Reklama

Gazprom od wielu lat przeznacza ogromne fundusze na zwiększenie swoich mocy produkcyjnych oraz rozwój infrastruktury eksportowej. Okazało się, że wiele z tych inwestycji oparto na błędnych lub zideologizowanych założeniach – nieuwzględniających wszystkich czynników ryzyka. Kilka z tych projektów musiano przedwcześnie zakończyć, pomimo faktu, że zdążyły już wygenerować znaczące koszty, pozostałe natomiast są w dużym stopniu nierentowne.

Waleri Nesterow, analityk Sbierbanku, zasugerował w rozmowie z "Wiedomosti", że Gazprom popełnił błąd w ocenie prognozowanego popytu na gaz oraz w przygotowywaniu długofalowej wizji rozwoju. Zwrócił również uwagę, że w momencie podejmowania części decyzji trudno było przewidzieć wystąpienie tak wielu negatywnych zjawisk, które pozbawiły je ekonomicznego uzasadnienia. Chodzi tutaj,przede wszystkim, o zmiany legislacyjne na obszarze Unii Europejskiej, rewolucję łupkową w Stanach Zjednoczonych, rosnącą konkurencję ze strony krajowych producentów gazu oraz pogarszającą się sytuację gospodarczą i geopolityczną Federacji Rosyjskiej. Nie bez znaczenia pozostają również kwestie związane z polityką klimatyczną UE, determinujące, głównie dzięki subsydiom, stosunkowo dynamiczny rozwój Odnawialnych Źródeł Energii.

W grudniu 2014 r. Władimir Putin ogłosił zakończenie prac nad gazociągiem South Stream, który był pierwszą poważną próbą wykluczenia Ukrainy z tranzytu rosyjskiego surowca. Okazało się, że jego założenia są niezgodne z trzecim pakietem energetycznym UE, co spowodowało mocny sprzeciw ze strony Komisji Europejskiej, a w efekcie fiasko całej inicjatywy. Nie wyeliminowało jednak kosztów – Gazprom za 56 miliardów rubli odkupił od partnerów udziały w projekcie i wydał 130 mld rubli na zakup rur.

Coraz większe trudności spotykają również następcę Gazociągu Południowego, czyli Turkish Stream, którego trasa ma biec po dnie Morza Czarnego do wybrzeża Turcji i stamtąd dalej na terytorium UE. Aby uniknąć konieczności wypłaty odszkodowania za niepowodzenie South Stream, Rosjanie zadeklarowali, że wykonawcą pierwszej linii rurociągu będzie włoska spółka Saipem (która buduje również polski terminal LNG w Świnoujściu). Kłopot w tym, że wciąż nie podpisano międzynarodowej umowy z Turcją, która regulowałaby powstanie połączenia – stawia to pod poważnym znakiem zapytania szanse na jego realizację. W efekcie, na początku lipca br. Gazprom wstrzymał budowę wschodniej części Korytarza Południowego, co w praktyce oznacza zmniejszenie przepustowości Tureckiego Potoku o połowę. Dotychczasowe prace na tym odcinku kosztowały ok. 300 mld rubli. Zerwano również współpracę z Saipem i trudno wyobrazić sobie, żeby rosyjskiemu potentatowi udało się uniknąć roszczeń odszkodowawczych z tego tytułu.

Kolejnym przykładem kosztownej, ale niekoniecznie przynoszącej porównywalne korzyści inwestycji, jest gazociąg  Sachalin - Chabarowsk – Władywostok, który kosztował 467 miliardów rubli. Przepustowość tego połączenia wynosi 30 mld m3, ale aktualnie wykorzystywanych jest zaledwie 20% jego możliwości. Idąc dalej – w 2014 r. ogłoszono, że eksport Gazpromu w porównaniu do 2008 r. zmniejszył się o 40 mld m3, a sprzedaż krajowa o 90 mld m3. Pomimo tych niekorzystnych danych, zarysowujących pewien trend, na przestrzeni ostatnich lat spółka, opierając się na zapewnieniach Europejczyków o chęci rozwijania współpracy, zainwestowała kolejne 1,7 biliona rubli w rozwój złoża Bowanenkowo oraz w obsługującą go infrastrukturę. W międzyczasie UE rozpoczęła wdrażanie strategii zmniejszającej udział rosyjskiego gazu w strukturze dostaw.

Łączne, choć niezwykle trudne do oszacowania, straty Gazpromu wynoszą 2,4 – 2,6 biliona rubli. Eksperci uważają, że firma zarządzana przez Aleksieja Millera, stała się ofiarą miłości do ,,megaprojektów” – bardzo medialnych i widowiskowych ale generujących olbrzymie koszty i niekoniecznie posiadających ekonomiczne uzasadnienie.

(JK)

Reklama
Reklama

Komentarze