Reklama

W 2013 r. Kompania Węglowa wyemitowała obligacje o wartości 1,23 mld zł. Kupiły je m.in. takie instytucje jak BZ WBK, BNP Paribas, PKO BP, Alior oraz oczywiście Węglokoks. Pieniądze z emisji trafiły na spłatę poprzednich obligacji za 700 mln zł, reszta według założeń na inwestycje.

Wiadomo jednak, że nie są to przecież jedyne długi Kompanii, liczone w miliardach złotych. Warto powiedzieć, że przecież ma ona sporo zobowiązań wobec swoich kontrahentów, m.in. podwykonawców czy producentów maszyn górniczych. Czy ich długi też zostaną skonwertowane na akcje? W sumie czemu mają być tu równi i równiejsi...

W sobotę kolejna tura negocjacji zarządu Kompanii ze związkowcami. Minister Tchórzewski dostrzegł nawet po niemal pół roku, że związkowcy nie są łatwym partnerem do rozmów. Lepiej późno niż wcale chciałoby się rzec – tylko co z tego?

Związkowcy nie zgadzają się na żadne obniżki kosztów płacowych, nie chcą słyszeć nawet o zawieszeniu „czternastki”, która kosztuje Kompanię obecnie 226 mln zł w skali roku. Ba, jak lwy bronią nawet „piórnikowego” (zwanego czasem „ołówkowym” czy „kredkowym”), czyli dodatku wypłacanego we wrześniu górnikom posiadającym dzieci w wieku szkolnym. O ruszeniu „Barbórki” nawet nie było mowy, ale tu chyba nikt nie ma wątpliwości, co by się działo. Deputat węglowy? Święte prawo. Bo kto oddaje i zabiera, ten się w piekle poniewiera. Bo przecież oczywiste jest, że wszyscy na Śląsku palą w domach węglem jak kiedyś i niezbędne jest im do tego 8 ton węgla rocznie... Oh, wait – przecież deputat nie jest wypłacany w naturze. To jedyne ok. 4,5 tysiąca złotych rocznie wysłane przelewem. A to przepraszam.

Można by tak wymieniać bez końca, gdyby nie to, że czas się kończy. Wszystkim. I naprawdę nie pojmuję, dlaczego ani właściciel sektora węgla kamiennego (czytaj – państwo), ani związkowcy nie są w stanie tego zrozumieć. Przecież 30 kwietnia skończy się w Kompanii jakikolwiek pieniądz no i słynne porozumienie z bankami. Do 1 maja Polska Grupa Górnicza po prostu musi zacząć działać, jeśli ten cały projekt ma wypalić.

No to związkowcy zażądali rozmów z inwestorami. Czyli energetyką, która przebiera nóżkami, by ot, tak wrzucić do tego worka bez dna 1,5 mld zł (jeśli ktoś myśli, że to jedyna i ostateczna suma – to naprawdę jest w błędzie). I wcale się nie zdziwię, jak minister Tchórzewski ściągnie na Śląsk prezesów czy to PGE, czy to PGNiG Termika, czy to Energi. Związkowcy każą – minister musi. Zawsze tak było, jest i obawiam się, że jeszcze długo, długo będzie. Szkoda tylko, że resort nie odda związkowcom paru kopalń – niech sobie radzą sami, skoro są tacy mądrzy i zaradni. Na pewno zrobią to lepiej niż wszystkie ostatnie rządy.

Tu jednak pojawia się problem. Odpowiedzialność. A tego związki unikają jak ognia (a propos – wiceminister energii, Grzegorz Tobiszowski porównał obecne negocjacje do godzenia ognia z wodą – piękne!). I tym samym mamy piękne błędne koło: zróbcie coś z górnictwem, ale my się na nic nie zgodzimy.

A nie, przepraszam. Strona społeczna łaskawie godzi się ciąć koszty pozapłacowe w Kompanii. Czyli co? Inwestycje? BHP? Bo nie do końca rozumiem...

Ale ja nie jestem od rozumienia. Jak stwierdził jeden z moich sympatycznych Czytelników, „przyjdź Baca-Pogorzelska i napraw to nasze górnictwo; za monitorem wszyscy mądrzy, a już szczególnie takie daremne pismaki, którzy chcą tylko zabłysnąć” (pisownia oryginalna). Tak więc zza monitora pozdrawiam, bo gdy mówię o tym, jakie oszczędności są niezbędne, by to wszystko jakkolwiek miało szansę działać, to i tak jestem odsądzana od czci i wiary. Miłego weekendu.

Zobacz także: Polski plan na energetykę: czysty węgiel i sadzenie lasów [Energetyka24 TV]

Zobacz także: Tchórzewski: Górnictwo potrzebuje reformy na zasadach rynkowych

 

Reklama
Reklama

Komentarze