez Moskwę są nierealne. O dobrowolnym geście ze strony Kremla nie może być mowy, a nawet gdyby udało się wygrać ewentualne długotrwałe postępowanie sądowe, jego wykonanie nie odbyłoby się gładko. Pozostaje zatem trzecia opcja, czyli pojawienie się zagranicznego inwestora. Jednak także ten wariant wygląda bardzo mgliście. Ze względu na napiętą sytuację w relacjach ukraińsko-rosyjskich, które są faktycznie w stanie wojny, trudno sobie wyobrazić pojawienie się poważnego koncernu wydobywczego. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę bliskość złóż do terytorium okupowanego Krymu.
W związku z powyższym nie należy oczekiwać przełomu w zakresie wykorzystania wspomnianych złóż. Nie oznacza to jednak, że Ukraina traci szansę na uniezależnienie się od dostaw zewnętrznych gazu ziemnego.
„Prawie” samowystarczalność
31 grudnia tego roku minie 400 dni odkąd Ukraina nie kupuje rosyjskiego gazu. Nawet, jeśli pod naciskami Brukseli i Moskwy Kijów zdecyduje się obecnej zimy na kupno dodatkowych ilości gazu z Rosji, to można już mówić o pełnym uniezależnieniu rynku ukraińskiego od dostaw surowca od Gazpromu. Oczywiście nie oznacza to samowystarczalności gazowej tego kraju, gdyż Kijów wciąż kupuje znaczące ilości gazu na granicy zachodniej. Sukcesywnie jednak zmniejsza ilości importowanego błękitnego paliwa.
Na podstawie danych: Naftogazu oraz Strategii Energetycznej Ukrainy do 2035 roku (projekt) wraz z dodatkami;
W tym tygodniu szef państwowego koncernu wydobywczego Ukrgazwydobuwannia Oleh Prochorenko oświadczył, że już w 2020 roku Ukraina będzie mogła eksportować własny gaz. Komunikat opiera się na prognozie szybkiego wzrostu własnego wydobycia spółki z obecnych 14,5 miliardów metrów sześciennych do 20 miliardów, co wraz z gazem produkowanym przez pozostałe firmy nad Dnieprem pokryje zapotrzebowanie krajowe, które ma według Prochorenki w 2020 roku wynosić 26 miliardów metrów sześciennych. Taki scenariusz poddałby w wątpliwość sens importu surowca z zagranicy, w tym z Polski.
Trzeba jednak podkreślić, że prognozy Prochorenki dotyczące obydwu wielkości są zbyt optymistyczne. Można nawet je w znacznej mierze traktować jako krok pijarowy także w kontekście wojny informacyjnej z Rosją. Częściowo podważają je zresztą inne przekazy ukraińskich władz. Opublikowany w tym tygodniu przez ministerstwo energetyki i przemysłu węglowego Ukrainy projekt zaktualizowanej Strategii Energetycznej do roku 2035 zakłada, że zapotrzebowanie krajowe do 2025 roku będzie wahało się w granicach 28-30 miliardów metrów sześciennych, a potem ma jeszcze wzrosnąć. Kluczowymi elementami warunkującymi zapotrzebowanie będą przede wszystkim sytuacja gospodarcza oraz sukcesy w poprawie efektywności energetycznej, zwłaszcza w sektorze komunalnym. Zakładany spadek zużycia spowodowany spodziewaną poprawą wskaźnika efektywności energetycznej będzie rekompensowało większe zapotrzebowanie gospodarki. Warto także mieć na uwadze, że prognozy Kijowa co do zużycia gazu budowane są na założeniu zachowania obecnego status quo z Krymem i Donbasem, co dodaje pewnego elementu niepewności.
Ponadto pod wielkim znakiem zapytania pozostaje osiągnięcie zapowiadanego przez Prochorenkę pułapu wydobycia rodzimego już w 2020 roku. Eksperci są raczej zgodni, że takie wskaźniki (ok. 25 miliardów metrów sześciennych rodzimego gazu rocznie) mogą zostać osiągnięte nie wcześniej niż przed rokiem 2025. Właśnie o takiej perspektywie czasowej jest mowa we wspomnianym tekście projektu Strategii. Oznacza to, że Ukrainie nawet wtedy będzie brakowało około 5 miliardów metrów sześciennych gazu, by zadowolić zapotrzebowanie. Ubytki te Kijów zamierza uzupełniać na zachodniej granicy.
Konkurent czy wspólnik?
Niezwykle ważnym punktem wspomnianego projektu Strategii są optymistyczne dla Polski plany dotyczące mocy przesyłowych z poszczególnych kierunków importowych. Kijów zakłada, że po roku 2020, kierunek polski stanie się na równi ze słowackim jednym z kluczowych zewnętrznych źródeł importu gazu z krajów UE.
Wstępnie Kijów nie planuje całkowicie rezygnować z importu nawet w przypadku pełnego zapewnienia zapotrzebowania krajowego ze źródeł własnych. Plan ten przewiduje istnienie na rynku ukraińskim kilku stabilnych źródeł pozyskiwania gazu: z rynku wewnętrznego, polskiego, słowackiego, węgierskiego i rumuńskiego. Oczywistym w takiej konfiguracji będzie to, że konkurencja między dostawcami będzie znacząca. Przy czym Kijów planuje także samemu eksportować na rynki Europy Centralnej swój surowiec.
Jednym z wymienianych celów w projekcie Strategii jest także integracja magazynów gazu położonych na Ukrainie Zachodniej z systemem bezpieczeństwa dostaw państw Grupy Wyszehradzkiej i szerzej UE. Wydaje się, ze właśnie dlatego realizowana obecnie koncepcja podziału Naftogazu zgodnie z przepisami III pakietu energetycznego przewiduje wyodrębnienie nie tylko osobnego operatora magistrali gazowej, ale jeszcze operatora największych w Europie przechowalni gazu ziemnego. W dłuższym horyzoncie czasowym władze nie wykluczają także stworzenia Wschodnioeuropejskiego Hubu Gazowego, ale z dzisiejszej perspektywy wydaje się to zbyt odległy temat. Rozwinięta infrastruktura jest daleko nie wystarczającym elementem do udanego funkcjonowania hubu. Klimat inwestycyjny obecny na Ukrainie jeszcze długo nie będzie konkurencyjnym w stosunku do sytuacji w krajach za zachodnią granicą, co powoduje, że szanse na sukces tego pomysłu nie są duże. Poza tym proces niezbędnej przy tworzeniu hubu liberalizacji rynku gazu zajmie wiele czasu. Ale nie odbiera to sensu wykorzystywania ukraińskiej infrastruktury gazowej w operacjach importu i eksportu. Z tego powodu nie warto oceniać Ukrainy jako konkurenta dla podobnych planów nad Wisłą.
Do końca 2020 roku Ukraina będzie związana zobowiązaniami wynikającymi z kontraktów z Gazpromem, co powoduje, ze potencjał wykorzystywania przechowalni dla takich celów będzie niski – w granicach 1 miliarda metrów sześciennych surowca rocznie. Jednak po 2020 roku możliwości te mają wzrosnąć pięciokrotnie, co otworzy szansę do spożytkowania możliwości magazynów przez kompanie europejskie. Kształt przyszłego modelu, który zastosuje w tym zakresie Kijów w znacznej mierze jest uwarunkowany rezultatem dobiegającego powoli końca postępowania przed Sądem Arbitrażowym w Sztokholmie, a także sukcesami lub niepowodzeniami Gazpromu w zakresie realizacji projektów gazociągów omijających Ukrainę.
Podsumowując wpływ zmian na rynku gazu ziemnego Ukrainy na perspektywy dostaw surowca z terytorium Polski należy wyodrębnić kilka głównych wniosków. Po pierwsze, odkryte niedawno złoża gazu na ukraińskim szelfie Morza Czarnego nie będą miały żadnego wpływu na realizację projektu dostaw surowca z Polski. Po drugie, Ukraina może pochwalić się uniezależnieniem od dostaw gazu ziemnego z Federacji Rosyjskiej, ale wciąż potrzebuje znaczących dostaw z innych kierunków importowych. Po trzecie, Kijowowi w perspektywie sześciu-siedmiu lat uda się istotnie ograniczyć zależność od dostaw zewnętrznych, ale szanse na uzyskanie przez nią całkowitej samowystarczalności gazowej stoją pod sporym znakiem zapytania co njamniej do 2025 roku. Po czwarte, Ukraina wybrała realizację modelu rynku gazu, który zakłada dość szerokie i elastyczne możliwości pozyskiwania surowca z różnych źródeł jednocześnie. Potencjalni eksporterzy gazu z rynku polskiego będą zatem musieli brać pod uwagę konieczność konkurowania z innymi dostawcami, zwłaszcza z kierunku słowackiego. Po piąte, wartym rozpatrzenia jest włączenie przechowalni gazu na Ukrainie Zachodniej do planów Warszawy w zakresie ekspansji na rynki gazowe Europy Centralnej i Wschodniej.
Paweł Kost
Zobacz także: Studium wykonalności Baltic Pipe na ostatniej prostej
Zobacz także: Gaz ziemny – rosyjskie zagrożenie czy ekologiczna szansa?