Piotr Maciążek: Proponuję, żebyśmy zaczęli od ogólnej oceny sytuacji w branży odnawialnych źródeł energii (OZE), a później skupili się na energetyce wiatrowej, która stanowi najważniejszy obszar Pańskiej aktywności.
Wojciech Cetnarski: W Polsce panuje duże spowolnienie, żeby nie powiedzieć – zastój. Sytuacja jest niejednolita. To zależy dość mocno od rodzaju technologii, o których mówimy. Z technologii odnawialnych widać wyraźnie, że niektóre mają preferencje polityczne, a inne nie. Tam, gdzie są preferencje polityczne, inwestorzy w niewielkim stopniu, ale starają się coś robić. Tam, gdzie tych preferencji politycznych nie ma, wszystko stanęło. I jest jeszcze grono ludzi, którzy się nie oglądają na konwencje polityczne, tylko realizują swoje pomysły, nie wiążąc ich z żadną formą wsparcia ze strony państwa. Jest podejście wymuszone - w przypadku zakładów przemysłowych kwestiami technologicznymi, a w przypadku odbiorców indywidualnych przekonaniami - że np. chcą mieć swoje zasilanie z paneli fotowoltaicznych. Po prostu ich nie interesuje czyjeś wsparcie. Jeżeli chcą sobie te panele zainstalować na dachu, to je instalują. Natomiast oczywiście z punktu widzenia bilansu energetycznego kraju nie ma to większego znaczenia. Istnieją tylko dwie technologie w energetyce odnawialnej, które są wielkoskalowe – to fotowoltaika i wiatr. Fotowoltaika na dużą skalę bez wsparcia państwa nie rozwija się, tak samo jak i wiatr, więc te wszystkie pozostałe ruchy, które następują, są ruchami w skali mikro. Są to moce, które są w okolicach 1- 2 proc. mocy zainstalowanych w kraju, więc w ogólnym bilansie energetycznym nie mają większego znaczenia.
W energetyce wiatrowej mamy jakby dwa zjawiska, które dla tej branży są niekorzystne. Pierwsze zjawisko dotyczy istniejących instalacji. Mamy 5800 megawatów, które się kręcą i tutaj największym problemem jest to, że od paru lat ekipy rządowe, jedna po drugiej, porzuciły zarządzanie systemem wsparcia dla tej energetyki. Były jakieś tam założenia rozwoju rynku zielonych certyfikatów, natomiast w momencie, kiedy zapadła decyzja, jeszcze poprzedniego rządu, że ten rynek zielonych certyfikatów nie będzie dalej rozwijany, to on zamarł i politycznie nikt się go nie chciał dotknąć, ponieważ istniało przekonanie, że nowe regulacje rozwiążą wszystkie problemy, łącznie z istniejącymi. Tak się nie stało, więc ten majątek, składający się na tysiące megawatów, jest w dość trudnej sytuacji finansowej i to będzie za chwilę bardzo widoczne i bardzo medialne, ponieważ zaczną się ruchy ze strony banków, które będą musiały – czy im się to podoba, czy im się to nie podoba, z jednej strony zawiązać rezerwy na poczet kredytów, które będą uważały za zagrożone, czy stracone i z drugiej strony będą przejmować ten majątek, bo zapisy umów kredytowych są tak sformułowane, że jeżeli kredyt nie jest obsługiwany, to bank może przejąć taką instalację. Oczywiście samo przejęcie instalacji przez bank nie powoduje, że kredyt będzie obsługiwany, więc problem pozostanie i w sektorze bankowym to będzie dość duży wstrząs, dlatego że banki pożyczyły około 13 mld zł na rozwój energetyki wiatrowej.
Drugie zjawisko, to zablokowanie ustawą „antywiatrakową” możliwości rozwoju jakichkolwiek nowych projektów lądowej energetyki wiatrowej w Polsce. Za rok może już nie być komu wystartować w kolejnych aukcjach dla OZE.
Nie uciekniemy od oceny sytuacji legislacyjnej dotyczącej np. nowej ustawy o OZE. Oficjalna narracja rządu jest taka, że mamy w tej ustawie koszyki i te, które otrzymują większe wsparcie, to są tzw. „stabilne OZE”, natomiast te które otrzymują mniejsze wsparcie – „niestabilne”. Tak się składa, że za niestabilne uważane są te segmenty OZE, które są obecnie największe, czyli m.in energetyka wiatrowa – rząd chce bowiem stawiać na biogazownie, hybrydy. Minister Piotrowski wielokrotnie twierdził, że ruchy wynikają z tego, że mamy do czynienia ze zbyt szybkim rozwojem energetyki wiatrowej, że tu jest wręcz „nadrozwój”. I ja bym chciał, żeby się Pan do tego ustosunkował, ponieważ ciężko w mainstreamie, czy w większych nawet mediach branżowych znaleźć głosy, które próbowałyby to trochę „odczarować”. Bo niestety często jest tak, że środowiska OZE toczą debatę we własnym środowisku, a ja bym chciał, żebyśmy wyszli z nią na zewnątrz.
Żeby wyjść z debatą na forum publiczne, musimy zacząć od definicji stabilności. Nie chcę się tutaj za bardzo wymądrzać, ani pastwić nad tą definicją, ale politycy powinni przeczytać choćby w Wikipedii co to jest stabilność. Źródła odnawialne są stabilne, problemem ze źródłami odnawialnymi, z większością z nich, jest to, że one są niesterowalne, czyli to jest tak, że nie można im „zadać” w każdej chwili określonego obciążenia. Tak pracują tylko konwencjonalne elektrownie, które są „centralnie dysponowane”, przez dyspozytorów Krajowej Dyspozycji Mocy w PSE.
Czyli chodzi Panu o to, że można mniej więcej przewidzieć, jaka będzie do przodu pogoda, w związku z tym, jaka będzie produkcja?
I to się robi, także w Polsce. Nawet PSE takie rzeczy robi. W związku z tym to nie jest problem stabilności. To jest słowo wytrych, które jest używane w kontekście socjotechnicznym. Dla każdego przeciętnego odbiorcy dóbr, słowo stabilność ma bardzo emocjonalny charakter. Coś, co jest stabilne, nie jest zagrożeniem, daje poczucie bezpieczeństwa. Tylko proszę zauważyć, że ze stabilnością w energetyce jest tak, że wszelkie problemy z dostępem do energii elektrycznej w Polsce wynikały z niestabilności źródeł węglowych, a nie źródeł OZE, ponieważ dokładnie tak, jak Pan powiedział, co się będzie działo na rynku OZE, to można przewidzieć. Można przewidzieć dwa dni do przodu, trzy dni do przodu, godzinę do przodu, z bardzo dużą dokładnością. Natomiast co się będzie działo w bloku węglowym, tego nie da się przewidzieć, ponieważ kiedy następuje awaria, to w przeciągu paru minut blok się wyłącza i może być niezdolny do pracy przez tygodnie, lub miesiące.
I my mamy problem, że cały system elektroenergetyczny w Polsce jest bardzo niestabilny ze względu właśnie na duży stopień wyeksploatowania bloków węglowych, ze względu na nietrafione modernizacje. Cały system wytwórczy jest więc podatny na awarie. Na tym polega niestabilność tego systemu. PSE jest w bardzo ciężkiej sytuacji, bo z jednej strony nie ma kompletnie wpływu na to, w jakim kierunku idą inwestycje w poszczególnych spółkach, a z drugiej jest odpowiedzialna za stabilność tego systemu. Ja im nie zazdroszczę. W momencie, kiedy do tego systemu, który już jest bardzo awaryjny, dołożymy np. blok nadkrytyczny w Łagiszy ze swoimi problemami technologicznymi, dodamy jeszcze trzy nowe bloki (Kozienice, Opole, Jaworzno), które zawsze na początku eksploatacji sprawiają problemy, to będziemy mieli bardzo niebezpieczną sytuację, bo wypadnięcie któregokolwiek z tych bloków, plus np. awaria w Bełchatowie, to jest już stan krytyczny i wracamy do 20 stopni zasilania.
Jak rozumiem zmierza Pan w kierunku tego, że energetyka w Polsce powinna być bardziej rozproszona?
Zmierzam do tego, że energetyka w Polsce powinna być rozproszona, ponieważ według wszystkich zasad logiki i nauki systemy rozproszone są bezpieczniejsze i stabilniejsze. Ja na to pytanie o niestabilność odpowiedziałbym w ten sposób, że scentralizowane systemy energetyczne są niestabilne, natomiast stabilne są systemy rozproszone. I czym bardziej sobie tę energetykę rozproszymy, tym będziemy mieli większe bezpieczeństwo energetyczne. Właśnie wspomniane przeze mnie PSE doskonale rozumie ten problem, bo muszą tym zarządzać minuta po minucie od kilkudziesięciu lat i dlatego prawdopodobnie oni mocno lobbowali, aby do aukcji dla OZE dopuścić fotowoltaikę, i żeby wybudować w Polsce, do 2020, coś pomiędzy 1-2 tys. megawatów w tej technologii.
Kontynuując naszą rozmowę o OZE chciałbym zadać kolejne pytanie. Mamy specustawę wiatrakową, która uderza w rozwój farm wiatrowych na lądzie. Rząd zdaje sobie sprawę, że mimo wszystko w ten wiatr trzeba jednak trochę inwestować. I narracja jest taka: okej, blokujemy rozwój farm wiatrowych na lądzie, ale przecież cały szelf bałtycki mamy do dyspozycji i tutaj pojawia się taka strategia komunikacyjna, że te farmy morskie mogą nam zastąpić lądowe. Jak Pan to widzi?
Farmy morskie to bardzo słuszny kierunek rozwoju energetyki wiatrowej w Polsce, tylko trzeba spojrzeć na harmonogram budowy farm wiatrowych. One mają ogromne znaczenie dla stabilności systemu elektroenergetycznego, dla poziomu emisji w naszej energetyce, dlatego że one są wysoce produktywne. Te farmy, które będą powstawały na Bałtyku będą miały dyspozycyjność – przewiduję – rzędu 50–60 procent. Będą w stanie bardzo efektywnie zasilać systemy elektroenergetyczne, a jednocześnie zredukują bardzo dużą ilość emisji atmosferycznej. Tylko to się nie stanie przed 2025, więc to jest perspektywa przynajmniej 7–8 lat.
Tu dochodzimy do wymogów, które stawia nam UE…
Ja szczerze mówiąc, nie lubię argumentu, że są wymogi UE, ponieważ to jest taki argument, który moim zdaniem jest nie do końca racjonalny. Faktycznie będzie tak, że w 2020 roku będziemy musieli się z UE rozliczyć z produkcji energii z OZE i może to nas bardzo dużo kosztować w postaci opłat za transfery statystyczne. I oczywiście to jest bardzo mocno polityczna sprawa. Każdy rząd każdego kraju w Europie, który będzie miał ten problem, będzie się bronił przed płaceniem tych transferów statystycznych. Czym się to skończy, trudno dzisiaj powiedzieć, zobaczymy. Natomiast emisyjność energetyki, to jest generalnie rzecz biorąc inna kwestia, bo jeżeli my będziemy w dalszym ciągu wysoko emisyjni, będziemy mieli przez to drogą energię oraz niski stopień elektryfikacji gospodarki, to nie będzie dobrze. Brak elektryfikacji transportu i ogrzewania to wysokim poziomem zanieczyszczenia powietrza. Będziemy przeznaczać ogromne środki na naprawę skutków tego zanieczyszczenia. Przede wszystkim chodzi o ochronę zdrowia, o produktywność społeczeństwa. A moglibyśmy przecież przeznaczać te same środki na działania prorozwojowe jak np. nauka, szkoły, czy infrastruktura. A my będziemy przeznaczać to wszystko na renty, szpitale i służbę zdrowia.
Bardzo często, kiedy rozmawiamy prywatnie z urzędnikami unijnymi, czy z przedstawicielami innych państw, jak ta polityka klimatyczna wpływa na poszczególne kraje i że my mamy z tym problem, bo jesteśmy historycznie uwikłani w węgiel, to oni mówią: słuchajcie, nikomu poza wami nie zależy na tym, żebyście mieli, prężną, mocną gospodarkę, która jest konkurencyjna lub innowacyjne społeczeństwo, bo to stanowi o pozycji konkurencyjnej waszego kraju. Więc jeżeli wy sami nie chcecie zrobić nic, żeby być bardziej konkurencyjni, to nie oczekujcie, że Bruksela albo któreś z państw członkowskich będą cokolwiek robiły, aby w tym wam pomóc. I dla tego uważam, że sprowadzanie polityki wobec OZE do stwierdzenia „..bo mamy zobowiązania wobec Unii” jest bez sensu. [Mamy zobowiązania wobec nas samych i naszych dzieci, czy wnuków. Musimy dbać o wzmocnienie pozycji konkurencyjnej naszego kraju, a niszcząc OZE w Polsce i budując kolejne elektrownie konwencjonalne robimy coś dokładnie odwrotnego.
Jak rozumiem nie podziela Pan podejścia, które odzwierciedlają nowe strategie polskich spółek elektroenergetycznych, gdzie w każdej z nich drobnym maczkiem jest napisane, że liczą na zmianę restrykcyjnej polityki klimatycznej UE?
Moim zdaniem polityka klimatyczna UE nie jest restrykcyjna, ona po prostu wyznacza pewien kierunek rozwoju gospodarczego, który z punktu widzenia wspólnoty byłby korzystny. Albo my będziemy umieli z tego wyciągnąć dla siebie korzyści, albo będziemy dalej stać w pozycji ofiary.
Druga część rozmowy niebawem na łamach Energetyka24.
Zobacz także: Trump użyje kwestii klimatycznych przeciw Chinom?